Lata 80. w amerykańskim kinie to rozkwit popularności podgatunku określanego mianem "młodzieżowego slashera". Za sprawą takich obrazów jak "Halloween", "Piątek trzynastego" czy "Koszmar z ulicy
Lata 80. w amerykańskim kinie to rozkwit popularności podgatunku określanego mianem "młodzieżowego slashera". Za sprawą takich obrazów jak "Halloween", "Piątek trzynastego" czy "Koszmar z ulicy Wiązów" jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać liczne sequele i naśladownictwa tych popularnych pozycji. Obok znanych wszem wobec postaci Jasona, Freddy'ego Kruegera, Michaela Myersa albo Leatherface'a pojawiło się mnóstwo mniej lub bardziej oryginalnych, zazwyczaj zamaskowanych, morderców. Jednym z nich jest odziany w strój górnika Harry Warden, który swe krwawe żniwo postanowił zbierać w dzień świętego Walentego... Harry był jedynym ocalałym z katastrofy w kopalni, który pod wpływem traumatycznych przeżyć oszalał i postanowił zemścić się na tych, których obwiniał o tragedię. Za jego sprawą małe górnicze miasteczko przed laty zamieniło się w miejsce przerażającej masakry. Miało to miejsce w Walentynki. Teraz pomimo czasu, który upłynął, prowincjonalna społeczność wciąż żyje tamtymi wydarzeniami. Wspomnienia ożywają z tym większą siłą, gdy w trakcie przygotowań do walentynkowego balu ktoś zaczyna mordować z niezwykłą brutalnością kolejne osoby. Sposób dokonania zabójstw przywodzi na myśl właśnie ten, jakim posługiwał się niegdyś Harry... Obraz George'a Mihalki nie wyróżnia się niczym niezwykłym na tle innych podobnych pozycji z tego okresu. Jego najciekawszym rozwiązaniem jest osadzenie akcji właśnie w święto zakochanych, które zazwyczaj kojarzy się ze zgoła odmiennymi emocjami. Tutaj Walentynki są pretekstem dla krwawej łaźni zgotowanej przez nieobliczalnego psychopatę. Fabuła została skonstruowana w sposób mocno schematyczny i nie niesie raczej wielkich zaskoczeń, ale ta cała, nazwijmy to, sztampowość, podana została z wdziękiem i polotem. To, co decyduje o pozytywnym odbiorze tego dzieła, to przede wszystkim atmosfera tak charakterystyczna dla lat 80-tych. Ci, którzy rozmiłowani są choćby we wspomnianej, kultowej serii "Piątku 13-ego", na pewno nie powinni być rozczarowani "Moją krwawą walentynką". Film może nie straszy w jakiś wybitnie mocny sposób, ale ma odpowiednią dozę napięcia i kilka przyjemnych scen, które usatysfakcjonują miłośników klasycznych slasherów. Najgorzej w tym wszystkim wypada chyba samo zakończenie, które sprawia wrażenie, jakby zostało napisane na kolanie i dokręcone w ostatniej chwili, z braku lepszych pomysłów. Oczywiście można by też ponarzekać na logikę działań bohaterów, grę aktorską czy dialogi, ale nie okłamujmy się - każdy kto choć trochę obcował z tego typu produkcjami, będzie doskonale wiedział, jakiego poziomu się spodziewać. A ten jest, powiedzmy, standardowy. Podsumowując: film Mihalki to przyzwoita porcja sympatycznego, lekkiego kina grozy, które będzie w sam raz dla wszystkich widzów odczuwających nostalgię za specyfiką przedostatniej dekady XX wieku. Ze swej strony pragnę zaznaczyć, że jak najbardziej wskazane jest zaopatrzyć się w wydaną jakiś czas temu na DVD edycję nieocenzurowaną, która od wersji kinowej jest dłuższa o trzy minuty naprawdę atrakcyjnych i dobrze wykonanych scen zabójstw. Elementy gore wnoszą w tym przypadku naprawdę wiele i mając w zasięgu tego typu "udogodnienia", ogromnym błędem byłoby sięgać po wersję (z bliżej nieznanych, pod względem racjonalnym, powodów) ocenzurowaną. Dla koneserów - spora gratka.