Gdynia 2008: Walkiewicz podsumowuje krytycznie festiwal

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Gdynia+2008%3A+Walkiewicz+podsumowuje+krytycznie+festiwal-46141
Miłe złego początki

Film o tegorocznym festiwalu w Gdyni byłby opowieścią inicjacyjną, historią utraty niewinności i złudzeń. Dramatem młodych dziennikarzy filmowych, będących świadkami (na szczęście nie niemymi) katastrofy, której nikt się nie spodziewał. 

To była jedna z najboleśniejszych festiwalowych kulminacji ostatnich lat. Po naprawdę udanej, obfitującej w doskonałe filmy imprezie, nagroda trafiła w ręce Waldemara Krzystka, autora utworu ledwie poprawnego, anachronicznego, który już wkrótce, gdy jego kinowy żywot przeminie, będzie stałym punktem wielkanocnych i bożonarodzeniowych ramówek. Wielkim przegranym (trudno w przypadku Gdyni mówić o prestiżu nagrody za reżyserię, muzykę, czy zdjęcia) zostały "33 sceny z życia" Małgorzaty Szumowskiej. Kino, do którego polski widz jeszcze nie dojrzał. Pełne życia, choć opowiadające o śmierci, zachwycające od strony realizacyjnej, emocjonalnie i intelektualnie stymulujące. Europejskie w znaczeniu uniwersalności, jak i pod względem filmowego rzemiosła. Przewyższające festiwalową konkurencję w każdym aspekcie. Zabrakło tylko jednego – wabika na kilkusettysięczną publiczność. 

Gdyby jury obnażyło jedynie swój brak wyobraźni, "szkodliwość społeczna czynu" byłaby nieporównywalnie mniejsza. Zdarzały się przecież nagrody dyskusyjne ("Warszawa"), trafiały się laury "za zasługi" (np. "Komornik" z sentymentu do "Wodzireja"). Złote Lwy dla melodramatu Krzystka to ukłon w stronę masowego widza. Chcąc go kokietować, kapituła osiągnęła cel odwrotny: odsłoniła jego prawdziwe oblicze. Zobaczyliśmy, jaką cenę płaci się za brak filmowej edukacji w szkołach, do czego prowadzi rozpaczliwe szukanie materiału pod budowę systemu komercyjnego. Jury udowodniło, że wirtualny odbiorca to intelektualna miernota, dla której kino kończy się na samej konwencji. W dodatku miernota nie byle jaka, ale sentymentalna, patrząca na kino przez pryzmat nostalgii, częstokroć zabójczej dla sztuki. Żeby zerknąć w przeszłość, trzeba się obrócić. Żeby wzrok się nie chwiał, trzeba przystanąć. Sentymentalizm to zastój i apatia. Prężne kinematografie mogą sobie pozwolić na to, żeby podobne filmy nagradzać. Nasza – nie. Zamiast dać Szumowskiej reklamę i kilkadziesiąt tysięcy widzów więcej, podkręcono marketing obrazu, który i tak by się sprzedał. Ponieważ jest letnim, porządnie zrealizowanym freskiem i w ramach gatunku, który reprezentuje, nie można mu odmówić klasy.

Kolega Burszta pisał w recenzji z filmu Szumowskiej: Autorka opowiada o śmierci, końcu dzieciństwa, bólu dojrzewania, ale robi to w sposób, z jakim w kinie mamy do czynienia rzadko. Zimna wiwisekcja rodzinnej relacji całkowicie oczyszczona z jakichkolwiek sentymentalnych naleciałości. Śmierć jest tu procesem fizycznego umierania, nie towarzyszy jej żaden patos czy metafizyczna pretensja. Ale i tak opadły na Szumowską te nasze "kontrowersje" zaściankowe, wypalono jej na czole nasze polskie znamię. Bergman, którego kabotyńskim zwyczajem się ubóstwia, rozliczał się ze swoimi ukochanymi w sposób zimny, wręcz nieempatyczny. Kiedy w Polsce pojawia się film podobnego formatu, o wiele cieplejszy od żelaznej klasyki Bergmana, zostaje wyrzucony poza nawias. Rękę przykładają do tego jurorzy stwierdzając, że zakompleksiona i świątobliszkowata publiczność jest już niereformowalna. Wstyd! Tego stanu rzeczy nie zmienią ani (choćby sensowne) internetowe komentarze, ani nagroda dziennikarzy.

W Teatrze Wielkim, podczas ceremonii zamknięcia, sprawdziło się przysłowie z tytułu.
Było w tej tragikomicznej sytuacji coś z dramatów Gombrowicza, bo przecież festiwalowe jury samo, bez niczyich sugestii, upupiło sztukę filmową. Zinfantylizowało ją na potrzeby widzów, których trzeba edukować, a nie rozpieszczać przeciętnymi filmami. Nieoficjalny epilog imprezy, czyli dyskusja podsumowująca w TVP Kultura, był jeszcze bardziej przerażający niż jej ostatni akt. Sławomir Idziak pogrzmiewał srogo na dziennikarzy, że nie pomagają promować kina, że kręcą nosem. Skuwał tynk krytykanctwa retorycznym młotem. Mówił: "Promujmy kino, miejmy widzów w kinach". Pytanie, dlaczego promować kino słabe, nie padło. Krytycy (poza Kubą Sochą i prowadzącym studio Michałem Chacińskim) sadzili komunały, od których w ośrodkach festiwalowych od początku gęstniało powietrze. Ślizgali się po powierzchni, starczały im obiegowe opinie ("Rysa" dziełem podejmującym problem lustracji), dawno zweryfikowane przez same filmy ("Rysa" dziełem przyjmującym lustrację tylko i wyłącznie za punkt zawiązania akcji). Byli głównie zbulwersowani ceremonią – i tu się zgodzę – fatalną jak zawsze, bolesną jak nigdy.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones