jestem przyjemnie zaskoczona. Jako osoba, która od czasu do czasu lubi obejrzeć coś lekkiego, nie spodziewałam się zbyt głębokich, ukrytych przesłań, ale w przeciwieństwie do pierwszego sezonu, tu jest ich sporo.
Po pierwsze, fajnie że został poruszony problem nieraz ciężkich relacji matki z córką. Pokazuje, że pomimo różnic, często można się jakoś dogadać i współpracować.
No dobra, to było akurat dość oczywiste. Ale na tym się nie kończy.
Wątek Tylera, jego matki i Isaaka, pokazuje nam za to metaforę toksycznej rodziny. Gdzie teoretycznie, każdy się wspiera i kocha, ale jeśli idzie się ścieżką takich relacji, w porę nie opamięta albo nie zerwie kontaktów rodzinnych, niszczymy samych siebie. Tak jak matka Tylera, tak każdy toksyczny rodzic, niszczy życie i swojego dziecka i przy okazji swoje. Zbytnia troska matki, tak częsta wobec synów, prowadzi do zwykle do buntu. Sama była potworem, jej syn też się nim stał i tak dwoje potworów zaczęło ze sobą walczyć. Czy się kochali? Owszem, ale ich druga natura, wzięła górę.
Wracając do relacji rodzinnych, mamy też rączkę. Był częścią Isaaka, wydawać by się mogło, więc że i należał do niego. A jednak, stanął po stronie Adamsów i to ich bronił. Oczywiście, tu przesłanie jest dość oczywiste, niekoniecznie rodzona rodzina, jest tą prawdziwą.
Cały sens sezonu, opierał się na rozwikłaniu rodzinnych tajemnic, żeby być w stanie żyć w zgodzie i zachować ją bez "ofiar". Czego nie należy interpretować zbyt dosłownie, raczej tak, że jeśli nie przepracuje się pewnych nieporozumień, pojawią się konflikty i oddalenie od siebie.
Dalej, mamy wątek znikającej dziewczynki, która chce za wszelką cenę przypodobać się Wednesday, traktując Enid jako wroga. Sympatię zyskuje dopiero, kiedy przestaje kogokolwiek naśladować i być sobą.
Ale mnie w tym wszystkim, chyba najbardziej poruszył wykład profesora, będącego samą głową z innymi częściami ciała. Powiedział, że czasem część, znaczy więcej, niż całość. I tak, w życiu nieraz czujemy, że coś utraciliśmy, czego nie da się odzyskać. Czujemy się przez to kompletni, wybrakowani. Może to być dowolna cecha, dobry wygląd, zdrowie, status. Jednak bez straty tego, nie stalibyśmy się tym, kim jesteśmy teraz.
Wracając do motywu Isaaka, który był zombiakiem - przekaz jest jasny - nic nie trwa wiecznie, życie jest nam dane tylko raz na jakiś czas. Tak samo jak szanse i nasze "5 minut". Nawet geniusz, nigdy nie będzie trwał wiecznie. I przy okazji zdanie Wednesday "nawet geniusz by na to wpadł", symbolizuje to, że nikt nie jest nieomylny.
Są jeszcze istotne wątki poboczne jak babcia Wednesday, która swoim makiavelistycznym podejściem, o mało sama nie dała się wpuścić w maliny, oszukać i dać okraść. Tak samo, mogło ją zgubić podejście broniące tylko najsilniejszych, a jednak dalej kochała swoją wnuczkę, nawet kiedy ta utraciła moc.
Tak więc, myślę że nawet niejeden dorosły, mógłby wyciągnąć z tego niepozornego serialu coś dla siebie. Niby dziecinny, ale jednak, wcale nie tak płytki, jak pozornie się wydaje.