Po olbrzymim sukcesie
"Titanica" (11 Oscarów, 2 miliardy dolarów wpływów)
James Cameron postanowił zrobić sobie przerwę w kręceniu filmów fabularnych. Urlop potrwał jednak dekadę. Przez ten czas technologie poszły do przodu o miliony lat świetlnych - wiele filmów, które na przełomie wieków wydawały się objawieniem w dziedzinie efektów specjalnych, dziś wygląda równie obciachowo co tureckie sweterki pewnego polityka z Białegostoku. Decydując się na powrót za kamerę,
Cameron potrzebował czegoś naprawdę mocnego. Projektu, który poprzestawiałby klocki i otworzył nowy rozdział w historii kina.
Jak będzie z
"Avatarem"? Zebrani w warszawskim Cinema City widzowie otrzymali możliwość obejrzenia trwających 15 minut fragmentów superprodukcji science-fiction, które poprzedziła przedmowa samego reżysera. Według jego zapowiedzi, wszystkie zaprezentowane sceny znajdują się w pierwszej połowie filmu, dzięki czemu nie należy się obawiać potencjalnych spoilerów.
Pokaz zaczął się od sceny przybycia głównego bohatera (znany z
"Terminatora: Ocalenie" Sam Worthington) na księżyc Pandora, gdzie ludzie toczą wojnę z Na’vi - olbrzymimi stworzeniami przypominającymi koty. Poruszający się na wózku Jake Sully przysłuchuje się przemowie jednego z dowódców, który ostrzega przed niebezpieczeństwami czyhającymi na żołnierzy. Tuż po tym niepełnosprawny komandos rozmawia z doktor Augustine (
Sigourney Weaver). Za chwilę, dzięki użyciu najnowszych technologii, umysł Jake'a będzie sterować tytułowym awatarem - wyhodowanym sztucznie Na'vi. Ktoś mógłby zapytać, dlaczego Sully nie mógłby "przesiąść się" w człowieka. Otóż panujące na księżycu warunki są bardzo niekorzystne dla ludzi. Inaczej ma się sprawa z Na'vi - rdzennymi mieszkańcami Pandory.
W następnej scenie Sully, już jako błękitny kot, wyrusza na rozpoznanie terenu. Czeka go rozprawa z dziwacznymi i bardzo groźnymi stworami. W trakcie jednej z potyczek od niechybnej śmierci ratuje go Na'vi o imieniu Neytiri (
Zoe Saldana). Razem z nią Jake zacznie odkrywać uroki Pandory, w tym możliwość ujarzmienia niezwykle groźnych ptaszysk. Seans zakończył się montażówką co bardziej widowiskowych ujęć znanych już ze zwiastuna.
Jeśli do tej pory wydawało Wam się, że Gollum z
"Władcy Pierścieni" stanowi szczyt możliwości speców od efektów specjalnych przy tworzeniu żywych postaci, powinniście się przygotować na mały szok. Oglądając N'avi z
"Avatara" nawet przez moment nie pomyślicie o tym, że macie do czynienia z tworem komputera. Efekt 3D pozwala bardzo uważnie przyjrzeć się bohaterom. Na ekranie widać wyraźnie ich fakturę skóry, napinające się mięśnie i najdrobniejsze grymasy. Tak samo ma się sprawa z resztą stworzonego przez procesory świata - dryfujące w powietrzu wysepki, dziwaczne stwory i przypominająca zielony ocean dżungla wyglądają REALNIE. Wystarczyłoby wyciągnąć tylko dłoń...
Film to jednak nie tylko efekty specjalne, ale i fabuła. Ta wydaje się dużo bardziej tradycyjna w porównaniu z CGI. Tak jak pisano po pierwszym pokazie fragmentów
"Avatara" na targach w Amsterdamie, Cameron upichcił międzygalaktyczny romans w stylu
"Pocahontas". Przybysz z zewnątrz zakochuje się w tubylcu i postanawia pomóc jego plemieniu w walce z najeźdźcą. Część redakcji obawia się, że może wyjść z tego nowy
"Titanic"...
Jeśli chcecie poznać opinie innych widzów po pokazie, obejrzyjcie poniższy materiał wideo.
"Avatar" zadebiutuje w polskich kinach
25 grudnia.
Ci, którzy nie mogli być w Warszawie, muszą na razie zadowolić się zwiastunem, który można obejrzeć TUTAJ.