Recenzja filmu

Klub samobójców (2001)
Sion Sono
Masatoshi Nagase
Ryo Ishibashi

Czy czujesz więź?

Kino azjatyckie "zalewa" europejskich widzów. Ten proces z pewnością zapoczątkował klasyczny horror Hideo Nakaty "Ring". Początkowo powstawały obrazy co najmniej niezłe, atrakcyjne przez swoją
Kino azjatyckie "zalewa" europejskich widzów. Ten proces z pewnością zapoczątkował klasyczny horror Hideo Nakaty "Ring". Początkowo powstawały obrazy co najmniej niezłe, atrakcyjne przez swoją "egzotykę". Musiał nastąpić jednak pewien przesyt. Musiały wypłynąć i słabsze, niewiele warte obrazy. Z ogromu tytułów, nazw, czasem trudno wyłowić te autentycznie wartościowe. Do tej coraz węższej grupy należy z pewnością "Jisatsu circle", czyli "Klub samobójców". Dla wielbiciela kina azjatyckiego to tytuł nie do przeoczenia. A dla kogoś, kto po prostu jest otwarty na "nowe", jak najbardziej warto go zobaczyć. Natomiast ci, co narzekali już na komercyjne kino Nakaty czy Shimizu, wyłączą film po kilku minutach. W pierwszych scenach widzimy grupkę licealistek, które chwilę potem skaczą na tory nadjeżdżającego metra. Miejscowi detektywi badają tę sprawę. Okazuje się, że nie jest to jednorazowy "wyskok"... Atutem filmu jest fabuła, dlatego nie będę jej zdradzał, bo sam nie lubię tego w recenzjach. Reżyser gwarantuje nam jednak więcej niż zwykłą historyjkę, typu "kto za tym stoi?". Ten aspekt jest bardzo umiejętnie poprowadzony i satysfakcjonujący, ale nie w nim tkwi istota tego obrazu. Jest to kino, nawet jak na Azję, nietypowe. Reżyser poskąpił nam n-tego z kolei straszenia "sinymi postaciami". Właściwie film pozbawiony jest zwizualizowanego zła, co należny postrzegać tylko jako zaletę. Można go jednak wrzucić w szufladkę horroru. Mi osobiście bardziej pasuje zaczerpnięty z portalu IMDB gatunek "mystery". Bardzo ważna w "Klubie samobójców" jest właśnie zagadka. Sporym atutem jest też osadzenie filmu w kulturze Azjatów, w ich specyfice życia i postrzegania więzów międzyludzkich. Świat współczesny - media, wielkie miasta, wreszcie po prostu liczba członków tej rasy oderwały ją jakby od reszty świata. Oderwały też od siebie. Twórcy azjatyccy nie mówią wprost. Wolą posługiwać się swymi dziełami, mówić "przez" coś. Nawet, jeśli "Klub samobójców" ma otoczkę horroru czy razi kiczem, to mówi o tym w sposób autentyczny, niepodrabialny. Mówi o samotności, o utraceniu więzi między ludźmi w rodzinie, w kręgu przyjaciół, a nawet u zakochanych. Szczególne miejsce w filmie zajmują piosenki. To właśnie kiczowaty dziecięcy girlsband, który je wykonuje, pełni zasadniczą funkcję w fabule. Tego typu muzyka, dla nas śmieszna, jest czymś tkwiącym mocno w kulturze japońskiej. Pod błahą przykrywką muzyki kryje się zupełnie poważna treść. Teksty piosenek mają niebagatelną rolę w zrozumieniu filmu. Nie wiem, czy Sono zna twórczość Davida Lyncha, ale udało mu się przemycić w swym filmie trochę z klimatu "Mulholland Drive", czy "Zagubionej autostrady". Szczególnie w drugiej połowie filmu. Sceny z dziećmi elektryzują, a finał pozostawia wiele pytań.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Japonię zalewa fala samobójstw. Policja podejrzewa, że ktoś może podjudzać ludność do odbierania sobie... czytaj więcej
Czy twórca gejowskich filmów pornograficznych może stworzyć dobry film? Okazuje się, że i owszem. Jednym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones