Recenzja filmu

Słudzy (2020)
Ivan Ostrochovský
Samuel Skyva
Samuel Polakovič

W kleszczach między państwem a Kościołem

To dzieło bardzo dojrzałe, otwierające się na zaskakujące głębie, mówiące coś ważnego o czechosłowackiej (z naciskiem na ten drugi człon) historii, a zwłaszcza dwóch tworzących ją instytucjach:
W kleszczach między państwem a Kościołem
Pierwsze, co uderza w "Sługach", to surowe, ascetyczne wizualne piękno. Klasyczne proporcje kadrów, czerń i biel, precyzyjnie komponowane ujęcia, bohaterowie umieszczeni w wychłodzonych przestrzeniach katolickiego seminarium albo grający w piłkę pod monumentalnym socmodernistycznym pomnikiem. To piękno budzi obawę, czy film nie wpadnie w irytującą manierę; niektóre ujęcia za bardzo przypominają "Idę" i "Zimną wojnę" Pawła Pawlikowskiego – współautorką scenariusza "Sług" jest zresztą pisząca wspólnie z Pawlikowskim "Idę" Brytyjka Rebecca Lenkiewicz. Film Ivana Ostrochovský’ego nie jest jednak ani odcinaniem kuponów od festiwalowej sławy polsko-brytyjskiego reżysera, ani pustą serią wystylizowanych obrazów. 

To dzieło bardzo dojrzałe, otwierające się na zaskakujące głębie, mówiące coś ważnego o czechosłowackiej (z naciskiem na ten drugi człon) historii, a zwłaszcza dwóch tworzących ją instytucjach: komunistycznym państwie i Kościele katolickim, splecionych ze sobą w toksycznym, przemocowym związku. Przemoc pojawia się już w scenie otwierającej. Samochód staje pod wiaduktem kolejowym. Dwóch mężczyzn wyciąga z bagażnika martwe ciało. W następnym ujęciu ktoś czyści szczoteczką do zębów buty lepiące się od brudu – błota wymieszanego z krwią. Dopiero w połowie filmu zorientujemy się, co łączy tę scenę z zaczynającą się w następnej historią dwóch młodych, pełnych wiary i nadziei chłopców przybywających w mury katolickiego seminarium duchownego.


Ostrochovský prowadzi eliptyczną narrację. Skąpo dawkuje nam informacje o bohaterach i świecie przedstawionym. Wiele wątków jest zostawionych w pozakadrowej przestrzeni, często musimy zgadywać, co się tak naprawdę dzieje, jakie są realne motywacje postaci i relacje między nimi. Bardziej niż prowadzenie historii twórców interesuje budowa przytłaczającej atmosfery i stawianie niemożliwych do rozwikłania moralnych dylematów. Tym niemniej poszczególne sceny łączy jeden motyw: utrata złudzeń. Wyprawa do seminarium dla obu bohaterów oznacza konieczność weryfikacji przekonań na temat Kościoła, duchowych autorytetów, własnej przyjaźni, samych siebie. Otrzymujemy przekonujący portret dwóch młodych ludzi w kleszczach autorytarnego państwa i skorumpowanego, wewnętrznie przegniłego, brzydko układającego się z rzeczywistością Kościoła katolickiego.

Ostrochovský bardzo ciekawie pokazuje relacje i zaskakujące powinowactwa między tymi dwiema instytucjami. Z jednej strony trudno mówić o symetrii – nie sposób zaprzeczyć, że to Kościół jest ofiarą autorytarnego państwa, dążącego do infiltracji i podporządkowania sobie religijnych instytucji. Z drugiej strony Kościół całkowicie tym próbom ulega. Kolejni duchowni, w których młodzi widzieli przewodników duchowych, kompromitują się. Jeden, by ocalić skórę przed hakami, jakie ma na niego tajna policja, inny – kierując się prastarą kościelną zasadą: "chronić instytucję bez względu na wszystko, nawet gdyby trzeba było poświęcić ludzi i wartości, jakim instytucja ma służyć".


Państwo i Kościół tworzą ten sam typ szarego, wypalonego, wewnętrznie złamanego funkcjonariusza. "Słudzy" pokazują cierpienie Kościoła, które go wcale nie uszlachetnia, nie dodaje mu moralnego autorytetu, nie stawia na piedestale, z którego można pouczać współczesny, już postkomunistyczny naród, jak żyć. Jeśli w "Sługach" jest gdzieś jakieś prawdziwe chrześcijaństwo, to na marginesie instytucji, w buncie młodych seminarzystów, półpodziemnej działalności księdza skonfliktowanego z hierarchią. W uścisku komunistycznego państwa i skorumpowanego Kościoła nie ma ono jednak żadnych szans.

Powiem szczerze: zazdroszczę naszym południowym sąsiadom tego filmu. Nawet nie jego wyrafinowanej formy – bo to polskie kino też potrafi – ale tego, jak mówi o historii najnowszej i Kościele. Bez hagiograficznych tonów, odważnie, dojrzale, mierząc się ze światem, gdzie praktycznie nie ma dobrych wyborów. Można też w ten sposób opowiadać o państwowo-kościelnej historii z czasów komuny – naprawdę nie trzeba od razu kręcić kolejnej hagiografii w stylu nieszczęsnego "Popiełuszko. Wolność jest w nas". Co polecam pamięci polskich filmowców.
1 10
Moja ocena:
8
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones