Recenzja filmu

Na przepustce (1949)
Stanley Donen
Gene Kelly
Gene Kelly
Frank Sinatra

Idziemy dziś na miasto!

Pierwszy musical nakręcony w plenerze, pierwszy film wyreżyserowany przez tandem Gene Kelly - Stanley Donen z ich autorską choreografią, ostatni z trzech wspólnych filmów Kelly'ego i Sinatry,
Trzechmarynarzy (Gene Kelly, Frank Sinatrai Jules Munshin) wychodzi na 24-godzinną przepustkę. Dwóch, Gabey i Ozzie(Kelly i Munshin), chce przeżyć przygody z dziewczętami, zaś najbardziej nieśmiały, Chip (Sinatra), ma ochotę po postu zwiedzić miasto. Na swojej drodze spotykają zwariowaną "taxi girl" Brunhildę Esterhazy(Betty Garrett), piękną i powabną antropolog Claire Huddessen (Ann Miller) i uroczą "Miss kołowrotka", Ivy Smith (Vera-Ellen). To właśnie w ich towarzystwie panowie spędzą resztę przepustki.

Rzadko się zdarza, żeby za rolę w musicalu ktoś dostał Oscara, choć było parę wyjątków. Aktualnie w filmach muzycznych stawia się przede wszystkim na interpretację roli, kiedyś nacisk kładziono na umiejętności taneczne i wokalne, ewentualnie talent komediowy. I jeśli o to chodzi, to mamy tu prawdziwych specjalistów. Mistrz tańca Kelly, zdolny zatańczyć chyba wszystko za partnerkę otrzymał filigranową Verę-Ellen, z którą tworzy jeden z lepszych duetów w swojej karierze. Ann Miller, wspaniale śpiewającej i jeszcze cudowniej stepującej, przypadł Jules Munshin, który usiłuje być śmieszy, choć średnio mu to wychodzi. Frank Sinatra, jeden z najlepszych wokalistów wszech czasów partneruje wspaniałej komediantce Betty Garrett. Ich wspólne wykonanie utworu "Come Up To My Place" jest jednym z najlepszych momentów filmu.

Aktorsko jest słabiej. Kelly iSinatra niemiłosiernie powtarzają swoje role z musicalu "Podnieść kotwicę" z 1945 roku o podobnej tematyce. O ile rola Kelly'egow poprzednim filmie była wyśmienita (był za nią zresztą nominowany do Oscara), to tutaj już tak nie błyszczy, choć można to wytłumaczyć tym, że jako reżyser, aktor i choreografKelly miał za dużo roboty i nie dopracował swojej roli. Nie można natomiast usprawiedliwiać Sinatry, który powiela swoją i tak słabą rolę z poprzedniego obrazu, gdyż jego jedynym zadaniem w tym filmie jest gra i śpiew. Zbyt wielkiego wrażenia nie robi też Jules Munshin, który wielkiej kariery nie zrobił. Bardzo dobre role stworzyły natomiast panie, szczególną uwagę należy zwrócić naGarrett i Miller. Aż szkoda, że Miller, któraw wieku 14-15 lat grała z takimi gigantami kina jak James Stewartczy Katharine Hepburnpo 1938 roku dostawała już tylko role(co prawda główne) w tanich musicalach klasy B wytwórni Columbia, a gdy wreszcie trafiła do wytwórni produkującej najwspanialsze widowiska muzyczne, MGM, nigdy nie dostała szansy zagrania głównej roli w wysokobudżetowej produkcji. Zresztą tak jak Garrett, której dobrze zapowiadającą się karierę zniszczyły hollywoodzkie "Polowania na Czarownice", czyli "czystka" osób o poglądach komunistycznych.

Utwory "Come Up To My Place", "NewYork, New Yok","Miss Turnstiles Ballet" i "A Day in New York Ballet" napisane przez Leonarda Bernsteinazostały zaczerpnięte z oryginalnej, broadwayowskiej wersji musicalu. Reszta tekstów została napisana przez scenarzystów dzieła, Betty Comdeni Adolpha Greena, muzykę do nich skomponował zaś Roger Edens. Mieszają się tu różne rodzaje widowisk muzycznych,od baletu na najwyższym poziomie, jak "A Day In New York Ballet" tańczony przez Kelly'egoiEllenprzez tandetną burleskę, reprezentowaną przezkiczowaty utwór "You Can Count on Me" czy pełen podtekstów "Prehistoric Man" z brawurowym tańcem Milleraż do romantycznych ballad typu "You're Awful" i piosenkę aktorską jak "Come Up To My Place", obie śpiewane przez Sinatrę i Garrett. A na deser kwintesencja musicalu czyli utwór tytułowy w wykonaniu całego zespołu i trio panów w utworze sławiącym Nowy Jork i jego atrakcje (nie tylko turystyczne).

Uwagę przyciągają kolorowe kostiumy pań i mieszkańców metropolii. Niemniej interesujące jest samo Miasto Świateł. Razem z bohaterami robimy rundkę po miejscowych klubach, dzięki czemu możemy zobaczyć jak barwny i kolorowy jest Nowy Jork i jego mieszkańcy, a przy okazji pośmiać się z przygłupiastych stróżów prawa, przed którymi bohaterowie uciekają przez cały film.

Jest to niewątpliwie film warty zobaczenia. Z góry wiadomo, o co chodzi naszym bohaterom, ale ciągle czarują nas, że nie, że jednak się mylimy, że to nie oni mają takie myśli, tylko my. I to jest magia lat 40, gdzie nawet na filmie czysto rozrywkowym nie mamy wszystkiego wyłożonego prosto na tacy, tak jak dziś, lecz musimy pewnych rzeczy się domyślać. I tak naprawdę wszystkie nieprzyzwoite rzeczy w tym filmie pozostają w domyśle. To jest ta magia.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?