Recenzja wyd. DVD filmu

Power Rangers (2017)
Dean Israelite
Elżbieta Kopocińska
Dacre Montgomery
Naomi Scott

Fantastyczna Piątka

Film "Power Rangers" już od pierwszych minut seansu przypomina powszechnie krytykowaną "Fantastyczną Czwórkę" z 2015 r. Widzowie przyzwyczajeni do przepakowanych akcją komiksowych opowieści ze
W naszym pięknym kraju "Power Rangers" to przede wszystkim synonim nieznośnego filmowego kiczu, który gościł na małych ekranach w formie serialu przez parę ładnych lat. Pomimo wtórności, absurdalnych pomysłów i tandetnych zawołań wykrzykiwanych przez bohaterów w każdym odcinku, tasiemiec miał w sobie pewien bliżej nieokreślony magnetyzm. Za pacholęcia przygody młodych herosów niezwykle stymulująco działały na wyobraźnię. Któż bowiem jako dziecko "starszego" pokolenia choć raz nie bawił się z kolegami w tytułowych Wojowników Mocy, sprawnymi wymachami rąk posyłając do piachu wyimaginowanych kitowców? Równie popularna co i serial była kultowa już w wybranych kręgach gra na Pegasusa traktująca o zmaganiach kolorowych śmiałków z Lordem Zeddem i jego zgrają. Obecnie po "Power Rangers" słuch zaginął... a przynajmniej do czasu aż włodarze Lionsgate nie postanowili przywrócić franczyzy do kin. Pewnikiem za decyzją o reaktywacji marki stała chęć wypromowania własnej serii na miarę uniwersum Marvela. Paradoksalnie obraz "Power Rangers" podąża zupełnie innym torem niż choćby "Avengers". Aczkolwiek to właśnie owa odmienność nadaje filmowi własnego charakteru, który stanowi siłę nietypowego blockbustera.




Era kenozoiczna, 66 mln lat temu. Nieustraszeni Power Rangers dzielnie odpierają ataki Rity Repulsy (Elizabeth Banks). Dzięki bohaterstwu drużyny, udaje się ocalić ziemię przed rychłym końcem... Dzień obecny, miasteczko Angel Grove. Młody Jason Lee Scott (Dacre Montgomery) po raz kolejny pakuje się w tarapaty, przez co trafia do szkolnej kozy na zajęcia dla krnąbrnych uczniów. Obiecujący sportowiec poznaje w klasie zdolnego, choć wycofanego, Billy'ego Cranstona (RJ Cyler). Chłopcy w wyniku niespodziewanych okoliczności szybko znajdują wspólny język. Po dźwięku dzwonka czarnoskóry młodzieniec proponuje Jasonowi pomoc w wymiganiu się od aresztu domowego w zamian za asystę w drodze do starej kopalni. Tak się składa, iż zapomniane kamieniołomy są miejscem spoczynku prastarych kryształów mocy. Jason i Billy wraz ze znajdującymi się w okolicy Kimberly (Naomi Scott), Zackiem (Ludi Lin) oraz Trini (Becky G.) zostają poddani działaniu artefaktów, które gwarantują im super siłę. Szybko okazuje się, iż cała piątka została wybrana na tajemniczych Wojowników Mocy, których zadaniem jest ochrona błękitnej planety przed złowieszczą Ritą Repulsą. Czy nastolatki podołają wyzwaniu i pokonają wroga?




Jestem chyba jedną z zaledwie paru osób na świecie, które nie zmieszały całkowicie z błotem niedawnej "Fantastycznej Czwórki" z 2015 r. Wspomniana produkcja została przekreślona już na starcie przez piętrzące się problemy na planie oraz czarny PR towarzyszący premierze obrazu. W ogólnym rozrachunku dzieło Pana Josha Tranka nie było może do końca udane, tym niemniej obraz mógł się podobać dzięki wyraźnemu nakreśleniu dramatu przeżywanego przez czwórkę młodych bohaterów. Pozwoliłem sobie wspomnieć o powszechnie krytykowanym w mediach tytule, gdyż "Power Rangers" już od pierwszych minut seansu przypomina nadmieniony wcześniej film. Widzowie przyzwyczajeni do przepakowanych akcją komiksowych opowieści ze stajni Marvela pewnikiem zawiodą się na nowej odsłonie serii o Wojownikach Mocy. Efektownych potyczek tu niewiele, gros narracji bowiem wypełnia przedstawienie ciekawych sylwetek protagonistów. Podążanie takim torem to jednak broń obosieczna, która wymaga wyjątkowo wprawnego reżysera za kamerą. Aczkolwiek Pan Israelite osiągnął zamierzony cel przynajmniej połowicznie.




Przez blisko półtorej godziny widz zapoznaje się z nastoletnimi uczniami, którzy w wyniku zrządzenia losu otrzymują nadprzyrodzoną moc. Schemat to podobny do zrealizowanego wcześniej przez twórcę, skądinąd niezłego, tytułu "Projekt Almanach". Co prawda film z 2014 r. stawiał na wyeksploatowaną do cna konwencję "zgubionych taśm", tym niemniej "Power Rangers" unika tego typu eksperymentów z formą. Nowy obraz o superbohaterach ukazuje początkowo tylko szkolne problemy, z jakimi borykają się zwykli uczniowie. Osoby odpowiedzialne za projekt nie kryły inspiracji kultowym "Klubem winowajców", czerpiąc raz po raz z wielbionego protoplasty. Tym samym niepokorni młodzi gniewni w "Power Rangers" trafiają na specjalne zajęcia, podczas których mają okazję zacieśnić więzi potrzebne później do owocnej współpracy w ratowaniu świata. Przyznam bez ogródek, iż motyw kina szkolnego sprawdza się znakomicie i pozwala poznać od podszewki dwójkę głównych bohaterów. Przy okazji na jaw wychodzi jedna z pierwszych wad obrazu, mianowicie faworyzowanie Czerwonego i Niebieskiego Wojownika. Oczywiście doskonale rozumiem, iż film nie jest z gumy i trudno sportretować każdego protagonistę z osobna, tym niemniej momentami odnosi się wrażenie, że reszta zespołu została potraktowana mocno po macoszemu.




Pewnikiem trafionym pomysłem było umieszczenie w fabule sentymentalnych nawiązań do poprzedników, czy to w formie ironicznych aluzji czy przy użyciu świeżej aranżacji rozpoznawalnego motywu muzycznego. Na szczęście zrezygnowano z niezmiernie kiczowatego dizajnu oryginalnych kitowców na rzecz kamiennych istot przypominających golemy, pozmieniano także odrobinę kolorystykę strojów dopasowanych do młodzianów, w końcu i same kostiumy doczekały się modernistycznego szlifu. Już po zerknięciu na okładkę widać, iż "Power Rangers" dumnie wkroczyli w XXI w., starając się dotrzymać kroku serii "Avengers".




Jak już zostało nadmienione, dla wielu osób prawdziwym ciosem może być znikoma liczba sekwencji akcji. Ot, starcia młodej ekipy z wrogami można spokojnie policzyć na palcach jednej ręki doświadczonego drwala. W dodatku ta najbardziej spektakularna potyczka stanowi ledwie krótki punkt kulminacyjny filmu i zostawia u publiczności spore uczucie niedosytu. Po prawdzie wygenerowany komputerowo pojedynek między Power Rangers i Ritą nie jest choćby w połowie tak interesujący, jak znacznie bardziej przyziemna i dramatyczna część filmu. O ile osobiście obserwowałem zmagania nastolatków w codziennym życiu z rosnącym zaciekawieniem, tak ich wyczyny jako Wojowników Mocy nie wzbudziły we mnie większych emocji... zupełnie jak to miało miejsce z feralną "Fantastyczną Czwórką" i wybitnie skrótowym zakończeniem.




Nowe twarze przejmujące schedę po starej gwardii wypadają udanie i z miejsca zaskarbiają sobie sympatię kinomana. Na pewno pogratulować należy tak aktorowi odgrywającemu Billy'ego Cranstona jak i samemu scenarzyście za stworzenie niezwykle ciekawej postaci. Nieśmiały chłopak wyraźnie cierpiący na Zespół Aspergera to bohater nieszablonowy, który mimo wielu ułomności szybko wkupuje się w łaski tak kolegów z zespołu jak i widowni. Miłym ukłonem w stronę fanów jest zaś angaż Bryana Cranstona do roli Zordona. Znany z "Breaking Bad" artysta podkładał kiedyś głos do serialu z lat 90., o czym zresztą sam zainteresowany wypowiadał się w wywiadach niezwykle ciepło. Nowoczesna wersja lubianego Zordona ma jednak niewiele wspólnego z pierwowzorem. Zapomnijcie o ko(s)micznej głowie w słoiku, tym razem twarz zasłużonego wojownika wygląda niczym wypukła, generowana na bieżąco matryca i pod względem wizualnym robi wrażenie. Na dokładkę kolektyw barwnych postaci upiększa Elizabeth Banks, która szarżuje na ekranie w roli Repulsy. Wyraźnie da się odczuć, iż aktorka idealnie wyczuła konwencję filmu i podeszła do zadania z odpowiednim luzem.




Koniec końców, "Power Rangers" z 2017 r. dla wielu odbiorców stanowić może miłą odmianę od naładowanych akcją wysokobudżetowych produkcji. Twórcy nowego obrazu położyli akcent głównie na motywacje bohaterów oraz ich osobiste problemy, co w konsekwencji zostawiło niewiele miejsca w fabule na sztandarową, komputerową papkę. Nie zdziwiłbym się, gdyby widzowie stwierdzili tłumnie, iż obyczajowy element filmu jest nudny i nie wart poświęcenia dlań widowiskowej części blockbustera. Ja jednak zawsze przedkładałem stopniowe budowanie pełnokrwistych sylwetek herosów nad wizualne fajerwerki, stąd zapewne moja słabość do ostatniej "Fantastycznej Czwórki". "Power Rangers" to, summa summarum, podobny kaliber, tak pod względem historii jak i nikłej efektowności. Owe stwierdzenie u większości kinomanów oznaczać zaś prawdopodobnie będzie skreślenie dzieła Pana Israelite z listy produkcji do ewentualnego zaliczenia. Tak czy inaczej, zaryzykowałbym udzielenie Wojownikom Mocy kredytu zaufania, ot, choćby za nostalgię ze szczenięcych lat.

Ogółem: 6+/10

W telegraficznym skrócie: film świetnie trzyma się w ryzach dopóty, dopóki fabuła traktuje o problemach, z jakimi borykają się nastolatkowie; ostatnie 20 minut to komputerowy fajerwerk, który nijak nie przystaje do najlepszych dzieł Marvela; twórcy zdawali sobie sprawę z tandetności serii, stąd masa mrugnięć okiem do fanów cyklu; nawiązania do filmowego manifestu pokolenia lat 80. tj. do "Klubu winowajców", na plus; w sumie otrzymaliśmy obraz podobny do "Fantastycznej Czwórki" z 2015 r., na szczęście jednak "Power Rangers" wyszli z kas kinowych obronną ręką; recenzowany tytuł można potraktować jako chwilę oddechu od licznych odsłon "Avengers" i im podobnych.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jeśli wasze szczęśliwe dzieciństwo przypadło na wczesne lata 90., z pewnością kojarzycie sobie serial o... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones