Recenzja filmu

Harry Potter i Czara Ognia (2005)
Mike Newell
Agnieszka Matysiak
Daniel Radcliffe
Rupert Grint

Film o niczym i dla nikogo czy film o kogoś, choć o niczym...

Kiedy o filmowej adaptacji trzeciej części przygód Harry'ego Pottera napisano, że kwestie dojrzewania bohaterów nie dotyczą sfery biologicznej, ale głównie emocjonalnej, można było mieć pewne
Kiedy o filmowej adaptacji trzeciej części przygód Harry'ego Pottera napisano, że kwestie dojrzewania bohaterów nie dotyczą sfery biologicznej, ale głównie emocjonalnej, można było mieć pewne wątpliwości, bowiem rozdźwięk pomiędzy fizycznością trzynastoletniego Pottera z książki J. K. Rowling a wyglądem odtwórcy głównej roli, Daniela Radcliffa, nie był dość istotny. Kiedy zaś spotykamy się z Hermioną Granger (Emma Watson), Ronem Weasleyem (Rupert Grint) i wreszcie samym Harrym w tym roku, w ekranizacji czwartej części sagi pt. Harry Potter i Czara Ognia (2005)Harry Potter i Czara Ognia, nie możemy chyba już ulec złudzeniu, że nasi bohaterowie mają czternaście lat. Czas płynie nieubłaganie a dzieci dojrzewają teraz szybciej, można rzec, zbyt szybko by uchwycić ten moment, kiedy dziewczynka przestaje być już tylko dziewczynką a chłopiec staje się nagle mężczyzną. Dlatego właśnie trudno jest uwierzyć, że oto ów umięśniony Wiktor Krum (Stanislav Ianevski) ma zaledwie 17 lat, a wspomniany już Ron to zaledwie czternastoletni młodzieniec. Wydaje się więc, że reżyser, Mike Newell (Cztery wesela i pogrzeb (1994)Cztery wesela i pogrzeb), nie miał innego wyjścia i dlatego zdecydował się zrobić coś, aby uwiarygodnić wiek swoich aktorów, przynajmniej wśród młodocianej części publiczności. Wystarczyły mu więc drobne zmiany w stosunku do książkowego pierwowzoru. Łamiący się głos, drżące ręce, natrętnie wręcz podkreślone problemy Harry'ego i Rona z partnerkami przed balem wigilijnym i kilka niepewnych spojrzeń prosto w kamerę wydają się rozwiązywać ów problem, choć według mnie - nie do końca… Nie mogłem się bowiem pozbyć wrażenia, że wszyscy młodzi aktorzy są w rzeczywistości nieco starsi, bardziej "dojrzali", żeby nie powiedzieć zmanierowani przez górnolotny wizerunek dorosłości kreowany przez showbiznes, niż postacie, w które się wcielają i w związku z tym nie potrafią już, a może lepiej powiedzieć nie potrafią jeszcze, wiarygodnie zagrać młodszych niż są. Jeżeli zaś kinowe reakcje ich rówieśników są wiążącą oceną, to, w oparciu o nie, można przypuszczać, że Newellowi jednak się udało. Z Harrym znamy się nie od dziś, więc bezsensem byłoby przypominać historię jego życia - reżyser słusznie, jeśli założymy, że poprzednie części są widzom znane, unika cytatów, unika nudnawych retrospekcji, których nie wystrzegli się Chris Columbus (Harry Potter i Kamień Filozoficzny (2001)Harry Potter i Kamień Filozoficzny, Harry Potter i Komnata Tajemnic) i Alfonso Cuaron (Harry Potter i Więzień Azkabanu), nie unika zaś przedstawienia swojego bohatera - dowiadujemy się więc, choć na całe szczęście nie na początku, że Harry ma czternaście lat, że jest sierotą a jego rodzice zginęli z ręki Lorda Voldemorta czy, jak kto woli, Sami - Wiecie - Kogo, no i że jest dzięki temu sławny w całym świecie czarodziejów. Natomiast błędnym założeniem scenariusza (autorstwa Stevena Klovesa) wydaje się być, że nie opowiada w zasadzie ani "słowem" o pozostałej dwójce bohaterów, Ronie i Hermionie, co więcej nie wyjaśnia widzom filmu poszczególnych scen, a nawet całych sekwencji lub pozostawia je bez wyraźnej motywacji przyczynowej, tak jest na przykład ze sceną pierwszej lekcji obrony przed czarną magią, ewidentnego romansu Hagrida z Olimpią Maxime, dyrektorką Beauxbatons, czy spotkaniem Harryego z duchem dziewczynki w czasie kąpieli. Skądinąd scena ta jest nad wyraz śmiała, by nie powiedzieć "szkolno - wychowawcza", jeśli weźmiemy pod uwagę, że główną publiczność stanowią dzieci, a Harry pojawia się tam prawie nagi, jak sugeruje swoim, dość prowokującym, zachowaniem Marta. Newell chyba jednak nie zapomniał, że dzieci są dziećmi i nie wolno mu przesycić filmu, jak by nie było o czarodziejach, podbojami i zawodami miłosnymi rodem ze świata mugoli, dlatego wątki te, choć bardzo wyraźne, raczej wywołują uśmiech, niż zmuszają do zastanowienia nad tzw. dalszym ciągiem. Bez wątpienia zaś jest to film dla młodzieży współczesnej, bowiem nie brakuje technik zaczerpniętych z wideoklipów, gdzie "szybki" montaż dodaje scenom dramatyzmu a słowa wydają się być zbędne, nie brakuje "dojrzałych rozmów o męskiej przyjaźni", nie brakuje wreszcie romantycznych uniesień zapierających dech w piersiach. Nie można także przejść obojętnie obok efektów specjalnych i wykorzystanych w filmie technikach cyfrowych, a dzieje się tak, ponieważ zdają się one "brać górę nad prostym czarowaniem" w świecie, bądź co bądź, magii. Trudno jest mi ocenić, czy było to zamierzeniem reżysera, czy "wyszło mu całkiem przypadkiem", lecz magiczność świata czarodziei zginęła, tym razem, gdzieś pomiędzy kolejnymi zadaniami Turnieju Trójmagicznego - ale na szczęście nie zginęła zupełnie. Oczywiście odzywa się we mnie w tym momencie "miłośnik" wersji książkowej, bo przecież nic nie może zaspokoić potrzeb czytelniczej wyobraźni. O wiele poważniejszym zarzutem zaś wydaje się być stwierdzenie, że zabrakło temu filmowemu Hogwartowi jakiejś świadomości istnienia świata niemagicznego, jakiegoś czytelnego nawiązania do rzeczywistości po drugiej stronie lustra, jakiegoś sygnału, że nie znajdujemy się w innym wymiarze istnienia, a przynajmniej nie jest to tak do końca. Za jedno natomiast należy pochwalić reżysera - jest konsekwentny od samego początku do samego końca, bowiem już od pierwszej sceny wiemy, że nie będziemy oglądać zwykłego "filmu dla dzieci, w którym głównymi bohaterami są czarodzieje". Choć chwilę później Harry oświadcza z nieskrywaną radością: Jak ja kocham magię, to jednak wiadomo, że w czasie mistrzostw świata w quidditchu wydarzy się coś złego, coś, co zmieni cały film - a mamy przecież zaledwie piątą minutę… Akcja od tego momentu wkracza w mury doskonale nam znane, wkracza w mury szkoły Magii i Czarodziejstwa. Ten rok dla uczniów będzie wyjątkowy, o czym dowiadujemy się od dyrektora, Albusa Dumbledora (w tej roli, po śmierci nieodżałowanego czarodzieja wszechczasów, Richarda Harrisa, Michael Gambon), bowiem Hogwart będzie miejscem wyjątkowego zdarzenia - odbywającego się raz na sto lat Turnieju Trójmagicznego, trójmagicznego, bowiem stają ze sobą w szranki, często ryzykując swe zdrowie i życie, trzej przedstawiciele szkół magii w Europie - francuskiej Beauxbatons, bułgarskiego Durmstrangu i oczywiście gospodarzy. Okazuje się jednak, że oczekiwany turniej będzie najbardziej wyjątkowy w historii, bowiem weźmie w nim nie trzech a czterech śmiałków - jak nietrudno zgadnąć, tym czwartym będzie Harry Potter. O tym, jak potoczyły się losy turnieju, w poszczególnych konkurencjach, kto wygrywa i czy tak naprawdę można wskazać zwycięzcę, dowiedzieć się można oglądając film a może, co osobiście sugeruję, oglądając film, uprzednio przeczytawszy książkę. Wystarczy, jeśli powiem, że nie brakuje dramatycznych momentów walki o życie własne, jak i o życie przyjaciół, zwątpienia w możliwości czarodziejskie, wahań i oczywiście wzorowo bohaterskiej postawy Harry'ego Pottera. Trwający turniej zdominował fabułę filmu i to na niego postawił reżyser, mając świadomość swej publiczności i wierząc w siłę efektów specjalnych i techniki cyfrowej. Smoki ziejące coraz bardziej "prawdziwym" ogniem, sekwencja niezwykle dynamicznej ucieczki Harry'ego na miotle czy sceny w labiryncie, przywodzące na myśl Lśnienie Kubicka… Wybór ten w ogólnym rozrachunku wydaje się być więc całkiem naturalnym, choć wątki psychospołeczne nakreślone przez J. K. Rowling zasłużyły na nieco lepsze traktowanie, zwłaszcza, że film, co jest chyba nowością w tzw. kinie dziecięcym, nie kończy się dobrze. Z drugiej zaś strony reżyser postanowił przekonać swoich widzów, że zło i przemoc są w dzisiejszych czasach wszechobecne i niestety wszechmocne, ale, być może ponownie przez przypadek, omieszkał wypowiedzieć, jak sądzę dość ważnej formułki, mianowicie, że to jednak dobro jest tym, za czym należy podążać i w co warto wierzyć. A jeśli na dokładkę przypomnimy są ognistą mowę profesora Moody'ego, wówczas dojdziemy do wniosku, że Newell odarł rzeczywistość czarodziejską z resztek pozytywnych wartości, na których została zbudowana. Czy zatem Harry Potter i Czara Ognia jest film dla dzieci i młodzieży, skoro jego treści są tak "niewychowawcze"? Otóż myślę, że dla odbiorców - rówieśników oglądanych na ekranie bohaterów, o wiele ważniejsze jest porównanie obrazu z matrycą przestrzenną poznaną z książki i własną wyobraźnią, niż poszukiwanie postmodernistycznego manifestu przyzwyczajenia widza do przemocy. Chyba jedynie naszym pobożnym życzeniem może być dyskusja nad wymiarem społecznym fenomenu potteromani, bowiem ma ona tyluż przeciwników, co zwolenników kurczowo trzymających się swoich poglądów. Czy zatem warto spędzić w kinie ponad dwie godziny poszukując w obrazie Newella prawdy o rzeczywistości, bez względu, czy tej realistycznej, doskonale nam znanej, czy tej poznawanej coraz dokładniej za sprawą kolejnych książek o Harrym Potterze? Czy można mówić o "genialnie postmodernistycznym" sposobie przyciągania młodego widza do kina - bo przecież wirtualny odbiorca Harry'ego dojrzewa wraz z nim, a poza tym dziś nie widzieć najnowszego Harry'ego Pottera zdecydowanie nie jest trendy? Czy wreszcie film Newella można traktować jako zwykłą przerwę w myśleniu, weekendową wycieczkę do innego świata, gdzie nie ma miejsca na zło, zmęczenie życiem i wątpliwości po zakończonej projekcji? Cóż, sądzę, że odpowiedź nie jest taka oczywista, bowiem film, mimo swej apriorycznej baśniowości, nie daje prostych odpowiedzi na tradycyjne pytania. Na pewno nie można się w czasie projekcji nudzić a to za sprawą szybkiej akcji zrealizowanej, o czym mówiłem wcześniej, kosztem wątków psychologicznych. W kilku miejscach jakby brakuje postawienia przysłowiowej "kropki nad i", by nie było wątpliwości - co, skąd i po co się dzieje, jednak to tłumaczyć można pierwotnym założeniem, że widz zna wcześniejsze filmy o Harrym. A czy ktoś będzie się zastanawiał nad wymiarem estetycznym filmu, czy będzie go oglądał z czystej ciekawości, czy po prostu pójdzie do kina z nudów - to wydaje mi się, że w tym typie kina jest sprawą drugorzędną. Chyba jedyne, co można powiedzieć na pewno to to, że przed reżyserem następnej części stoi nie lada wyzwanie, bowiem pokazano świat czarodziei jakby nie - czarodziejski, kolejna część musi być więc jeszcze "gorsza", no i główni bohaterowie będą o kolejny rok starsi, cokolwiek może to dla scenarzysty znaczyć… Tak czy siak, Harry'ego Pottera i Czarę Ognia ogląda się dobrze, bo po wyjściu z sali kinowej pojawia się myśl, co będzie dalej i kiedy owo dalej pojawi się na ekranie. Zatem, podsumowując, film chyba warto obejrzeć - może po prostu dlatego, żeby być "trendy"…
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jeszcze na długo przed premierą najnowszej części przygód "Harrego Pottera" uważałem, że wytwórnia... czytaj więcej
Nie ma dzisiaj chyba nikogo, kto nie słyszałby o słynnym czarodzieju Harrym Potterze. Już w styczniu... czytaj więcej
Sześć płyt na sekundę - z taką prędkością sprzedawały się najnowsze wydania DVD czwartej części przygód... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones