Richard Linklater w swoim najnowszym filmie “Nowa fala” próbuje złożyć hołd Jeanowi-Lucowi Godardowi i jego debiutowi “Do utraty tchu”, ale zamiast oddać ducha Nowej Fali, proponuje precyzyjnie
Richard Linklater w swoim najnowszym filmie “Nowa fala” próbuje złożyć hołd Jeanowi-Lucowi Godardowi i jego debiutowi “Do utraty tchu (1983)Do utraty tchu”, ale zamiast oddać ducha Nowej Fali, proponuje precyzyjnie zrekonstruowaną, boleśnie dosłowną i niepokojąco wypolerowaną wersję jej powstania. Choć jego intencje są pełne szacunku, efekt razi swoją sztucznością i brakiem tej spontanicznej energii, która uczyniła film Godarda przełomowym.
Jean-Louis Fernandez
Godard, który był nie tylko buntownikiem, ale też filozofem obrazu i języka, nie tworzył jedynie dla efektu – jego cytaty, decyzje montażowe i formalne wybory były świadomymi interwencjami w sposób, w jaki kino pokazuje rzeczywistość. Tymczasem Linklater zdaje się sprowadzać to wszystko do cytatów i pozornie realistycznej scenografii, jakby odtworzenie epoki — w czerni i bieli, z cyfrowo wygenerowanym ruchem ulicznym i sobowtórami reżyserów Nowej Fali — miało wystarczyć, by uchwycić istotę tamtej rewolucji.
Największy problem filmu “Nowa fala” leży w jego strukturze: zamiast oddać chaos, przypadkowość i kreatywną improwizację “Do utraty tchu”, obraz podporządkowany jest klasycznej formie biografii artysty – zniechęcony geniusz, który musi pokonać przeszkody, by stworzyć arcydzieło. Ale “Do utraty tchu” nie powstało według scenariusza i nie podporządkowywało się żadnej narracyjnej konwencji – to właśnie odrzucenie wszelkich zasad uczyniło film rewolucyjnym. Linklater, chcąc to pokazać, sam wpada w pułapkę przeciętnego opowiadania.
Jean-Louis Fernandez
Co więcej, jego wersja Nowej Fali przypomina najgorsze hangout movies, gdzie konflikty są łagodne, a praca na planie to beztroska zabawa grupki znajomych. Tymczasem francuscy nowofalowcy traktowali kino jak narzędzie polityczne i kulturowe, a Godard – choć był impulsywny – wiedział, że działa w określonym momencie historycznym, który umożliwiał kręcenie filmów tanio, na ulicy, z kamerą trzymaną w ręku. “Nowa fala” nawet nie zadaje pytania, dlaczego dziś taka forma twórczości wydaje się niemożliwa.
I choć film zawiera wiele uroczych momentów – jak sceny z udziałem François Truffauta, Érica Rohmera czy Agnès Vardy, przedstawionych niczym teatralni bohaterowie z podpisami pod spodem – to wszystko wydaje się inscenizacją pozbawioną celu. Bohaterowie rozmawiają cytatami, jakby cały świat Nowej Fali mówił tylko aforyzmami. Nawet najlepiej oddane detale – jak głos Guillauma Marbecka jako Godarda – nie są w stanie ukryć faktu, że Linklater uchwycił jedynie powierzchnię, nie ducha tej epoki.
Jean-Louis Fernandez
Podczas gdy “Do utraty tchu” było jak krzyk ulicy – nagły, spontaniczny i nieprzewidywalny – “Nowa fala” to starannie zaplanowany kolaż wspomnień, który raczej odbiera magię, niż ją przywraca. Linklater, reżyser wybitny w prowadzeniu aktorów i obserwacjach międzyludzkich, okazuje się bezradny wobec formalnej brawury Godarda. W rezultacie jego film – mimo że przyjemny do oglądania i dopracowany – ma ograniczoną wartość jako portret, próba zrozumienia czy kontynuacja dziedzictwa mistrza.