Recenzja filmu

I znowu zgrzeszyliśmy, dobry Boże! (2019)
Philippe de Chauveron
Christian Clavier
Chantal Lauby

Grzechy lekkie

Scenarzysta i reżyser Philippe de Chauveron musiał zdawać sobie sprawę, że jego film ma tyle wspólnego z obecną francuską rzeczywistością co "Porwanie Baltazara Gąbki", dlatego nawet nie markuje
Pokuta zaliczona, winy odpuszczone. Burżuje z rodziny Verneuil zarobili w kinowych kasach wystarczająco dużo pieniędzy, by w glorii ulubieńców publiczności powrócić na ekrany. Tym razem patriarcha rodu Claude (Christian Clavier), zamiast kwestionować sens multikulturowej familii, stara się utrzymać swoich zięciów z różnych stron świata na francuskiej ziemi. Cóż, łatwiej powiedzieć niż zrobić.


Poprzednia część bazowała na koncepcie, który ostatni raz sprawdził się bodajże u Aleksandra Fredry - oto bóg ze scenariopisarskiej maszyny nakazał czterem córkom Verneuila stanąć na ślubnym kobiercu z czterema imigrantami. Tym razem to samo bóstwo, pochylone nad ciężkim losem małżonków, nakazuje im podjąć symultaniczną decyzję o wyjeździe z Paryża. Claude oczywiście nie może na to pozwolić ("nauczymy ich kochać Francję!" - zapowiada triumfalnie), a twórcy sadzają go razem z widzem na tzw. karuzeli śmiechu. No i się kręci: raz beka z koloru skóry senegalskiego noworodka, to znów jakiś slapstickowy dzwon albo scena proszonego obiadu pełnego ksenofobicznych przytyków. Wszystko to widzieliśmy w oryginale i wszystko to pachnie naftaliną. I chyba tylko mnie "wysublimowane" komedyjki znad Sekwany przypominają kreskówki ze spadającym kowadłem.

Na szczęście, lekcje miłości do Francji mają kilka stopni zaawansowania. Twórcy dobrze wiedzą, że w dobie pochodów Czarnych Kamizelek nie wystarczy pokazać mima, pomachać bagietką i zachwalić mleko od krówek z zielonych pastwisk, by karuzela się kręciła. Rozbrajanie narodowych stereotypów przeprowadzają więc ze sporą precyzją i narracyjną zręcznością: dostaje się tu zarówno burżujom schowanym za parawanem frazesów o tolerancji, imigrantom próbującym stworzyć wewnętrzną hierarchię krajów urodzenia, a także biernemu państwu, które ugina się pod ciężarem społecznie sprzecznych interesów. Niektóre z żartów trafiają w dziesiątkę, inne - w drzewo obok. Wszystkie jednak składają się na całkiem zabawny, satyryczny portret kulturowego tygla. W centrum tego chaosu bryluje oczywiście Clavier - jego przerysowany Claude znów uosabia niezliczone grzeszki współczesnej Europy.


Scenarzysta i reżyser Philippe de Chauveron musiał zdawać sobie sprawę, że jego film ma tyle wspólnego z obecną francuską rzeczywistością co "Porwanie Baltazara Gąbki", dlatego nawet nie markuje większych ambicji. Aktorów prowadzi pewną ręką, dramaturgię podbija w odpowiednich momentach, a gdy przychodzi do żartów, rzuca kostką i trzyma kciuki. Efekt jest nieco gorszy niż w pierwszej części, głównie za sprawą zajeżdżonego schematu, ale plan minimum został wykonany. Widzowie walą do kin drzwiami i oknami, liczby się zgadzają, Pan Verneuil masuje syty brzuszek. Pięć zdrowasiek i jakoś to będzie.
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones