Wywiad

Nie lubię realizmu - rozmowa z Dorotą Kędzierzawską

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Nie+lubi%C4%99+realizmu+-+rozmowa+z+Dorot%C4%85+K%C4%99dzierzawsk%C4%85-38538
Filmweb: A wierzy Pani, że starość może być tak pogodna jak w Pani filmie ?

Dorota Kędzierzawska: Wierzę, przynajmniej mam nadzieję

"Pora umierać" to w zasadzie hołd dla Danuty Szaflarskiej. Jerzy Płażewski nazwał go nawet benefisem. Czy ten film mógłby powstać bez jej udziału?

Raczej nie. Ten film jest wynikiem uporczywego powracania do myśli, że powinnam zrobić film o starszej pani i najlepiej by było, by ta starsza Pani była ciągle na ekranie.

Zrobiła Pani film nie o dziecku, a o dorosłym. Ta zmiana wydaje mi się jednak pozorna. Starsza pani w filmie to jakby przedłużenie dziecięcego świata. Aniela może wreszcie powiedzieć to, czego dzieci, z różnych przyczyn, nie były w stanie wyrazić.

Można tak to ująć. Mimo wieku, jest w tej postaci coś niebywale świeżego i młodzieńczego. Coś, co właśnie mają dzieci, światu po prostu nie dają się zwieść.

Stary człowiek, podobnie jak dziecko, nie musi niczego udawać. Może być szczery.

Może sobie na wiele pozwolić, ale co też ważne, na pewnych rzeczach już mu tez nie zależy. Na przykład na tym, jak jest postrzegany przez innych, co spędza sen z powiek ludziom wchodzącym w życie, czy nawet tym w średnim wieku. Dla nich ważny jest sposób w jaki istnieją w oczach innych. Starzy ludzie mają większy dystans do świata, siebie i innych.

Ale z dziećmi chyba trudniej pracować na planie, niż z 92 -letnią, doświadczoną aktorką.

To są dwie kompletnie inne przygody. Dzieci trzeba bardziej prowadzić, czuwać nad nimi. Z Danusią (Szaflarską - przyp.red.) pracuje się rewelacyjnie, ciągle jej powtarzam, że powinna otworzyć szkołę aktorską. Jest osobą tak przygotowaną do pracy, tak pełną ochoty i wiary w to co robi, że niejeden aktor mógłby się wiele od niej nauczyć. Arthur (Reinhart - przyp.red.) nie należy do najłatwiejszych operatorów. Nierzadko wymaga od aktorów rzeczy bardzo skomplikowanych.
Stawanie w dokładnie wyznaczonych miejscach, odwrót twarzy pod takim kątem, by światło było jak najkorzystniejsze itp. Głębia ostrości jest zazwyczaj bardzo mała, a to dla aktora też nie jest najłatwiejsze. W przypadku dzieci daje im dużo większą swobodę. Nie wszyscy aktorzy potrafią się w takiej technicznie nienajłatwiejszej sytuacji odnaleźć. Danusia z tymi wszystkimi "ograniczeniami" fantastycznie sobie radziła.

Jednak jest osobą dość wiekową, nie wiązały się z tym jednak pewne problemy?

Głównym problemem było to, że Danusia miała znacznie więcej energii niż my (śmiech). Po schodach nie wchodziła, ale biegła i trzeba było przypominać, że gra starszą panią. Trudnością było na pewno to, że grała też w trakcie zdjęć do "Pory..." w teatrze (sześć wieczornych spektakli). Tam zaraziła się, miała gorączkę, a ja nie mogłam jej przekonać, że powinniśmy przerwać zdjęcia chociaż na dwa dni. Skrycie liczyłam na taką przerwę, bo też się rozchorowałam. Ale o odpoczynku Danusia nie chciała nawet słyszeć no i kręciliśmy dalej.

A czy Danuta Szaflarska miała jakiś wpływ na scenariusz? Czy sugerowała jakieś sceny?

Zawsze piszę sama i zawsze jest jedna wersja scenariusza. Przy pracy nad scenopisem doszło parę scen, bo od momentu powstania tekstu, do rozpoczęcia zdjęć minęły trzy lata i przyszły mi do głowy jakieś nowe pomysły. Już na planie urodziła się tylko jedna scena - gdy Aniela rozmawia ze psem i opowiada mu, jak to kiedyś było piękniej i lepiej Pani Danuta ciągle coś komuś opowiadała o latach minionych, pomyślałam, że może się z tego zrodzić piękny "dialog" i szkoda byłoby to zgubić.

Pani film jest bardzo pogodny w tonie, ale jednak to obraz o samotności. Skąd pomysł na wprowadzenie psa, wydaje się, że samotność znacznie mocniej wybrzmiewa w ciszy.

By postać Anieli była prawdziwa i wiarygodna - musi dużo mówić. Nie cierpię monologu wewnętrznego, bo wydaje mi się zawsze jakoś tam sztuczny. Jeżeli chodzi o psa, to pamiętałam Fizię - pieska Danusi. I chyba od tej Fizi wszystko w "sprawie" psa się zaczęło. Pies-partner wydał mi się bardzo naturalnym rozwiązaniem, chroniącym mnie jednocześnie przed sztucznością dramaturgiczną monologowania. Człowiekowi przeżywać samotność jest łatwiej, gdy ma się do kogo odezwać, nie ważne, czy to kot, pies czy świnka morska.

Zrobiła Pani film na bardzo niemodny temat. Film o starości w czasach, gdy wszystko wokół stara się przekonać nas, że starości i śmierci nie ma, lub jest czymś wstydliwym. Na początku była postać, czy temat?

Moim pierwszym filmem po skończeniu Szkoły Filmowej był telewizyjny film "Koniec świata,,1988''Koniec świata". Opowiadał o parze staruszków, więc to temat dla mnie nie nowy. Starość zawsze mnie fascynowała. Jak w dzieciństwie, stajemy się wtedy ponownie bezbronni wobec świata i zachodzących wokół nas zmian z jednej strony, z drugiej z kolei zyskujemy coś w rodzaju dziecięcej wolności. Słuchając różnych historii zobaczyłam w końcu i wyobraziłam sobie bardzo dokładnie Anielę, jej historia zaczęła się rozwijać, nawarstwiać znaczeniowo, sama toczyć... Potem już wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zazwyczaj ciężko jest mi powiedzieć co było pierwsze. W przypadku "Pora umierać" mogę powiedzieć na pewno, ze najpierw była nawet nie postać, tylko Danuta Szaflarska, którą bardzo chciałam zobaczyć na ekranie.

Musiało pojawić się pytanie, jak pokazać starość na ekranie, by z jednej strony nie przesadzić z baśniowością, z drugiej nie pójść w przesadny realizm.

U nas wszystko dzieje się bardzo intuicyjnie. Pomysł tych czarno - białych zdjęć wydawał mi się naturalny. Tęskniłam do czarno - białego kina. Robiłam je w szkole i zawsze uważałam, ze jest to bardzo szlachetny rodzaj obrazu. Wielką wagę przykładaliśmy do scenografii, kostiumów - to wszystko zawsze się jakoś łączy. Albina Barańska dokonała tu cudu. Gdy jeden z naszych "świetlików" (oświetlacz) wszedł do urządzonego już wnętrza, dziwił się jak udało się nam znaleźć tak bardzo genialnie urządzone wnętrze naturalne, wydawało mu się, że tu naprawdę ktoś mieszka(śmiech)

Dom jest jednym z trzech głównych bohaterów tego filmu. Na ekranie naprawdę robi wrażenie. Długo szukaliście idealnego obiektu?

Domu szukaliśmy ponad rok. Jeździliśmy po okolicach Radości, gdzie mieszkamy . W soboty, niedziele, święta. Samochodem i na rowerze. W końcu się udało. Ale musieliśmy kręcić w dwóch domach - wnętrze gdzie indziej i zewnętrzne sceny gdzie indziej. Ten ostatni to dom w Otwocku, prawdziwy "świdermajer", jak mawiał Gałczyński, z przepięknymi werandami, z ręcznie lanymi szybkami... I przemiłymi właścicielami. Mieliśmy szczęście.

Mówiliśmy o czerni i bieli, ale Pani nigdy za bardzo nie lubiła kolorów. W Pani filmach barwy są bardzo wyciszone, gasnące. Przeważają sepie, szarości.

Chyba po prostu nie lubię takiego prostego realizmu. Nie lubię obrazu, który jest odzwierciedleniem 1:1 świata realnego. Element kreacji jest dla mnie zawsze bardzo ważny. Czarno - biały film bardziej uruchamia wyobraźnię. Nie widzę powodu by naśladować coś, co już istnieje.

Nie lubi Pani realizmu, ale jednocześnie dba o to, żeby nie pójść w przesadną baśniowość, czy jakiś rodzaj oniryzmu. Myślę tu o scenach retrospekcji, gdy Aniela wspomina swoja młodość.

Zależało nam, żeby ten film był bardzo skromny, bardzo oszczędnie opowiadany. Stąd ta prawie statyczna kamera. Rusza się dopiero w naprawdę ważnych momentach. W scenach retrospekcji staraliśmy się tak realizować, by nie było wątpliwości, że chodzi tu o wspomnienia. Z drugiej strony nie mogły "odstawać" od reszty filmu, więc robiliśmy wszystko, by na ekranie wypadły nienachalnie, delikatnie. Pomogły nam w tym bardziej właśnie szyby werandy, lustra.

Motyw schodów, luster, powraca w kolejnych Pani obrazach. Czy to też czysto intuicyjne przywołanie?

Tak, to wychodzi samo z siebie. Na przykład kiedyś ktoś mi zwrócił uwagę, że często pojawiają się u mnie na ekranie nogi, stopy (na przyklad w "Diabłach"). Ostatnio jakoś to zniknęło, może właśnie po tej uwadze. To jest coś naprawdę mocno podświadomego.

Zazwyczaj muzyka do Pani filmów powstaje po zakończeniu zdjęć. Dla Włodka Pawlika (autora muzyki do "Pora umierać") zrobiła Pani wyjątek.

Uważałam, że tylko Włodek może napisać muzykę do tego filmu. Wydawało mi się, że dobrze by było, by poznawał ten "świat" od początku, że tym razem jest potrzebny po prostu dłuższy namysł. Dlatego Włodek poznał scenariusz jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć, bywał u nas na planie, oglądał materiały, był wspólnie ze swoją żoną, naszym pierwszym widzem.

Z Arthurem Reinhartem od lat pracują państwo razem. Mówi się już po prostu o filmach Doroty Kędzierzawskiej i Arthura Reinharta. Jak to jest z podziałem kompetencji w tak zgranym duecie?

Każde z nas dobrze wie, co ma robić na planie. Są oczywiście momenty trudne, związane z trybem pracy i koniecznością błyskawicznego reagowania na nieprzewidziane sytuacje. Wtedy świadomość, że jesteśmy we dwójkę bardzo pomaga. Czasem Arthur podpowiada coś mnie, czasem ja jemu. W przypadku "Pora umierać" mieliśmy tylko 28 dni zdjęciowe. To strasznie mało, gdy ma się na planie aktorkę, którą tak naprawdę należałoby bardzo oszczędzać, bo cały ciężar filmu spoczywa na niej, na dodatek psa, kilku dorosłych aktorów-amatorów i do tego jeszcze grupę dzieci. Samotnie byłoby bardzo ciężko wszystkiemu sprostać. My kręcimy wspólnie film, znamy swoje kompetencje, ale to film jest najważniejszy, a nie podział kompetencji. Jeżeli któreś z nas widzi, że może pomoc drugiemu, to po prostu to robi.

Pani filmy zawsze dotykają społecznie bolesnych problemów - wykluczenia, samotności, ale przyobleka Pani te historie w niezwykle estetyczną formę, co daje charakterystyczny dla Pani kina dystans. Te filmy są rodzajem przypowieści.

Znamy film "Cześć, Tereska", zrobiony bardzo chropawo. W tamtym przypadku, ta
paradokumentalna forma miała swój sens i siłę. To był przemyślany wybór formy opowiadania. Nie cierpię filmów, które opowiadają o rzeczywistości w sposób przypadkowy. Świat na ekranie musi być światem moim, a nie kopią czegoś, co ktokolwiek może zobaczyć codziennie na ulicy. Bo ten świat już istnieje i nie ma sensu go dublować. Moim marzeniem jest, by widz wzniósł się troszkę nad ziemię, ponad codzienność.

Czuje się Pani osobna w polskim kinie?

Na pewno tak, choć mam nadzieję, że to rodzaj szlachetnej osobności (śmiech). Po prostu konsekwentnie staram się robić swoje.

Czy w Pani następnym filmie zobaczymy Danutę Szaflarską?

Nie, w kolejnym filmie wracam do dzieci. Mam nadzieję, że uda się nam go zrobić w przyszłym roku.