Recenzja filmu

Hellraiser: Dzień sądu (2018)
Gary J. Tunnicliffe
Paul T. Taylor
Damon Carney

Łańcuchy żenady

Jubileuszowa, dziesiąta już część "Hellraisera" przynosi widzowi bardzo duże rozczarowanie. Fani serii będą po tym seansie albo rozgoryczeni, albo niesamowicie rozbawieni żenującą jakością tego
Bardzo lubię większość poprzednich odsłon "Hellraisera". Nawet powszechnie wyszydzana część numer dziewięć ("Revelations") była według mnie całkiem udanym filmem (chociaż w jej przypadku trzeba wziąć poprawkę na kilka rzeczy, jednak to już osobny temat). Nie miałem generalnie żadnych oczekiwań, ale też i obaw przed premierą kolejnego filmu w serii. Cóż powiedzieć… Żałuję, że nie wyczułem pisma nosem, bo ten seans był wyjątkowo męczący i dłużył się niemiłosiernie, nawet mimo marnych 78 minut projekcji. 

Fabuła zasadza się na sprawdzonym już w cyklu schemacie, czyli policyjnym śledztwie, które z czasem przeradza się w coś więcej. Dwóch detektywów bada serię rytualnych morderstw, popełnionych przez, jak wszystko na to wskazuje, wyjątkowo pokręconego psychopatę. W pewnym momencie do tandemu dołącza pani detektyw, która ma pomóc w rozwiązaniu coraz bardziej niewygodnej dla "góry" sprawy. Sprawa okazuje się bardziej skomplikowana, niż wydawało się na pierwszy rzut oka, a dodatkowo do gry włączają się siły piekielne pod postacią demonicznych Cenobitów. 

Jak powszechnie wiadomo, studio Dimension musi raz na jakiś czas nakręcić kolejną część "Hellraisera", by nie stracić praw do serii. Najnowsza część dobitnie pokazuje jednak, że dla dobra nas wszystkich lepiej byłoby, gdyby kiedyś zaspali i nie dostarczyli produktu w terminie. W "Judgment" bowiem szwankuje właściwie wszystko. Przesadzam? Jeśli tak to nieznacznie. Rzadko kiedy mam okazję oglądać filmy tak bardzo złe, które nie są przy tym złe z założenia (bo co jak co, ale nie jest to produkcja typu ośmiornico-rekin kontra latające mordercze małpy, tylko kolejna odsłona bardzo znanej marki). 

Co więc konkretnie szwankuje w dziesiątym "Hellraiserze"? Chociażby aktorstwo. Las dębowy lepiej oddałby emocje bohaterów niż ci artyści, którzy użyczyli swych "umiejętności" Gary'emu J. Tunnicliffe’owi. Damon Carney, odtwarzający jednego z detektywów, nie potrafił przekonująco oddać narastającego zagubienia swojego bohatera, a sceny, w których powinien zaskakiwać i szokować, były, głównie dzięki wątpliwej jakości jego rzemiosła, wyjątkowo rozczarowujące. Nie lepiej prezentuje niestety się reszta stawki, kolejni aktorzy po prostu są, swoimi występami nie potrafią jednak nadać filmowi dodatkowej jakości. 

Scenariusz "Judgment" jest w najlepszym razie niedopracowany i nieprzekonujący. Wydaje się, że po części był on inspirowany skryptami do części od piątej do siódmej, jednak tutaj stoi on na dużo niższym poziomie. Intryga jest szyta zbyt grubymi nićmi, by kogokolwiek mógł zaskoczyć pojawiający się w końcówce twist fabularny. Film w żaden sposób nie nawiązuje do poprzednich części cyklu, co może i nie jest wyborem złym, bo przy odrobinie dobrej woli można go oderwać od bardziej udanych obrazów wchodzących w skład franszyzy i udawać, że nigdy nie powstał. 

Większa część seansu to nudne śledztwo, przeplatane nieprzekonującymi wizjami Piekła. Wszystko toczy się w sceneriach dobitnie podkreślających niski budżet obrazu. Jak pięść do nosa pasuje tu też początkowa sekwencja, przedstawiająca swego rodzaju przesłuchanie pewnego grzesznika. Jakkolwiek jest ona odpowiednio obrzydliwa, to razi dosyć dziwnymi i absurdalnymi pomysłami, takimi jak zjadanie i wymiotowanie kartek podlanych łzami dzieci. Nawet sceny, gdy na arenie wydarzeń pojawiają się słynne łańcuchy, wydają się bardzo biedne. Jedyny plus jaki potrafię znaleźć, to całkiem niezła charakteryzacja Cenobitów, którzy wyglądają godnie. Ten element twórcom wyszedł, ale niestety jest to jedna jedyna pozytywna cecha w morzu tandety i amatorszczyzny wylewającej się z "Judgment". 

Jubileuszowa, dziesiąta już część "Hellraisera" przynosi widzowi bardzo duże rozczarowanie. Fani serii będą po tym seansie albo rozgoryczeni, albo niesamowicie rozbawieni żenującą jakością tego "dzieła". Niski budżet i realizacyjna amatorszczyzna sprawiają, że nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że jest to najgorszy film w cyklu. Taki stan rzeczy nieco zaskakuje, osobiście nigdy bym nie podejrzewał, że będę tęsknić do wersji Pinheada mordującego tasakiem ("Hellworld"), a tu proszę – stało się! Widzę tylko jeden pozytyw tego obrazu – prawdopodobnie nie da się już nakręcić większego paździerza, więc jest minimalna szansa, że "Hellraiser" odżyje w swojej jedenastej odsłonie. O ile do niej dojdzie…
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones