Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Koncert+%C5%BCycze%C5%84-118090
GORĄCZKA ZŁOTA

Koncert życzeń

Podziel się

"Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby w kinie tyle klęczeli" – Jakub Socha o "Bogu w Krakowie" w nowym cyklu felietonów.



W nowym cyklu felietonów Jakub Socha poszukuje – w kinie polskim i nie tylko – złota. Jako że nie wszystko złoto, co się świeci, a obietnice złotych gór to specjalność filmowców, będzie próbował aż do skutku.

***

W filmie Dariusza Reguckiego krakowskie niebo ma kolor brzoskwini, co najmniej jak w kinie katastroficznym. Winny jest Smok Wawelski czy może smog? Ani, ani. Musiało się tak skończyć, choć to żaden koniec. Najpierw anioł, potem cud, teraz bóg wylądował w Krakowie. "Bóg w Krakowie". To on to pomalował; brzoskwinia jest znakiem jego obecności, zapowiedzią raju. Kamera u Reguckiego przez połowę czasu filmuje właśnie brzoskwiniowe niebo, oprócz nieba – rzekę i dachy. Tak się robi nad Wisłą metafizykę.



Na warszawskim pokazie, na który wybrałem się w pogodny czerwcowy wtorek, byłem ja i pięcioro emerytów. Dziwne jak na film, który powstał jako zagrzewka do Światowych Dni Młodzieży – to początkowe zdziwienie ustąpiło jednak szybko pod naporem innych zdziwień: choćby widokiem królowej Jadwigi, która pod postacią Kamilli Baar objawia się młodemu politykowi najpierw na korcie tenisowym, a potem w Katedrze na Wawelu. Jakby tego było mało, zmarła i żywy rozmawiają ze sobą po francusku, czemu przez kamery przemysłowe przysłuchuje się dwie trzecie Kabaretu Mumio. Regucki idzie szeroko – oprócz królowej występuje w filmie brat Albert Chmielowski, który teleportował się z XIX wieku i teraz podgląda z troską szarpaninę krakowiaków. Tej szarpaninie z szelmowskim uśmiechem na ustach przygląda się też tajemniczy mężczyzna. To szatan; poznać go można po jabłku, które poleruje w dłoniach.



Akcja filmu przenosi się płynnie ze współczesności w średniowiecze, w tle lecę piosenki oazowe, każda nowa sekwencja to nowy krakowski obiekt sakralny – każdy nowy obiekt to nowy epizod, nowy bohater i okazja, żeby uklęknąć. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby w kinie tyle klęczeli, nawet w "Wielkiej ciszy", 3-godzinnym dokumencie o zakonie kartuzów. Upadają na kolana wszyscy: babcie, wnuczki, żony, mężowie, ojcowie i matki. Zamawiają msze, wznoszą oczy ku górze i spoglądając błagalnie w figury, obrazy – proszą. Polski katolicyzm w "Bogu w Krakowie" to prawdziwy koncert życzeń. Chcę tego lub tamtego, chcę tak albo inaczej. Dla siebie lub dla rodziny. Żeby mąż już nie uprawiał hazardu, żeby wnuczka wróciła na dobrą drogę, żeby córka wreszcie spotkała dobrego mężczyznę. Jedna bogobojna, irytująca krakuska desperacko szuka faceta, ale żaden jej nie odpowiada, dopiero gdy mama-kwiaciarka pójdzie do kościoła, żeby zamówić dobrego zięcia, zjawia się grzeczny chłopiec. Prawdziwy czar-par.  


Żadnego wyjścia poza swój krąg, żadnej troski o świat, żadnego nadstawiania drugiego policzka. Żadnego dziękuję. Śmiałem się kiedyś z oazowego zwrotu w kinie Krzysztofa Zanussiego, teraz mam za swoje. Zanussi droczył się ze współczesnością. Regucki, tak jak jego bohaterowie, po prostu się jej boi, choć napiera ona w naprawdę dość delikatny sposób. Synonimem dzisiejszego permisywizmu jest w filmie bogu ducha winna para, która postanawia się rozwieść. Nie skaczą sobie do oczu, po prostu czują, że coś się między nimi skończyło. Idą więc do kancelarii adwokackiej, tam spotykają młodą adwokatkę. To dla niej pierwsza sprawa, więc dziewczyna normalnie się cieszy. Ale tylko ona. Ukochana babcia przez telefon zmywa wnuczce głowę za to, że przykłada ręce do czegoś tak brudnego jak rozwód. Wnuczka zamiast rzucić słuchawką, najpierw idzie w smutek, potem do kościoła, gdzie babcia z dziadkiem odnawiają przysięgę małżeńską, a na koniec, spóźniona, na spotkanie z klientami. Zniecierpliwionemu czekaniem małżeństwu już na progu wypala, że im nie pomoże, bo uważa, że rozwód to zła rzecz. Zamiast wsłuchać się w historię rzeczonej dwójki, postarać się ich zrozumieć, adwokatka zwyczajnie strzela focha. Prawdziwie po chrześcijańsku.



W "Bogu w Krakowie" wartości sączy się człowiekowi jak jad, w pakiecie. Można się domyślić, że skoro rozwód to zło, to zaraz zjawią się inne zmory. I rzeczywiście – bum – i już jesteśmy na wykładzie na akademii medycznej, gdzie profesor odczytuje dobrze dobrany fragment przysięgi Hipokratesa, w którym jest czarno na białym, że eutanazja to grzech, żaden tam węzeł gordyjski. Potem na scenę wjeżdża małżeństwo, które ma problem, żeby zajść w ciążę.
Kino może i jest niezłym narzędziem propagandy, ale żeby propaganda była skuteczna, musi być dobrze zrobiona.
Jakub Socha
Chwilę przed wizytą u lekarza, który prawdopodobnie zlecić ma badania wstępne przed leczeniem in vitro, tej kochającej się dwójce na leśnej drodze gaśnie samochód. Małżonkowie jednak nie dzwonią po pomoc drogową, tylko idą w las – w lesie jest domek, w domku dziatwa śpiewa słodko piosenki. To nie dzieci z in vitro tak śpiewają (te pewnie u Reguckiego zawodziłyby wniebogłosy nad śmiercią tych wszystkich ginących w zabiegach sztucznego zapłodnienia zarodków), tylko sieroty.



"Gdyby nas lepiej i piękniej kuszono", pisał w słynnym wierszu polski poeta, którego lubią nosić na sztandarach polscy obrońcy wartości. Kino może i jest niezłym narzędziem propagandy, ale żeby  propaganda była skuteczna, musi być dobrze zrobiona. Stowarzyszenie Rafael, które stoi za "Bogiem w Krakowie", ale też całą masą innych filmów prokatolickich ("Karolina", "Bóg nie umarł", "Zakazany Bóg 2" - niektóre stowarzyszenie wyprodukowało, inne tylko wprowadziło do kin), nie zrealizuje swojego projektu "krzewienia chrześcijaństwa" takimi filmami jak "Bóg w Krakowie". I choć na stronie Stowarzyszenie można już znaleźć głosy, że "Bóg w Krakowie" to arcydzieło ("Bardzo trudno mi mówić o tym filmie, ponieważ był tak niesamowity"; "Bardzo interesujące przedstawienie codzienności wielu Polaków."; "Piękne połączenie 7 wątków z obiektami sakralnymi Krakowa. Gratuluję przemyślanego scenariusza, świetnej muzyki – autorstwa samego reżysera. Dla mnie duchowo przeżyte 2h – polecam"), ciężko sobie wyobrazić, żeby ta nieudolna ramotka – jak słusznie zauważył jeden z internautów: gorsza od "Teletubisów" – przyciągnęła do kina tysiące widzów. Inna sprawa, czy musi. Naprawdę chrześcijaństwo jest w Polsce w odwrocie? Naprawdę trzeba aż z taką desperacją? Heloł, drodzy apostołowie – żyjemy w kraju, gdzie i bez waszych filmów miliony z budżetu ministerstwa idą na budowę katolickiej świątyni. Trochę wiary!
   
6