Czy współczesne horrory są straszne? A może ambicje twórców, którzy tratują gatunek jako metaforę pozwalającą opowiedzieć o ważkich problemach społecznych, nie służą ekranowej grozie? Odpowiedzi na te pytania szuka Jakub Majmurek. ***
W scenie otwierającej ostatni "
Krzyk" (2022) Tara Carpenter (
Jenna Ortega) odbiera telefon od nieznajomego. Jest sama w domu, fani serii wiedzą, dokąd to wszystko zmierza. Zanim jednak pojawi się postać w masce z nożem, nieznajomy wciąga Tarę rozmowę o horrorach. Pytana o swój ulubiony film grozy bohaterka wymienia "
Babadooka" (2014), który opisuje jako "medytację na temat macierzyństwa i żałoby". Tłumaczy rozmówcy, że "
Babadook” to "elevated horror”, a więc horror, który stawia na złożoną psychologię postaci i wartości artystyczne. Rozmowa robi się coraz bardziej napięta, aż w końcu nieznajomy pojawia się w domu Tary ubrany w charakterystyczny czarny płaszcz i białą maskę, z nożem w ręku. Można powiedzieć, że zabójca z "
Krzyku", ikona slashera z lat 90., bierze na cel nie tylko młodą dziewczynę, ale także falę wysokoartystycznego horroru z ostatnich lat, przypominając wszystkim w brutalny sposób, że film grozy powinien przede wszystkim straszyć.
Scena ta może posłużyć jako metafora tego, co działo się w kinie grozy w zeszłym roku. Sukcesy na amerykańskim rynku takich produkcji jak "
Uśmiechnij się" (w Polsce film zgromadził 350 tysięcy widzów, co dało mu tytuł najpopularniejszego horroru w kinie w 2022 roku), "
Terrifier 2" czy "
Barbarzyńcy" (u nas od razu na Disney+) interpretowano jako wyraz zmęczenia publiczności wysokoartystycznym horrorem. Spotkało się to z uznaniem tych krytyków i fanów, którzy na falę nowego filmu grozy spod znaku "
Bababooka" czy "
Midsommar" patrzyli zawsze co najmniej z dystansem.
Horror, który znów straszy Niechętni nowej fali horroru autorzy, pisali, że horror wysokoartystyczny to "horror zgentryfikowany", robiony dla widowni, która tak naprawdę nie lubi kina grozy, i szukający jej uznania kosztem fanów. W dodatku gubiący to, co w filmowym horrorze kluczowe: frajdę płynącą z przeżycia spektaklu grozy. Wszystkie trzy wspomniane tytuły starają się tę frajdę odzyskać.
Pragnienie nakręcenia filmu, który po prostu widza przestraszy, widać najsilniej w "
Uśmiechnij się". Film miał zostać od razu wrzucony na VOD, jednak świetne reakcje publiczności pokazów testowych przekonały wytwórnię Paramount do wpuszczenia produkcji do kin. Opłaciło się: film zarobił w Stanach ponad sto milionów dolarów i drugie tyle na rynkach światowych.
"
Uśmiechnij się" pod wieloma względami przypomina "
Coś za mną chodzi" (2014)
Davida Roberta Mitchella, choć brakuje mu tego wszystkiego, co czyniło tamto dzieło niezwykłym: subtelnego psychologicznego portretu bohaterów, przytłaczającej melancholii, wizualnej inwencji. Sensy, jakie niesie demoniczna figura dręcząca bohaterkę, ostatecznie okazują się w "
Uśmiechnij się" dość banalne. Film
Parkera Finna radzi sobie za to znakomicie ze stworzeniem spektaklu grozy zdolnego kilka razy wcisnąć widzów w fotel ze strachu. Jak widać, publiczność potrzebowała produkcji, która dostarczy takich atrakcji bez silenia się na większe pretensje.
"
Terrifier 2" odniósł jeszcze bardziej niespodziewany sukces. Mikrobudżetowa produkcja nakręcona za 250 tysięcy dolarów bez żadnej profesjonalnej kampanii reklamowej stała się hitem Halloween, zarabiając w Stanach do końca listopada ponad 10 milionów dolarów – 40 razy więcej niż kosztowała. W sukcesie dużą rolę odegrały miejskie legendy o widzach mdlejących i wymiotujących w trakcie seansu czy wręcz wymagających pomocy pogotowia.
Finałowa konfrontacja między główną bohaterką a morderczym klaunem nie do końca z tego świata ma miejsce w domu strachu w lunaparku. Spotkanie z "
Terrifierem 2" przypomina wizytę w podobnym przybytku: podobnie oddziałuje on na najbardziej podstawowe emocje i odruchy widzów. Jednocześnie film oferuje znacznie więcej niż festiwal szoku i obrzydzenia. Niewymawiający na ekranie ani słowa
David Howard Thornton mistrzowsko łączy w roli klauna-zabójcy groteskę z grozą, pantomimę z gore, tworząc jedną z ciekawszych kreacji w kinie grozy zeszłego roku. Reżyser
Damien Leone ma spory talent do tworzenia koszmarnych, makabrycznych i absurdalnych zarazem onirycznych sekwencji.
Co najważniejsze, "
Terrifier 2" jest dziełem miłości, filmem stworzonym przez ekipę, która kino grozy autentycznie kocha. Choć przedstawiona w filmie historia sypie się, gdy zaczynamy ją analizować po seansie, to ma w sobie pewną emocjonalną prawdę: "
Terrifier" jest bez wątpienia filmem dla dorosłych, ale udaje się mu dotrzeć do pokładów dziecięcego przerażania i zachwytu widzów.
Kobiety, które przeżyły Ostatni z tej trójki "
Barbarzyńcy" (przy budżecie 4,5 miliona dolarów film zarobił na światowym rynku 45 milionów) najbardziej wyraziście z całej trójki odnosi się do bieżących problemów społecznych. Historia zaczyna się w wyludnionej, zdewastowanej przez kryzys dzielnicy Detroit. Młoda kobieta, Tess (
Georgina Campbell), wynajmuje w niej dom przez jedną cyfrowych platform. Jak się okazuje, dom został w tym samym czasie udostępniony młodemu mężczyźnie (
Bill Skarsgård). Jest w nim wolny pokój, mężczyzna proponuje Tess, by została, ona się waha – musi szybko ocenić, czy nieznajomy nie jest dla niej zagrożeniem. Problem przemocy wymierzonej w kobiety organizuje całą narrację filmu. Pojawiają się w niej jeszcze aktor oskarżony o przemoc seksualną przez pracującą z nim aktorkę i zabójca kobiet sprzed kilku dekad, którego zbrodnie dają początek potworności, z jaką zmierzyć się będzie musiała Tess.
Tess jest jedną z wielu "kobiet, które przeżyły" – bohaterek, które zwycięsko wychodzą z konfrontacji z przerażającą widzów figurą zła – w kinie 2022 roku. Topos ten służył twórcom do krytyki współczesnych ról płciowych, wpisanej w nie przemocy i nierównowagi władzy.
W najciekawszy sposób motyw ten podejmuje "
Men"
Alexa Garlanda. Młoda kobieta, Harper (
Jessie Buckley), wynajmuje piękny dom na angielskiej wsi. Chce uciec od zgiełku miasta, znaleźć kilka chwil spokoju. Nie będzie jej to jednak dane. Ciągle prześladowana jest bowiem przez miejscowych mężczyzn. A może jednego mężczyznę: wszyscy dręczyciele Harper – niezrównoważony psychicznie włóczęga, nachalni klienci lokalnego pubu, obsceniczny nastolatek, pełen pogardy do kobiet pastor – mają tę samą twarz, we wszystkich wciela się
Rory Kinnear.
Film można odczytywać jako metaforę kobiety otoczonej przez namolną, nieuznającą granic męskość, ale ta interpretacja nie uwzględnia jednego ważnego aspektu: Harper znajduje się w żałobie po samobójczej śmierci swojego partnera, z którym uwikłana była w głęboko przemocową, niezdrową dla obu stron relację. Kobieta nie może wyzwolić się z poczucia winy za to, jak skończył się związek. W jej prześladowczym delirium odbijają się wyrzuty sumienia za śmierć mężczyzny, z którym była związana. Wyzwolenie przychodzi dopiero, gdy Harper godzi się z tym, że nie może obwiniać się za desperacki akt swojego partnera, że nie może ulec jego szantażowi moralnemu.
"
Men" przygląda się dynamice miłości, seksu, emocji, przemocy i władzy w relacjach między kobietami i mężczyznami we współczesnym świecie. Pokazuje, jak dominujące wzorce tych relacji często krzywdzą obie zaangażowane strony. Film robi to wszystko, tworząc gęstą, wieloznaczną, opierającą się interpretacjom filmową wizję, przypominającą najpiękniejsze i najbardziej fascynujące koszmary. Obok "
Lighthouse" i "
Zielonego rycerza" jest to jeden z niewielu tytułów z ostatnich lat przywracających wiarę w poetyckie możliwości filmowego medium.
W zupełnie innej estetyce motyw "kobiety, która przeżyła" podejmuje "
Watcher"
Chloe Okuno. Akcja rozgrywa się w Bukareszcie, gdzie przenosi się młode amerykańskie małżeństwo. Mężczyzna, Francis (
Karl Glusman), zna język, wyemigrował z Rumunii do Stanów jako dziecko, teraz dostał tam dobrze płatną pracę. Kobieta, Julia (
Maika Monroe), pojechała za nim, bo w Stanach nic jej już nie trzymało.
Julia snuje się samotnie po rumuńskiej stolicy, pokazanej w filmie jako miejsce zimne, opresyjnie monumentalne, niechętne outsiderom. Nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, oddala się od męża, staje się coraz bardziej drażliwa i nerwowa. Ten stan potęguje fakt, że po Bukareszcie grasuje seryjny morderca młodych kobiet. W pewnym momencie Julia zaczyna mieć niepokojące poczucie, że sąsiad z budynku naprzeciwko ją śledzi.
Okuno bardzo sprawnie buduje atmosferę wyobcowania, paranoi i grodzy, wielokrotnie zwodzi widzów i zmusza ich, by przemyśleli, co tak naprawdę widzieli i komu wierzą. Przesłanie filmu można by streścić: wierzcie kobietom, nawet jeśli wydają się paranoiczkami.
W podobny sposób do paranoi podchodzi Duńczyk
Christian Tafdrup w swoich "
Gościach". Młode duńskie małżeństwo z córką poznaje na wakacjach w Toskanii parę z synkiem z Holandii. Holendrzy zapraszają ich do siebie. Gdy Bjørn (
Morten Burian) i Louise (
Sidsel Siem Koch) przyjeżdżają do wiejskiego domu Patricka (
Fedja van Huêt) i Karin (
Karina Smulders), sytuacja od początku staje niezręczna. Holenderska para nie szanuje granic Duńczyków, Patrick nachalnie naciska na wegetariankę Louise, by jadła mięso, Holendrzy najpierw zapraszają Duńczyków do lokalnej knajpy, a potem domagają się, by goście zapłacili rachunek. Louise jako pierwsza odczytuje, że coś tu jest głęboko nie tak, chce skrócić wyjazd, wrócić do domu – para jednak ignoruje kolejne niepokojące sygnały, aż jest za późno.
Film
Tafdrupa przypomina wczesne filmy
Polańskiego i
Hanekego. Oszczędny, zdyscyplinowany formalnie, do ostatniej chwili dający się czytać jako komedia obyczajowa film naprawdę szokuje w ostatnim akcie, gdy widzimy, w co wpakowali się Bjørn i Louise. Tym bardziej, że w zasadzie do końca nie wiemy, w co – "
Goście" odsłaniają tylko niewielką część tajemnicy holenderskiej farmy.
Otwiera to film na wiele interpretacji, wśród nich polityczną. Duńskie małżeństwo to wzorcowe współczesne progresywne mieszczaństwo: ekologicznie świadome, ograniczające konsumpcję, starające się budować równościowe i partnerskie relacje wolne od przemocy. Holendrzy to ludzie, których takie rzeczy w ogóle nie obchodzą. Oferują oni sztywnym Duńczykom obietnicę wolnej od poczucia winy, nieskrępowanej "polityczną poprawnością" zabawy. Film jednak przestrzega: "mieszczaninie, uważaj czego sobie tak naprawdę życzysz, gdy mówisz, że masz dość przeregulowanej, poprawnej, zielonej i równościowej rzeczywistości!".
Rok kanibali W kontekście genderowego horroru trzeba wymienić jeszcze jedną produkcję: czarną, makabryczną komedię "
Fresh" (Disney+). Noa (
Daisy Edgar-Jones), zmęczona beznadzieją rynku randkowego, poznaje w supermarkecie przystojnego, intrygującego nieznajomego, Steve’a (
Sebastian Stan). Gdy jednak para po raz pierwszy wyjeżdża na weekend we dwoje za miasto, okazuje się, że Steve zarabia na życie, uwodząc młode kobiety i sprzedając po kawałku ich mięso koneserom gotowym zapłacić bardzo wiele za możliwość obcowania z takimi delikatesami. Noa musi użyć całego swojego sprytu, determinacji i inteligencji emocjonalnej, by przetrwać.
Obecny we "
Fresh" motyw kanibalizmu bardzo wyraźnie wybrzmiewał w popkulturze zeszłego roku, nie tylko w kinowym horrorze. Jednym z największych hitów Netflixa był "
Dahmer", opowiadający opartą na faktach historię seryjnego zabójcy-kanibala z amerykańskiego Środkowego Zachodu. Plotki o kanibalistycznych fantazjach aktora
Armiego Hammera zyskały nowe życie dzięki dokumentalnemu serialowi "
House of Hammer", sytuującemu specyficzne preferencje gwiazdy w kontekście dramatycznej historii jego rodziny. W "
Menu"
Marka Myloda goście luksusowej restauracji orientują się, że to oni będą finałowym daniem, jakie zostanie podane do stołu na zakończenie wieczoru.
Najciekawiej kanibalistyczny motyw rozwijają dwa następujące filmy. Pierwszy to "
Do ostatniej kości"
Luki Guadagnino. Reżyser bardzo udanie łączy horror, kino drogi i subtelny dramat psychologiczny. W filmie obserwujemy młodą, dopiero wkraczającą w dorosłość Maren (
Taylor Russell), która zostawiona przez ojca stara się przetrwać na marginesie amerykańskiego społeczeństwa, mierząc się z kompulsywną potrzebą spożywania surowego, ludzkiego mięsa. Wszystko dzieje się w epoce przed Internetem, dziewczyna skazana jest więc na szukanie po omacku podobnych do niej ludzi zdolnych pokazać jej, jak można przetrwać, cierpiąc na tak specyficzne apetyty.
We "
Fresh" kanibalizm służył jako ironiczna metafora sytuacji kobiety na współczesnym rynku randkowo-seksualnym. W filmie
Guadagnino, o wiele bardziej gorzkim i przytłaczająco melancholijnym w tonie, ta metafora jest bardziej wieloznaczna: popęd do spożywania ludzkiego mięsa symbolizuje tu jednocześnie rodzinną traumę, z której nie może wyzwolić się bohaterka, inną seksualność, związki Erosa i popędu śmierci, mroczne fatum, od którego ucieczki nie gwarantują ani młodość, ani miłość.
Drugi tytuł to "
Hellbender", niezależny, mikrobudżetowy horror zrealizowany przez rodzinę Adamsów (sic!): małżeństwo i nastoletnią córkę wspólnie tworzących filmy, w których cała trójka reżyseruje, robi zdjęcia i występuje. W centrum "
Hellbendera" znajduje się relacja matki (
Toby Poser) i jej nastoletniej córki, Izzy (
Zelda Adams). Kobiety mieszkają na odludziu, dziewczyna jest uczona w domu, nie ma żadnych przyjaciół w swoim wieku, matka nie pozwala jej opuszczać terenu posesji. Wszystko dlatego, że, jak tłumaczy córce, cierpi ona na chorobę, która czyni każdy kontakt z innymi ludźmi śmiertelnie niebezpiecznym.
Jak to jednak na ogół bywa, życie zawsze znajduje sposób. Izzy wyrywa się spod kurateli matki i odkrywa prawdę – matka nie tyle chroniła jej przed światem, co świat przed nią. Obie kobiety są bowiem wiedźmami, a może czymś jeszcze bardziej przerażającym – demonicznymi istotami, czerpiącymi magiczną energię ze spożywania mięsa żywych stworzeń. Im bardziej rozwinięty organizm, im bardziej świadomie odczuwa strach, tym większą daje im moc – jak można zgadnąć, nic nie może się tu równać z mięsem ludzkim.
Eliptyczny, budujący narrację z luźnych fragmentów "
Hellbender" bardzo udanie przechodzi między między intymnym dramatem psychologicznym a onirycznym folkowym horrorem. Kanibalizm jest tu metaforą zarówno agresywnej, budzącej się nastoletniej seksualności, jak i sił natury łączących w sobie popęd życia i śmierci, wielkiego kołowrotu istnienia, który niszczy stare życie, by zrobić miejsce nowemu.
Zobaczyć grozę "
Hellbender" wymyka się przy tym zupełnie podziałowi na "ludyczne", trzymające się konwencji kino grozy nastawione po prostu na przerażenie widza, a horror wysokoartystyczny. Film Adamsów zbyt autorsko podchodzi do konwencji, za bardzo skupia się na psychologicznych niuansach relacji matki i córki, by dało się go zaliczyć do bieguna "ludycznego", z drugiej strony, choćby przez swój mikrobudżetowy charakter, produkcja ta odległa jest od obiegu, który filmom określanych etykietką "elevated horror" zapewniał nagrody i towarzyszący im artystyczny prestiż.
Wracam do napięcia między tymi dwoma biegunami horroru, gdyż było ono w 2022 roku ważne nie tylko dla fanów i krytyków. Spory o te dwa bieguny kina grozy stawiają pytanie, czym ma być kino grozy, po co i dla kogo ma być kręcone, jak powinno sytuować się wobec głównego kinowego nurtu czy istotnych problemów swoich czasów. Te problemy podejmowali też w swoich dziełach filmowcy.
Krąży wokół nich dyptyk
Ti Westa: "
X" i "
Pearl". Oba filmy zastanawiają się nad relacją między kinem głównego nurtu a pornografią i ekstremalnymi obrazami przemocy. W "
X"
West zabiera widzów w świat znany z "
Teksańskiej masakry piłą mechaniczną", w jego prequelu "
Pearl" otrzymujemy mroczny melodramat, gdzie tylko nieliczne sygnały zapowiadają festiwal okrucieństwa i grozy, jaki wyleje się na nas z ekranu w ostatnim akcie. Oba filmy przedstawiają ten sam obraz filmowej kultury, która wchłonęła obrazy ekstremalnej przemocy, ale ciągle ma problemy z mówieniem w dojrzały, otwarty sposób o intymności i seksualności. Horror, zwłaszcza ten z nurtu gore, jako gatunek na pograniczu społecznie uznawanego kina i tego, co wyrzucone na margines filmowego świata, okazuje się idealnym medium, by postawić ten problem.
Do początków kina cofa się
Jordan Peele w "
Nie!". Reżyser pyta o to, co jest istotą kina, zwłaszcza gatunku grozy, jaki uprawia. O to, co chcemy pokazać i zobaczyć, gdy włączamy kamerę – niezależnie czy tę najprostszej czy najnowszej konstrukcji. W przypadku horroru, jak wydaje się mówić w filmie, kamerę włączamy po to, by skonfrontować widzów z tym, czego do końca nie potrafią sobie nawet wyobrazić, z katastrofą, którą przeczuwamy, ale nie potrafimy nazwać. Może nią być – jak w "
Nie!" – inwazja drapieżnych zwierząt z kosmosu, ale może być też np. kryzys klimatyczny.
Katastrof, a przynajmniej emocji płynących z przeczucia ich bliskości, niestety nie brakuje, więc w najbliższych latach horror – i ten wysokoartystyczny, i ten z bieguna "ludycznego" – będzie miał na czym pracować. Napięcie między tymi dwoma coraz wyraźniej zaznaczającymi się biegunami, o ile nie skończy się na wyższościowych pozach z jednej i resentymentach z drugiej strony, może okazać się bardzo ożywcze dla gatunku.