Recenzja filmu

Małe kobietki (2019)
Greta Gerwig
Saoirse Ronan
Emma Watson

Małe kobietki, duże nieścisłości

Mimo wszystkich niedosskonałości utwór Grety Gerwig broni się nieźle, a w końcowej sekwencji nie brakuje momentów wzruszenia. Louisa May Alcott faktycznie napisała genialną powieść, a omawiana
Nazwisko Grety Gerwig przy filmie niewątpliwie zachęca do przyjrzenia się takiemu projektowi. Naturalnie "Małe kobietki" z 2019 roku spotkały się z dużym zainteresowaniem, nie tylko krytyków, ale również szerszej publiki. Kolejna adaptacja kultowej już powieści Louisy May Alcott miała być powiewem świeżości do formuły, w jakiej przedstawiana była dotychczas rodzina Marchów. Finalnie dostaliśmy coś niewątpliwie unikalnego, lecz momentami niekompletnego i niekonsekwentnego. 

Za kamerą stoi Yorick Le Saux, i choć nie jest on znany ze specjalnie wybitnych produkcji, tutaj radzi sobie bardzo dobrze. Aktorsko otrzymujemy zestaw z pozoru doskonały bo na ekranie błyszczą młode, hollywoodzkie gwiazdy szerokiego ekranu takie jak Saoirse Ronan (Jo), Florence Pugh (Amy), Emma Watson (Meg) oraz Eliza Scanlen (Beth). Dodajmy do tego Laurę Dern, która po genialnej roli w "Historii małżeńskiej" Baumbacha, odgrywa rolę Marmiee i Timothéego Chalameta jako uroczego Laurie'ego.


Film przyciąga swoją kolorową oprawą i obiecuje widowisko, a my od samego początku dajemy się wciągnąć do proponowanego nam przez reżyserkę świata. Gerwig, chcąc nieco pobudzić widza, stosuje nieliniową narrację, która, co zaskakujące, sprawdza się wyśmienicie. Z tego powodu na początku jesteśmy świadkami biegu Jo po ulicach Nowego Jorku, natomiast nieco później cofamy się o siedem lat, gdzie możemy zobaczyć wiecznie kłócące się, ale jednocześnie bardzo się kochające, siostry marzące o bogato zdobionych pałacach i pięknych sukniach.

Niestety razem z interesującą formą pojawia się też dziwny dysonans polegający na niekonsekwencji reżyserki względem przedstawionego materiału. Jak wiemy z powieści, rodzina sióstr March była uboga, a ich statusowi majątkowemu nie pomagała bezinteresowność Marmiee i jej męża. Wiecznie nieobecny ojciec walczący o wolność ojczyzny, matka działająca na rzecz najbiedniejszych – w wyniku tego wszystkiego dziewczęta, pomimo bycia dobrymi ludźmi, nie miały w życiu łatwo. Oczywiście świętym prawem adaptatora jest możliwość zmiany wydarzeń przedstawionych w pierwotnym utworze, np. w celu uniwersalizacji tematu. Reżyserka z początku stawia jednak na standardowe przedstawienie wątków, co chwilę wplatając w rozmowy trudności, z jakimi muszą się mierzyć kobiety w Orchard House. Jednak to, co dzieje się na ekranie, tego nie potwierdza. Oglądając film, nie wiemy, dlaczego Marmiee jest wiecznie zdenerwowana na męża, natomiast gdy dziewczynki oddają swoje upragnione świąteczne śniadanie potrzebującej rodzinie, po powrocie na stole czeka na nie jego lepsza wersja. Trudności wynikające z wyprzedzającego panującą epokę podejścia rodziców nie mają tutaj miejsca, a wszechobecna sielanka wydaje się nie na miejscu.


Kolejną kroplę goryczy dodaje rola Florence Pugh, która będąc 22-letnią (w momencie premiery) aktorką, gra małą Amy, siedzącą w szkolnej ławce i rysującą karykaturę nauczyciela. Mimo starań charakteryzatorów nie jestem w stanie uwierzyć w dziecięcą rolę w pełni dorosłej kobiety. Nie wiem, dlaczego nie pokuszono się o nieco młodszą aktorkę, przynajmniej do scen z tych najmłodszych lat.

Ostatecznie jednak, mimo wszystkich niedoskonałości, utwór Grety Gerwig broni się nieźle, a w końcowej sekwencji nie brakuje momentów wzruszenia. Louisa May Alcott faktycznie napisała genialną powieść, a omawiana adaptacja, pomimo prób ucieczki w nieco nowocześniejszą wersję tej historii, dalej przekazuje te same wyjątkowe idee z 1868 roku.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
A co, kiedy tekst kultury, na którym ufundowane było twoje dzieciństwo, okazuje się niedoskonały? A co,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones