Recenzja filmu

Lada dzień (2012)
Travis Fine
Alan Cumming
Garret Dillahunt

Przypadek rodzicielstwa

Początkowo reżyser stara się równomiernie rozkładać akcenty, opowiadając i o rodzącej się miłości pomiędzy dwójką pozornie bardzo różnych mężczyzn i o sądowej batalii o prawo do opieki nad
Choć akcja filmu rozgrywa się w latach 70., "Lada dzień" jest ewidentnie dzieckiem czasów obecnych. Oczywiście nie mam tu na myśli polskiej rzeczywistości, gdzie homoseksualiści wciąż nie mogą się doczekać prawa do oficjalnego unieszczęśliwiania siebie nawzajem w związkach małżeńskich. Paradoksalnie może to zadziałać na korzyść filmu w naszym kraju. Kiedy bowiem za Oceanem problemy gejów i lesbijek ulegają ewolucji, przeszkody, z jakimi muszą zmagać się bohaterowie "Lada dzień", będą bliskie temu, co zapewne zdarzyć się może w Polsce dziś.

Rudy Donatello zarabia pieniądze występując w barze gejowskim jako drag queen. Pewnego dnia przybytek odwiedza prokurator Paul Fliger. Coś między nimi zaiskrzyło. Nie wiadomo, co by z tego wyszło, gdyby nie sąsiadka Rudy'ego. Nieodpowiedzialna narkomanka znika dzień po spotkaniu Rudy'ego z Paulem. Jej syn, mający zespół Downa nastoletni Marco, pozostaje sam. Rudy postanawia przygarnąć go pod swoje skrzydła. Kiedy okazuje się, że matka została aresztowana, a Marco zabiera opieka społeczna, Rudy zrobi wszystko, by zdobyć prawo do troszczenia się o chłopca. W tym celu będzie jednak potrzebował pomocy prawnika. I tak znów spotka się z Paulem.

Początkowo reżyser stara się równomiernie rozkładać akcenty, opowiadając i o rodzącej się miłości pomiędzy dwójką pozornie bardzo różnych mężczyzn i o sądowej batalii o prawo do opieki nad Marco. Niestety z czasem staje się oczywiste, że "Lada dzień" to przede wszystkim film z tezą mającą udowodnić, że heteroseksualiści nie mają monopolu na instynkt rodzicielski. A w ten sposób reżyser trafił w ślepą uliczkę determinującą zakończenie. Niestety, dla Travisa Fine'a nie była to wada. I nawet, kiedy los wydaje się dopełniać, kiedy słowa są zbędne, on z uporem maniaka dobija widzów listem z łopatologicznie wyłożonymi racjami.

Taki finał sprawia, że trzeba zadać sobie pytanie: dla kogo przeznaczony jest film? Przy takim poziomie propagandy nie mogą nim być geje (którzy pewnie stanowić będą większość widzów) – oni nie potrzebują aż tak łopatologicznego wykładania prawd, bo znają je z autopsji. Wydaje się więc, że przesłanie skierowane jest do homofobów i tych, którym zwyczajnie nie chce się walczyć ze status quo. Jak jednak reżyser zamierza ich przyciągnąć do kina? Nie wiem. Fine zachował tę tajemnicę dla siebie.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones