Recenzja filmu

Powrót (2015)
Simon Stone
Geoffrey Rush
Ewen Leslie

Kaczka po australijsku

Inspiracją dla "Powrotu" jest znakomity dramat Ibsena "Dzika kaczka". Oryginał wyraźnie czuć w atmosferze opowieści, pełnej bólu, zdeptanych marzeń, straconych okazji. Stone udowodnił, że
W swoim pełnometrażowym debiucie reżyserskim aktor Simon Stone zmaga się z jednym z najtrudniejszych egzystencjalnych problemów – prawdą. Czy rzeczywiście wyzwala ona ludzi? A może jest narzędziem destrukcji w rękach słabych jednostek? Na te pytania odpowiada film "Powrót".


Kiedy po latach nieobecności Christian (Paul Schneider) powraca do rodzinnego domu, zastaje lokalną społeczność zajętą własnymi sprawami. Jedni szykują się na szczęśliwą uroczystość zaślubin, inni próbują wiązać koniec z końcem w obliczu recesji. Słowem: typowe życie. I tylko Christian zdaje sobie sprawę, że ta normalność ma swoją cenę. A jest nią prawda, która została dawno temu pogrzebana, i tragedia, której był świadkiem. 

W wielu innych filmach Christian byłby pozytywnym bohaterem. To jedyny, który nie daje sobie mydlić oczu; wojownik o prawdę, domagający się wyznania win, oczyszczenia z grzechów. Wbrew woli wszystkich wokół dąży on do rozpalenia światła w mrokach przeżartych bólem i milczeniem. Ale bohater Stone'a nie jest rycerzem bez skazy. Bo reżysera "Powrotu" nie interesuje tajemnica i konsekwencje zatajenia prawdy. On skupia się na efekcie domina, z jakim mamy do czynienia, kiedy prawda zaczyna wychodzić na jaw. Staje się ona żywiołem, który nie jest ani dobry ani zły, ale jest zjawiskiem absolutnym i obojętnym na pragnienia ludzi. Kiedy wyrwie się spod kontroli, nie baczy na nic i nikogo, jest jak fala tsunami, która zmywa wszystko. 

   

Inspiracją dla "Powrotu" jest znakomity dramat Ibsena "Dzika kaczka". Oryginał wyraźnie czuć w atmosferze opowieści, pełnej bólu, zdeptanych marzeń, straconych okazji. Stone udowodnił, że skandynawski chłód i depresyjna wizja człowieczeństwa doskonale odnajdują się w upalnym klimacie Australii. Ale za ten udany przeszczep reżyser zapłacił sporą cenę. Stylistycznie jest to rzecz tak wtórna, że chwilami można się nawet zastanawiać, czy rzeczywiście za kamerą stał człowiek, czy może reżyserski bot. Ponura muzyka, jak z miliona podobnych produkcji, i efekt slow-motion, który w zamierzeniu ma podkreślić emocjonalną dramaturgię scen, są ogranymi chwytami, szczególnie modnymi u debiutantów próbujących nadać swoim filmom pozory artyzmu. To prowadzi do poczucia, że reżyser nie wysilił się, korzystając z gotowca, co kładzie się cieniem na ocenie jego warsztatu.

Na szczęście Stone mógł liczyć na wsparcie obsady. Paul Schneider i Geoffrey Rush nie zawiedli, tworząc solidne kreacje, choć zarazem nie wykroczyli poza zwyczajowy poziom gry. Dlatego też z łatwością przyćmił ich mniej znany Ewen Leslie. Jego Oliver jest jedyną postacią, która nie wydaje się wyłącznie bohaterem kinowego dramatu. Jego gra porusza autentycznością bólu i desperacką próbą ratowania swojego świata. Jest to mistrzostwo, którym warto się delektować w kinie. I mam nadzieję, że aktor znajdzie kolejne role, które pozwolą mu wykazać się pełnią talentu.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones