Święte multikulti

Na polskie ekrany "Pixi Post" wchodzi pod tytułem "Poczta Świętego Mikołaja", chociaż Brodaty wcale nie gra tutaj pierwszych i najważniejszych skrzypiec. Zamiast tego mamy całe kolorowe plemię
Sezon świąteczny w pełnym natarciu, Mikołaje oflagowują terytorium, włażą na bilbordy, łapią się za brzuchy w telewizorniach i kinoteatrach, wyciągają łapy po złote monety. Niczego nie uszanują, nawet rzeczy tak egzotycznej, jak baskijsko-hiszpańska animacja o duchach Bożego Narodzenia, która w założeniu miała urozmaicić późnojesienną zakupomanię. Na polskie ekrany "Pixi Post" wchodzi pod tytułem "Poczta Świętego Mikołaja", chociaż Brodaty wcale nie gra tutaj pierwszych i najważniejszych skrzypiec. Zamiast tego mamy całe kolorowe plemię podarunkowych dzieciolubów, w dodatku zagrożone komercyjną zagładą i upadkiem obyczajów. Koncept tyleż dziwaczny, co – jak na bajkę świąteczną dla najmłodszych – całkiem odświeżający. 


Mam też przeczucie, że gdyby twórcy dostali grubszy portfel i poprawili miejscami zbyt kanciaste animacje, wyszedłby z tego bardziej Pixar niż "Teletubisie". W scenariuszu znajdziemy naprawdę sporo fajnych pomysłów, które świadomie i z dużym poczuciem humoru wymykają się najbardziej ogranym kliszom kina świątecznego. Duchy-prezentuchy mają swoje Zgromadzenie Ogólne i niby-oenzetowską siedzibę w jaskini pod lodowcami Antarktydy. Na obradach zbierają się między innymi Trzej Królowie, Święty Mikołaj, Dziadek Mróz i Śnieżynka, baskijski dzieciolub Olentzero czy japoński Hoteiosho, a elfy obsługują całą tę hałastrę bez względu na różnice kulturowe. W dyskusjach tradycja ściera się z nową technologią – na przykład po co wciąż posługiwać się starą pocztą, skoro do dyspozycji jest szybki internet? Albo jeszcze lepiej – dlaczego biegać w te i we te w poszukiwaniu najbliższego drzewa (tak odbywa się komunikacja między duchami z różnych stron świata), jeśli ludzie już dawno wymyślili telefony komórkowe? 

Antarktyczna społeczność posiada również swojego bad guya – rzymskiego ducha Monopolisha, pozbawionego mocy i zesłanego do świata śmiertelników za notoryczne łamanie magicznej solidarności. Teraz Monopolish jest szefem wielkiej agencji reklamowej i żyje pragnieniem zemsty. Przy pomocy złowieszczego wynalazku (w angielskiej wersji językowej zwanego "ad-mutatorem") planuje zamienić wszystkie świąteczne duchy w znaki towarowe. Tymczasem poczciwy Hoteisho nie stawia się na kolejnym zjeździe – znika jak kamień w wodę, bez żadnej wiadomości. Świąteczne forum wysyła więc na poszukiwania elfkę Pixi Post, hakerkę i specjalistkę od nowych bożonarodzeniowych technologii informatycznych. Dziewczyna dostaje superbohaterskie moce – przede wszystkim ruchome i chwytne włosy – i zatrudnia się w międzynarodowej firmie kurierskiej. Kursuje między Tokio, Bilbao i Paryżem, próbując rozwikłać tajemnicę uprowadzenia Hoteisho. Musi się spieszyć, bo znikają kolejne duchy, a świąteczna radość dzieciaków stoi pod coraz większym znakiem zapytania. 

   

Wiadomo, zamiana samotnego Mikołaja w bożonarodzeniowy tygiel lokalnych tradycji ma jeden podstawowy cel – nauczyć najmłodszych widzów szacunku dla różnorodności, pokazać im świat zjednoczony w idei obdarowywania, ale jednocześnie świadomy istnienia różnic kulturowych. Szanuję tę taktykę, chociaż złośliwcy mogliby powiedzieć, że skoro film zrobili Baskowie, równie dobrze może tutaj chodzić o nacjonalizm spod znaku "Każdemu jego własny święty!". Cieszy mnie również, że – obok czasami naprawdę surrealistycznych fantazji (patrz: gigantyczny wieloryb pożerający drzewko świąteczne) – twórcy postawili na całkiem inteligentne poczucie humoru (animację oglądałem z angielskim dubbingiem). Szczególnie rozbawiła mnie pokaźna liczba wtrętów komunikacyjno-technologicznych – jak łączenie się z duchami za pomocą kaktusa czy liczne "guglowe" śledztwa Pixi – oraz motyw straszenia małych elfików naukowcami, analogiczne do wiary ludzkich dzieci w Świętego Mikołaja i wróżki.


I o ile scenariusz rzeczywiście jest interesujący i świeży, o tyle niestety całościowy efekt psują animacje – w przeważającej części toporne, jak ze starej gry komputerowej, czasami zbyt jaskrawe i przytłaczające słodyczą, innym razem wpadające w niewyraźną pikselozę. Jasne, bywa też całkiem zgrabnie – dobrze wyglądają zatłoczone miasta, przebijająca się gdzieniegdzie estetyka automatów do gier czy japońskich reklam świetlnych, batmonopodobne imperium reklamowe Monopolisha. To jednak kwiatki do kożucha – w kinie, na dużym ekranie, po prostu średnio się to wszystko klei i kiepsko wygląda. Wiem, że film powinien się nadawać także dla pięcio i sześciolatków, ale błagam – im też należy się coś od życia, jakaś wartość dodana. W innym wypadku mogą odnieść wrażenie, że kino to tylko przedłużenie serialu z dziecięcej telewizji – podobna estetyka, podobne duże głowy, cienkie nóżki i tęczowe kolorki. I za to właśnie "Poczta Świętego Mikołaja" dostaje ode mnie punkcik w dół. Poza tym jednym nie ma raczej ma strachu – Święta znowu zostają uratowane. Fajnie, że w tak różnorodnym składzie, a nie tylko na czerwono, z brodą i butlą coli w łapie. Na pohybel dyktaturze Mikołajów! 
1 10
Moja ocena:
6
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones