Recenzja Sezonu 1

Tiny Pretty Things (2020)
Samir Rehem
Gary Fleder
Brennan Clost
Barton Cowperthwaite

Do utraty sił

Niestety, kiedy scenariusz zawodzi, nawet przepiękna choreografia nie odwróci uwagi od błędów fabularnych czy jednowymiarowych bohaterów, i właśnie przykładem takiego dzieła jest serial "Tiny
"Tiny Pretty Things" to młodzieżowa opowieść, którą ogląda się przyzwoicie, mimo że często osiada na mieliźnie racjonalności. Nie od dziś wiadomo, że balet jest solidnym materiałem na produkcje filmowe. Zbudował familijny klimat w "Billym Elliocie", zszokował dążeniem do perfekcji jako siła destrukcyjna w "Czarnym łabędziu", czy po prostu przeraził w "Suspirii". To unikalna forma sztuki, która w rękach zdolnego reżysera wzniesie produkcję na wyższy poziom. Niestety, kiedy scenariusz zawodzi, nawet przepiękna choreografia nie odwróci uwagi od błędów fabularnych czy jednowymiarowych bohaterów, i właśnie przykładem takiego dzieła jest serial "Tiny Pretty Things".


Serial rozpoczyna scena próby morderstwa nastoletniej gwiazdy szkoły Archer School of Ballet. Zakapturzony oprawca zrzuca dziewczynę z dachu budynku i ucieka. Kiedy zwalnia się miejsce w prestiżowej kuźni talentów, zajmuje je Neveah, która wkracza w sam środek świata kłamstw, zdrady i zaciętej rywalizacji.

Produkcja od pierwszych minut chwyta za gardło i trzyma w napięciu, jednakże solidny początek zmierza ku płaskiemu finałowi. Problem leży tutaj w ilościach wątków, którymi atakują nas scenarzyści. Zamiast skupić się na kilku i w rzetelny sposób je zaprezentować, twórcy postawili na ilość, a nie na jakość. Tak oto niekiedy zapominamy, że tematem przewodnim jest próba morderstwa i poznanie tożsamości zbrodniarza. Zamiast tego dostajemy klasyczną telenowelę, w której obserwujemy problemy z anoreksją, wyjściem z cienia rodzeństwa, szukanie swojej seksualności, typowymi romansami i wiele, wiele innych schematycznych intryg. Każdy z tych elementów to ciekawa koncepcja na produkcję młodzieżową, jednakże wątki, które zaczynają się w jednym odcinku, kończą w następnym albo twórcy (podobnie jak widzowie) przypominają sobie nagle o jakimś niedokończonym i jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, sprawa się wyjaśnia.


Podobny problem jest z bohaterami, którzy są jednowymiarowi i bezbarwni. Główna postać – Neveah – na siłę próbuje być wyluzowaną tancerką, mającą wszystko w czterech literach. Pewna siebie, bezczelna wobec znajomych, nauczycieli czy nawet swojej matki, zawsze wali prosto z mostu i daje zły przykład. Taka kreacja mogłaby zadziałać, jeśli obsadzono by w niej zdolną aktorkę, ale w wykonaniu Kylie Jefferson wypada nienaturalnie. Tancerka (bo aktorką ciężko ją nazwać) gra z manierą gwiazdki Disneya: przewraca oczami, gestykuluje niczym księżniczka, a do tego każdą kwestię wypowiada, jakby zmagała się z  przewlekłym zatwardzeniem. Po kilku odcinkach seansu aż ma się nadzieję, że Neveah pójdzie w ślady koleżanki i spadnie z budynku. Światełkami w tunelu są Brennan Clost i Lauren Holly, którzy jako jedyni dobrze poradzili sobie ze swoimi rolami. Clost zaraża szczerym uśmiechem i młodzieńczym usposobieniem, a Holly z wdziękiem kreuje surową panią dyrektor. Oboje bawili się swoimi rolami i z łatwością tchnęli w nie życie. W reszcie obsady wyodrębniają się dwie grupy: tych przeciętnie zdolnych i totalnie nieporadnych.

Solidnym elementem produkcji jest fenomenalna choreografia, kostiumy i nastrojowa ścieżka dźwiękowa. Praktycznie każda scena tańca wzbudza podziw i sprawia, że warto przecierpieć błędy fabularne. Tutaj na tle obsady wyróżnia się Michael Hsu Rosen, Barton Cowperthwaite i Casimere Jollette, którzy może i nie są dobrymi aktorami, ale jako tancerze wymiatają. Gołym okiem widać ich zaangażowanie oraz pasję, że aż samemu chce się rozpocząć naukę baletu. Ponadto muzyka została adekwatnie dobrana do rodzaju produkcji – niekiedy relaksuje, żeby za chwile wprowadzić niepokojącą atmosferę.



"Tiny Pretty Things" to przeciętna produkcja, którą mimo schematów i masy naiwności ogląda się przyzwoicie. Twórcy zamiast łatać dziury fabularne wrzucają sceny seksu, gdzie tylko się da, a mimo tego trudno jest przerwać oglądanie. Gołym okiem widać inspiracje innymi głośnymi tytułami jak "Szkoła dla elity" czy "Słodkie kłamstewka" i niekiedy "Tiny Pretty Things" przypomina zwyczajną kalkę. Niemniej jednak, jeśli ogląda się serial na przyśpieszeniu i włącza normalną prędkość tylko kiedy na ekranie góruje balet, to warto przekonać się, jakie kłamstwa i intrygi wypełniają Archer School of Ballet.
1 10
Moja ocena serialu:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones