Piątkowe wydarzenia na lotnisku Newark brzmią jak wyjęte z bollywoodzkiego filmu
"My Name Is Khan". Jednak miały miejsce naprawdę i przytrafiły się supergwieździe
Shahrukhowi Khanowi.
Aktor przyleciał w piątek do Stanów Zjednoczonych, gdzie miał wziąć udział w koncercie w New Jersey, a potem paradzie w Chicago z okazji świętowania niepodległości Indii. Na koncert jednak nie dotarł, gdyż już na lotnisku został aresztowany przez władze imigracyjne i przez dwie godziny był przesłuchiwany. Najwyraźniej uznali
Khana za potencjalnego terrorystę, któremu należy się bliżej przyjrzeć.
Czekałem na bagaż, kiedy podeszli do mnie i poprosili o przejście do innego pomieszczenia. Myślałem, że to bardzo miłe z ich strony dopóki nie okazało się, że chcą mnie dokładnie sprawdzić. Na szczęście dokumenty miałem w porządku – mówi o całym zdarzeniu
Khan. –
Byłem zły i upokorzony. Żałowałem, że Dzień Niepodległości nie spędzam w Indiach. Dopiero po paru godzinach
Khan dostał zgodę na telefon do konsulatu. Natychmiast rozpoczęto starania o jego uwolnienie i w końcu aktor otrzymał zgodę na podróż do Chicago.
Khan nie jest pierwszym bollywoodzkim aktorem, który został aresztowany przez władze emigracyjne. Wszyscy artyści o muzułmańskich nazwiskach, w tym w szczególności 'Khan', są traktowani jak podejrzani i przechodzą szczegółową procedurę – na przykład
Irrfan Khan, który wystąpił w kilku amerykańskich produkcjach, jak
"Cena odwagi" czy
"Pociąg do Darjeeling".
Przedstawiciele świata indyjskiego show-biznesu oraz władze kraju głośno domagają się śledztwa w tej sprawie.