Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/M%C3%B3j+brat+Louie-112619
REACTION SHOT

Mój brat Louie

Podziel się

Michał Oleszczyk: Od mniej więcej roku żaden film fabularny nie dostarczył mi takiej satysfakcji jak komediowy serial "Louie".

Żyjemy w epoce, w której mały ekran doszczętnie pokonał te większe, dlatego trochę sam się sobie dziwię, że nie poświęciłem dotąd osobnego "Reaction Shota" żadnemu serialowi. Najwyższy czas to zmienić, bo od mniej więcej roku żaden film fabularny nie dostarczył mi takiej satysfakcji jak komediowy serial "Louie", którego pięć sezonów znam wszerz i wzdłuż, i który mimo wielokrotnych powrotów do poszczególnych odcinków nie przestaje mnie zadziwiać.

"Louie" stanowi radykalne odświeżenie konwencji serialu komediowego, a zarazem nawiązuje do klasyki gatunku. Gwiazdą, scenarzystą, reżyserem (czasem także i montażystą) serii jest Louis C.K., amerykański komik stand-upowy, który wzorem Jerry'ego Seinfelda czyni głównym bohaterem alternatywną wersję siebie samego: z zachowaniem personaliów, profesji i luźno zarysowanej sytuacji życiowej sprzed osiągnięcia sławy. Tak jak było to w "Seinfeldzie" (1989-1998) (najpopularniejszym sitkomie w historii amerykańskiej TV), fabuły poszczególnych odcinków punktowane są quasi-dokumentalnym materiałem z występów scenicznych bohatera, stanowiących kontrapunkt i komentarz do akcji. Innymi słowy, identycznie jak w hicie sprzed ćwierćwiecza, mamy w "Louiem" do czynienia z fikcyjnym autoportretem komika, którego instynkty aspołeczne i filozoficzne nastawienie do codzienności raz po raz doprowadzają do nieporozumień i konfrontacji (w tym sensie całość nawiązuje także do autorskiej serii HBO Larry'ego Davida "Pohamuj entuzjazm" (2000-2011), stanowiącej jawny przypis do "Seinfelda").

Na tym jednak podobieństwa się kończą, bo zarówno estetyka, jak i filozofia Louisa C.K. są bardzo odległe od tych Seinfeldowskich. Po pierwsze, serial jest kręcony w autentycznych wnętrzach i plenerach, a kamera Paula Koestnera (najczęściej prowadzona z ręki) pracuje na efekt minimalistycznego véritè, opartego na mistrzowskich długich ujęciach. Po drugie, dramaturgia poszczególnych odcinków bywa szokująco luźna – poszczególne sekwencje tylko sporadycznie układają się w jakąś jedną, przejrzystą historię; zazwyczaj tworzą po prostu łańcuszek skeczy i obserwacji. Po trzecie, produkowany bardzo niskim kosztem dla stacji FX serial nie musi liczyć się z ograniczeniami cenzuralnymi, co gwarantuje twórcy swobodę w praktykowaniu często obscenicznego i niepoprawnego politycznie humoru, z którego zasłynął jeszcze w obiegu estradowym. Po czwarte wreszcie – jeśli "Seinfeld" był serialem radośnie cynicznym, skupionym na narcystycznych bohaterach pozbawionych sumień, to "Louie" podszyty jest rozpaczą i chroniczną depresją. Podsumowując: o ile jeszcze w (trwającym ledwie sezon) serialu "Lucky Louie" (2006-2007) próbował C.K. unowocześniać formułę sitkomową niejako od wewnątrz, nie rezygnując z klasycznych fabuł, studyjnej scenografii i śmiechu widowni na ścieżce dźwiękowej (poszerzając jedynie zakres tematyczny dzięki wolności gwarantowanej przez HBO), o tyle w "Louie" mamy do czynienia z całkowitym przemeblowaniem gatunku i sprowadzeniem go do minimalistycznej esencji.

Głównym tematem całości jest tak naprawdę samotność i frustracja Louiego: rozwodnika z dwiema córkami z trudem zarabiającego na życie jako komik, u którego kryzys wieku średniego przejawia się w obżarstwie, rosnących kompleksach na punkcie własnego ciała i w kolejnych zadurzeniach w kobietach, które okazują się dlań na różne sposoby niedostępne. Zwłaszcza trzy z tych ostatnich – Liz (grana przez Parker Posey), Pamela (w tej roli współproducentka serialu, Pamela Adlon) i Amia (Eszter Balint, pamiętna węgierska kuzynka z "Inaczej niż w raju" (1984) Jarmuscha) – goszczą w serialu na dłużej, a relacja z każdą z nich ujawnia jakiś aspekt osobowości Louiego, jak przywiązanie do romantycznego mitu wielkiej miłości, tudzież ukryty masochizm. To on właśnie każe bohaterowi raz po raz wiązać się z partnerkami na różne sposoby nieodpowiednimi dla jego temperamentu i sytuacji życiowej (co widać najpełniej w wątku Amii, niewładającej nawet językiem angielskim). Obraz ten dopełniają relacje Louiego z jego córkami – z jednej strony stanowiące najbardziej bezinteresowny i pełen miłości element życia bohatera, z drugiej dostarczające największej ilości codziennego stresu.

Humor Louisa C.K. bywa porównywany – tyleż odruchowo, co bezmyślnie – do Woody’ego Allena, archetypicznego "neurotycznego nowojorczyka", u którego zresztą C.K. zagrał drugoplanową rolę w filmie "Blue Jasmine" (2013). Ta pozorna analogia zaciemnia jednak obraz rzeczy. Sceniczna i filmowa postać stworzona przez Allen to żydowski chłopak z niższej klasy średniej, identyfikujący się z kulturą popularną, opętany seksem i zarażony wysoką kulturą europejską niejako wbrew woli (jest ona jak powidok Starego Świata, z którego uciekli jego przodkowie). Wszystkie najsłynniejsze żarty Allena zasadzają się na zderzeniu wzniosłych konceptów filozoficznych ze sprytem ulicznego cwaniaka ("Ściągałem na egzaminie z parapsychologii, zaglądając w duszę faceta obok", etc.), co częściowo przynajmniej stanowi spadek po Groucho Marksie.

Dla Louisa C.K. z kolei filozofia i kultura wysoka (a także psychoanaliza, która długo pozostawała dla Allena zastępnikiem religii) nie mają żadnego znaczenia. Jako wychowany w katolicyzmie biały heteroseksualny facet, obecnie ateista wciąż silnie identyfikujący się z robotniczymi korzeniami rodziców (do tego stopnia, że upiera się przy posyłaniu córek do ubogiej szkoły publicznej, by "poznały, co to życie") Louie nie reprezentuje żadnej mniejszości – chyba że uznamy za takową artystów i filozofów. Louie nie cierpi wykluczenia innego niż to, jakie sam sobie serwuje. Wielkim osiągnięciem Louisa C.K. jest zbudowanie przekonującego portretu człowieka definiowanego przez swoje powołanie (liczne epizody grane przez jego koleżanki i kolegów po fachu stanowią ukłon w stronę etosu komika jako apostoła prawdy), ale zarazem brutalnie ograniczonego przez własną fizyczność, osobowość i autodestrukcyjne nawyki. Powtarzający się we wszystkich występach C.K.'a tryb konfesyjny, w którym egzorcyzmuje uzależnienia od niezdrowego żarcia i ciągłej masturbacji, nie jest wcale (odwrotnie niż u Allena) błaganiem o akceptację, ale agresywnym pogwałceniem tabu, mającym na celu minimalne choćby poluzowanie uścisku, w jakim trzymają nas bezwzględne społeczne normy.
W miarę, jak śledzimy wyziewy lepkiego umysłu komika, orientujemy się, że mało kto z nas operuje uczesanymi myślami.
Michał Oleszczyk

<iframe width="560" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/fp-j72ALHHs" frameborder="0" allowfullscreen></iframe>

Dlatego właśnie do różnic z Allenem doliczyć wypada umiłowanie C.K.'a do wszystkiego, co ekstremalnie obsceniczne: podobnie jak Lenny Bruce i Andrew 'Dice' Clay przed nim, Louis uwielbia długie, meandryczne monologi, w których tematy tabu związane z ciałem, jego wstydliwymi funkcjami i nienormatywną seksualnością rozgałęziają się w barokową nieomal sieć dygresji, z których każda jest bardziej wyzywająca od poprzedniej. W takich skeczach, jak dywagacje o fellatio na demonie jako karze piekielnej ("I nagle słyszę od szefa diabłów: Facet, kto ci kazał obciągać temu gościowi!?"), Louie proponuje publiczności swoistą solidarność wykolejeńców, obnażając zarazem pustkę samego konceptu "normy". W miarę, jak śledzimy wyziewy lepkiego umysłu komika, orientujemy się, że mało kto z nas operuje uczesanymi myślami – to właśnie ich kosmatość potrafi być na swój sposób piękna w swych dziwacznych splotach.

<iframe width="420" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/XfkG_0hyIoc" frameborder="0" allowfullscreen></iframe>

I oto centralny paradoks: mimo całej owej dążności do niszczenia tabu, Louis C.K. nie jest moralnym anarchistą. Jego komedia nie buduje wcale fundamentu pod filozofię wyzwolenia ze społecznych norm – jest wręcz przeciwnie. To rodzicielstwo Louiego działa niczym brutalna siła socjalizująca, dosłownie zmuszającą bohatera do przekraczania egocentryzmu wbrew nawykom lenistwa i indolencji. Bycie ojcem staje się tym samym etyczną matrycą jego światopoglądu, mimo że dostarcza zarazem ogromu codziennych frustracji. Opisując raz po raz własne dzieci jako swych najgorszych wrogów, deklarując bezsilną nienawiść wobec ich ciągłych kaprysów – a nawet otwarcie życząc im śmierci, jak w skeczu o tym, że "odkąd mam dzieci, totalnie przestały mnie dziwić noworodki znajdywane na śmietniku" – Louis dokonuje publicznego otwarcia wentyla bezpieczeństwa, którym uchodzi cała energia gniewu, na którą nasza kultura nie znajduje remedium innego niż histeryczny śmiech. Dopiero po spuszczeniu tej energii możemy podjąć wysiłek bycia odpowiedzialnymi jednostkami.
louie3.jpg


<iframe width="560" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/7MCj4YeUEik" frameborder="0" allowfullscreen></iframe>

W istocie, jest rzeczą dość zadziwiającą, jak bardzo konserwatywnym komikiem jest C.K. Nawet, jeśli rozczarował się co do Boga, małżeństwa i polityki, to jego przywiązanie do rodzicielstwa, etyki pracy i braku konsumpcyjnej ekstrawagancji w codziennym życiu (jego strojem scenicznym od lat pozostają dżinsy i czarny t-shirt, co przysparza mu problemów w kilku odcinkach serialu) stanowi deklarację moralną o bardzo dużej sile. Louis mówi nam, że jesteśmy kłębkami idiotycznych aspiracji i pokręconych pożądań, że nigdy nie znajdziemy od nich ucieczki i że skazani jesteśmy na codzienną walkę w imię przetrwania i dopełnienia odpowiedzialności względem bliskich. Przypomina przy tym, że jako obywatele pierwszego świata jesteśmy chronicznie rozpieszczeni i zepsuci, co obdarza jego komedię ostrzem politycznym.



Wszystko to, jak już wspomniałem, podane jest w minimalistycznej formie, wyczulonej na wyglądy miejsc i ludzi, a przede wszystkim na naturalny rytm ich rozmów. Nie znam drugiego reżysera, który byłby równie utalentowany, jeśli idzie o rytm podawania dialogów w ramach ekstremalnie długich ujęć, sprawiających (fałszywe oczywiście) wrażenie totalnej improwizacji. Już sama czołówka serialu jest wspaniałą miniaturką samotności, stanowiącą przewrotny rewers intro "Seksu w wielkim mieście" (1998-2004), z wracającą z zakupów Carrie obryzganą przez autobus ozdobiony jej własnym zdjęciem. Tutaj dostajemy zaledwie kilka ujęć Louiego wychodzącego z metra nocą, błąkającego się chwilę po nowojorskim West Village i w końcu raczącego się kawałkiem taniej pizzy. Ostatnie ujęcie czołówki to Louie żujący pizzę i przyglądający się przechodniom: filozof i obserwator, obżartuch i zwykły koleś w t-shircie. Ale przecież i telewizyjny demiurg, powołujący do życia fikcyjny świat swego serialu, by dać świadectwo udręki, bez której wyostrzona inteligencja i wrażliwość jakoś nigdy nie mogą się obyć.
15