Recenzja filmu

Justin Bieber: Never Say Never (2011)
Jon M. Chu
Justin Bieber
Boys II Men

Everything's gonna be all right!

Minęły już czasy, kiedy tworzenie muzyki dla mas było zajęciem dorosłych. Na estradę wkraczają młodzi. Poprzez Milesa Davisa, Elvisa Presleya, The Beatles czy Michaela Jacksona kształtowały się
Minęły już czasy, kiedy tworzenie muzyki dla mas było zajęciem dorosłych. Na estradę wkraczają młodzi. Poprzez Milesa Davisa, Elvisa Presleya, The Beatles czy Michaela Jacksona kształtowały się gusta muzyczne ludzi na całym świecie. Obecnie świat masowo słucha zupełnie innej muzyki. Piosenki takich wykonawców, jak Lady GaGa czy Katy Perry nie wnoszą nic nowego do popkultury, jednak Justin Bieber to zupełnie inne zjawisko. Chłopak, który nie potrafi śpiewać, wygląda jak miliony jego rówieśników na całym świecie, a z umiejętności gry na instrumentach nie korzysta publicznie, stał się idolem nastolatek na całym świecie.

O filmie "Justin Bieber: Never Say Never" trudno się wypowiedzieć. Jest to z pewnością ciekawie zrobiony oraz dobrze wykonany pod względem estetycznym dokument o bardzo krótkiej "karierze" młodego piosenkarza. Są wywiady z rodziną, przyjaciółmi, są występy Justina, leci muzyka i ogólnie w wykonaniu przypomina po trochu "This Is It". Film nie doczeka się niestety rzetelnej oceny, gdyż sam Justin ma tylu antyfanów, którzy zaczęli negatywnie oceniać film przed obejrzeniem, że właściwie na wszystkich liczących się stronach filmowych będzie on trzymał bardzo niski poziom. Z kolei liczba przeciwników nie wzięła się znikąd. Historia Biebera to właściwie w 85% przeciętne życie młodego Kanadyjczyka. Potem zaczyna się sława, plotki oraz dziewczyny i nagle... jesteśmy w naszych czasach. Ten film powinien powstać za 20-30 lat, ale tylko w przypadku, kiedy chłopak coś osiągnie w dziedzinie muzyki. Coś mniej lub bardziej żenującego. Obecnie jest nikim szczególnym, a jego utwory nie są wartę uwagi nikogo, kto ma o muzyce jakiekolwiek pojęcie.

Mimo że z jednej strony mamy do czynienia z totalnym bezguściem jego wielbicieli, z drugiej strony prezentuje nam się obraz niepowtarzalnego zjawiska, jakim jest przykład kariery młodego piosenkarza. Chłopiec z małej kanadyjskiej miejscowości umieszcza w sieci nagrania, w których śpiewa, one zdobywają popularność i w końcu ktoś z wielkich wytwórni robi z niego wielką gwiazdę. Chłopakowi przewraca się w głowie od pieniędzy i nawet nie czuje jak bardzo kiczowatą gra muzykę. Ponadto pod naciskiem mamusi pokazuje się w amerykańskich tabloidach i serwerach plotkarskich jako romansujący z celebrytami młody playboy. 

Brzmi to bardzo filmowo, jednak Jon Chu skupił się wyłącznie na pokazaniu pięknej historii "idealnego" chłopca. Zapomniał, że oprócz milionów fanek i tysiącu przekonanych co do jego talentu dziennikarzy, Bieber zyskał także znaczną liczbę przeciwników. Reżyser nie wykorzystał w pełni scenariusza, jakie napisało mu życie głównego bohatera. 

Nigdy nie wiemy, w jakich przyjdzie nam żyć czasach, jednak obecne pokolenie słuchaczy Biebera jest chyba najgorzej wychowanym pokoleniem pod względem muzycznego gustu od czasu, kiedy w Nowym Orleanie zaczęto grać pierwszą na świecie muzykę rozrywkową, czyli Blues. Młodzież ogląda telewizję VIVA, czyta Bravo, do kina chodzi na filmy typu "High School Musical" czy "Hannah Montana. Film" i właściwie nic nie mają ze swojego dzieciństwa. Za 20 lat ludzie zapomną o współczesnych gwiazdach muzyki i o całej telewizyjnej papce, ponieważ jej miejsce zastąpi nowa, prawdopodobnie gorsza. 

Podsumowując, mogę powiedzieć, że zarówno Justin Bieber, jak i film o nim są z tej samej półki co rozpieszczona Miley Cyrus i jej wcielenie czyli Hannah Montana, czy założony na potrzeby Disney Channel zespół Jonas Brothers. Szkoda tylko że jest to najniższa półka, do której z braku świeżej alternatywy muzycznej przekonują się także starsi odbiorcy, także ci obeznani z kulturą masową. Jedyną rzeczą, jaką powinno podziwiać się w karierze Biebera i zapewne tą jedyną, która zostanie zapamiętana na długi czas, jest to, jak szybko za pomocą internetu można zyskać sławę. Pokazał on, że teraz nie trzeba bywać na konkursach i festiwalach dla debiutantów, żeby zaistnieć. Wystarczy jedynie kamera i konto na portalu z filmami. A z kolei sam film "Justin Bieber: Never Say Never" oceniam   na 2,5/10. Dlaczego? Powstał on zdecydowanie za wcześnie, a nawet tak krótkiej biografii nie opowiada on wystarczająco ciekawie. Całe szczęście, nie wszystkich ogarnęła ta "Bieberomania", lub jak kto woli - choroba cywilizacyjna, bo są tacy odbiorcy wśród młodzieży, którzy mają aspiracje do wykopania świata z tego komercyjnego bagna. I to im właśnie dedykuje cytat z piosenki Boba Marleya, który jest tytułem mojej recenzji. Będą lepsi artyści i będą lepsze, godne ich twórców filmy.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Podobno romansował z Rihanną, trzymał za rękę Kim Kardashian, zginął w jednym z odcinków "CSI: Kryminalne... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones