Recenzja filmu

Tori i Lokita (2022)
Luc Dardenne
Jean-Pierre Dardenne
Pablo Schils
Joely Mbundu

Więzy krwi

Opowieść o parze imigrantów lawirujących pomiędzy pracownikami belgijskiego socjalu a gangsterami z Liege, to wciąż fabularny wariant cinema verite, i to w krystalicznie czystym stanie. Ale też
Bracia Dardenne wrócili do formy. Dodałbym coś w stylu "wreszcie-nareszcie!", ale powiedzmy dyplomatycznie, że w ich filmowym królestwie nigdy nie czułem się jak u siebie. Nie mówię też o formie, która pozwalała im przetrwać chude lata w gronie canneńskich pieszczochów ("Nieznajoma dziewczyna" i "Młody Ahmed" wydają się wręcz filmami "na przeczekanie"), tylko o formie, którą zapracowali na renomę sumienia europejskiego kina oraz na dwie Złote Palmy. Ich "Tori i Lokita", opowieść o parze imigrantów lawirujących pomiędzy pracownikami belgijskiego socjalu a gangsterami z Liege, to wciąż fabularny wariant cinema verite, i to w krystalicznie czystym stanie. Ale też zaskakująco sprawnie opowiedziany thriller społeczny, w którym stawką, poza klasycznym, dardennowskim RiGCzem, jest czyjeś życie. 

Film otwiera scena przesłuchania, w której pracownicy opieki społecznej próbują ustalić pokrewieństwo szesnastoletniej Lokity (Mbundu Joely) i dwunastolatka Toriego (Pablo Schils). Choć nasza sympatia lokuje się po stronie zeznającej przed komisją bohaterki, jej historia o małym braciszku nie trzyma się kupy. Empatyczni i delikatni jak walec drogowy urzędnicy również nie dają się nabrać, żądają testu DNA, a Tori i Lokita – imigranci z Kamerunu i Beninu, których los zderzył ze sobą na łodzi u wybrzeży Europy – grawitują powoli w stronę kryminalnego podziemia. Dardenne'owie używają tu jednego ze swoich ulubionych, narracyjnych chwytów i wrzucają widza w sam środek akcji. Prowadzą nas przez codzienną rutynę bohaterów za pomocą kapitalnych, obyczajowych mikroscenek, a o głębokości bagienka każą wnioskować ze strzępek rozmów, ledwie zauważalnych gestów oraz ze znajomego polityczno-społecznego kontekstu. Szybko zresztą bagienko przykryje ich w całości.  

Betim (Alban Ukaj), lokalny mafiozo, dla którego Tori gania z narkotykami po mieście, umieszcza Lokitę pod ziemią, na plantacji marihuany przypominającej rozżarzony, betonowy labirynt. Moment, w którym dziewczyna wkracza do pokoju wielkości schowka na miotły, z mikrofalówką, stertą zatęchłych prześcieradeł oraz przedpotopowym telewizorem, byłby w innym filmie podróżą przez pierwszy krąg piekła. Ale bracia Dardenne raczej nie piszą (i nie myślą) takim językiem – nie interesują ich zamaszyste metafory, tylko konkret i detal. A konkret jest taki, że mówimy o przestrzeni, którą, chcąc nie chcąc, Lokita będzie musiała oswoić. I o podróży w poszukiwaniu "siostry", którą Tori będzie musiał odbyć. Podglądanie tych dwóch opowieści jest fascynujące – debiutujący przed kamerą Schils i Joely potrafią oddać zarówno żywą desperację, z którą bohaterowie pragną wrócić na wspólną orbitę, jak i miłość rozpisaną na najdrobniejsze, czułe gesty. Świetni są zresztą wszyscy naturszczycy, których anonimowość wpisuje się doskonale w szerszy temat filmu, czyli społeczną "niewidzialność" imigrantów. 

Im dłużej Dardenne'owie przyglądają się współczesnej Europie, tym mniej mają nadziei na to, że empatia i podział odpowiedzialności za ekonomiczne dysproporcje będą kiedyś w modzie. To ich kolejny film, w którym o człowieczeństwie opowiadają głównie przez negację oraz mnożenie obrazów ludzkiej niegodziwości. W poprzednim, "Młodym Ahmedzie", wysłali na resocjalizację chłopaka z liberalnego domu, którego lokalny imam zamienił w ekstremistę. Choć bohater deklarował przemianę i obiecywał poprawę, w jego oczach nie zgasł błysk religijnego fanatyzmu, a bracia musieli w końcu zrzucić małego terminatora z dachu, żeby cokolwiek do niego dotarło. W "Torim i Lokicie" rezygnują z takich motywów jak fatum czy "ironia losu", i być może dlatego nie muszą prosić o pomoc Boga z Maszyny. To kino najprostsze w najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa. Gdy w ramach fabularnego leitmotivu Tori i Lokita śpiewają rzewny włoski szlagier (jak doczytałem – o pożerających się zwierzętach i nienaruszalności łańcucha pokarmowego), bracia Dardenne  ocalają ich człowieczeństwo w jedyny, możliwy sposób. W świecie, w którym Tori i Lokita są jedynie kłopotliwym balastem, zwracają im język, emocje i wrażliwość. 
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones