Recenzja filmu

Kobiety z 6. piętra (2010)
Philippe Le Guay
Fabrice Luchini
Sandrine Kiberlain

Poddasze, czyli świat

"Kobiety..." to przede wszystkim komedia pełna ciepła, wyprana z groteskowych ambicji, za to dziwnie rozczulająca.
Urocza i zwiewna komedia Philippe'a Le Guaya zaskakuje. Nie znajdziemy w niej cienia pretensjonalności, slapstickowego banału ani infantylizmu. Zamiast nich otrzymujemy prostą historię o wewnętrznej przemianie, przyjaźni i miłości, opowieść naiwną, ale niezwykle czarującą.

Jean-Louis Joubert (Fabrice Luchini) prowadzi szczęśliwy żywot paryskiego burżuja. Jest giełdowym maklerem i każdego dnia mnoży majątki sobie podobnych krezusów. Nie ma prawa narzekać. Jest właścicielem kamienicy i firmy przynoszącej duże zyski. Ma dom, żonę (Sandrine Kiberlain) i dwóch synów. Wkrótce jego życie nieco się jednak zmieni. Gdy zatrudni hiszpańską pokojówkę, Marię (Natalia Verbeke), w jego nudną codzienność niespodziewanie wkradnie się nowa energia. Wszystko za sprawą tytułowych kobiet, grupy hiszpańskich gospoś mieszkających na ostatnim piętrze kamienicy Jean-Louisa. Szczere i uczciwe panie w różnym wieku szybko zaskarbią sobie sympatię maklera, a jego przyjaźń z przedstawicielkami klasy niższej oburzy przedstawicieli paryskiej socjety wycierających sobie gębę sloganami o komunizmie, równości i rewolucji.  

Choć Philippe Le Guay próbował swych sił w różnych filmowych gatunkach, najlepiej radzi sobie jako twórca komediowych opowiastek. Jeśli zestawić ze sobą jego ostatnie filmy, dowcipne "Koszty życia" i ciut absurdalne "Z dnia na dzień", okaże się, że "Kobiety z 6. piętra" są najlepszym filmem w dorobku francuskiego twórcy. Nowy Le Guay jest bowiem twórcą powściągliwym – nie próbuje nas za wszelką cenę rozśmieszyć, ale powoli rozmiękcza urokliwą opowieścią o starszym facecie odkrywającym, że nie cieszy go pełne sztuczności życie mieszczanina.

Reżyser "Kobiet..." umiejętnie korzysta z komediowych schematów, balansuje między komedią sytuacyjną i romantyczną, kreśli karykaturalne ludzkie typy (burżuazja, komuniści, dewotki), ale nie skupia się na prostej satyrze. Efekt jest zaskakujący – zamiast salw śmiechu film Francuza wywołuje uśmiech. Bo "Kobiety..." to przede wszystkim komedia pełna ciepła, wyprana z groteskowych ambicji, za to dziwnie rozczulająca. Le Guay  dowcipnie opowiada o latach 60. minionego stulecia. Jego Paryż jest miastem burżujów-ignorantów, wygodnickich damulek i wyznawców socjalizmu o gładkich dłoniach głoszących wyższość klasy robotniczej nad wyzyskiwaczami. Bez napinania muskułów, bez silenia się na wielkie opowieści reżyser "Kosztów życia" opowiada o świecie podzielonym przez klasowe różnice, o ludzkich tęsknotach i małych dramatach.

Czy jego obraz jest banalny? Pewnie, że tak. Ma w sobie jednak tak wiele wdzięku, lekkości i dowcipu, że wybaczamy mu naiwny romantyzm i nieuniknione uproszczenia. W zapomnieniu o nich pomagają także znakomicie dobrani aktorzy: Fabrice Luchini, który po raz trzeci spotyka się na planie z reżyserem "Kobiet…" po raz kolejny udowadnia, że ma duży komediowy talent. Jako szarawy gryzipiórek, nieśmiały, dobrotliwy pan w średnim wieku okazuje się rozczulający i zabawny. A że towarzyszące mu hiszpańskie aktorki (Lola Dueñas, Carmen Maura, Berta Ojea) wnoszą na ekran sporo osobistego czaru, otrzymujemy amalgamat dowcipu i nostalgii (bardzo dobra muzyka Jorge'a Arriagady), który rozczuli najbardziej wymagających widzów. Mniej deklaratywny od niedawnych "Służących" Tate’a Taylora, ale równie dobrze zagrany film francuskiego twórcy to z pewnością jedna z najlepszych komedii, jakie w ostatnich latach dotarły do nas znad Loary. 
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones