Recenzja filmu

Małgosia i Jaś (2020)
Oz Perkins
Sophia Lillis
Samuel Leakey

Apetyt na życie

Twórca "Zła we mnie" przywraca Grimmom to, z czego obrabowały ich chociażby ugrzecznione, animowane adaptacje Disneya: mrok, okrucieństwo, iście starotestamentowe podejście do tematu dobra i zła,
Grimm to po niemiecku wściekłość. Idealne nazwisko dla pary autorów przelewających na papier opowieści, które od wieków wywołują w małoletnich słuchaczach stany lękowe. Przesycone makabrą baśnie braci Wilhelma i Jacoba to wymarzony materiał na horror i aż dziw bierze, że kino tak rzadko ów potencjał wykorzystywało. I tu cały na czarno wkracza Oz Perkins - zdolny reżyser, który miłość do kina grozy dostał w genach po ojcu Anthonym, gwieździe legendarnej "Psychozy". Twórca "Zła we mnie" przywraca Grimmom to, z czego obrabowały ich chociażby ugrzecznione, animowane adaptacje Disneya: mrok, okrucieństwo, iście starotestamentowe podejście do tematu winy i kary. Jednocześnie "Małgosia i Jaś" proponują rewizjonistyczne spojrzenie na historię tytułowego rodzeństwa, wzbogacając ją o wątek dojrzewania, poszukiwań własnej życiowej ścieżki oraz walki o prawo do samostanowienia. Innymi słowy, to film o tym, jak bohaterowie stają się Małgorzatą i Janem.



Zgodnie z tytułem w dziele Perkinsa na pierwszy plan wysuwa się Małgosia (Sophia Lillis) - rezolutna nastolatka, której przyszło dorastać w mało wesołych czasach. Głód i choroby zabrały jej ojca, a matkę sprowadziły na skraj szaleństwa. Dziewczyna musi opuścić rodzinny dom i wraz z młodszym bratem Jasiem (Samuel Leakey) szukać schronienia poza granicami wioski. Wędrując po lesie, dzieci natrafiają na chatę zamieszkaną przez tajemniczą kobietę w czerni (doskonała Alice Krige). Oferuje ona przybyszom kąt do spania i miejsce przy suto zastawionym stole. Im dłużej dzieci korzystają z gościnności gospodyni, tym więcej rodzi się jednak pytań. Wątpliwości wzbudza zwłaszcza wykwintny catering, który każdego ranka w cudowny sposób pojawia się na półmiskach.



Anegdota ma tu drugorzędne znaczenie. Podejrzewam, że inny, przywiązujący większą wagę do ekonomii scenariusza reżyser byłby w stanie opowiedzieć tę historię w ciągu dwóch kwadransów. Perkins celowo spowalnia jednak tempo, celebrując psychodeliczną, złowróżbną aurę baśniowego świata, która zachwyci zarówno fanów "Mandy" Panosa Cosmatosa jak i "Suspirii" Daria Argenta. Widz mniej cierpliwy, szukający w horrorach pakietu standardowych strachów, odbije się od tej konwencji jak od ściany. W "Małgosi i Jasiu" nie uświadczycie szokującej przemocy ani zjaw wyskakujących niespodziewanie zza węgła. Nawet muzykę francuskiego kompozytora Robina Couderta - zestaw zimnych syntezatorowych motywów rodem z lat  80. - trudno nazwać klasycznym tłem dźwiękowym dla historii o czarnej magii w głębi lasu.



Szkoda więc, że gra z oczekiwaniami publiki kończy się na poziomie wybitnej filmowej formy. Jak na nieoczywistą, zdawałoby się, opowieść o tym, że sojusz ze złem może być szansą na emancypację, "Małgosia i Jaś" ostatecznie okazują się zbyt przewidywalni. Za mało tu mylenia tropów, gry pozorów oraz moralnej ambiwalencji. Ostatecznie czerń pozostaje czarna, biel nie traci blasku pomimo kontaktu z ciemnością, a przesłanie utworu zostaje wyartykułowane wprost przez główną bohaterkę. Sam reżyser przyznaje, iż chciał zrobić film pokazujący, iż nasze zobowiązania i rzeczy, które kochamy, stoją nam na drodze do rozwoju. Pozostaje mieć nadzieję, że w jego przypadku nic nie będzie hamować artystycznej ewolucji. Perkins pozostaje jednym z ciekawszych głosów nowej fali horroru.
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones