Wywiad

WYWIAD: Bartek Konopka o berlińskich królikach

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/WYWIAD%3A+Bartek+Konopka+o+berli%C5%84skich+kr%C3%B3likach-51596
Film "Królik po berlińsku" powstał dzięki pracy kilku osób. W skład fantastycznej czwórki realizatorów wchodzą: Bartek Konopka (reżyser), Piotr Rosołowski (autor zdjęć), Mateusz Romaszkan (montaż), Anna Wydra (producentka). Jak dotąd film zdobył już dwie nagrody, na festiwalu Hot Docs w Toronto oraz na Planete Doc Review w Warszawie.

Bartek Konopka ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim i reżyserię na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. Szlify dokumentalisty zdobywał podczas pracy w telewizji oraz podczas kursu dokumentalnego w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy.

Pierwszy dokumentalny film Konopki (oraz operatora Piotra Rosołowskiego) to "Ballada o kozie" (2004). Wnikliwy widz zauważy w "Króliku po berlińsku" nie tylko pewne echa "koziej perspektywy", ale przede wszystkim fascynację podjętym tematem, skrupulatność realizacji i wyjątkową perspektywę.

To pytanie padało już pewnie dziesiątki razy, lecz na początku może być chyba nieco banalnie, prawda? A zatem, skąd pomysł na film, skąd wzięły się króliki?

Na jednym ze spotkań w szkole filmowej Andrzeja Wajdy, Marcel Łoziński opowiadał o swoich niezrealizowanych projektach, mówił o królikach, i tak o tym opowiadał jak o jakimś science fiction. Z tego, co słyszał, są dwa mury, a pomiędzy tymi murami rosła zielona trawa, a po niej biegały tysiące białych królików. Tworzy się z tej opowieści pewien obraz, przemawiający do wyobraźni, obraz nieco surrealistyczny. I tak wtedy pomyślałem – jaki to jest pomysł! A potem w 1989 jak padał mur, to wszyscy interesowali się ludźmi, kamery skierowane były na górę a na dole przecież odbywał się ten inny, szczególny exodus. I według Łozińskiego to też było ciekawe, a może nawet bardziej znaczące…

A potem?

Piotr Rosołowski pojechał na stypendium do Niemiec, szukał tematu na dokument, i przypomniały mu się króliki… Zawsze zresztą pociągały nas takie zaskakujące pomysły, żeby coś inaczej opowiedzieć, poszukać nowego języka w dokumencie. I wydawało się, że można ten absurdalny pomysł z królikami i murem pokazać z takiej perspektywy, która jeszcze bardziej wydobędzie ten absurd.

Zawsze szukamy takiej "perspektywy kosmity", może trochę na podobieństwo tej, którą w swoich filmach stosuje Herzog, to jest dla mnie fascynujące. Poza tym, okazało się, że historia z królikami jest o wiele bogatsza niż sądziliśmy.

Jak wyglądał proces doboru rozmówców do filmu?

Było ciężko. Najpierw w ogóle nie było pieniędzy na ten projekt, na poszukiwania. Trafiliśmy do Fundacji Nipkowa, z której dostaliśmy stypendium na trzy miesiące na nasze przygotowania, jeszcze przed realizacją, przez Fundację zetknęliśmy się też z researcherką Elwirą Niewierą, która nam bardzo pomogła.

Zatem, najpierw znaleźliśmy artystów, którzy występują w filmie oraz Karlę Sachse, która jest autorką odlewów królików na Chausseestrasse. Ale wiedzieliśmy, że nie możemy filmu zbudować na samych artystach. Szukaliśmy dalej, rozmawiając z ludźmi, oglądaliśmy filmy, daliśmy nawet ogłoszenie do gazet berlińskich, że szukamy ludzi, którzy mieszkali przy murze i pamiętają coś w związku z królikami. No, ale nikt się nie zgłosił. Zgłaszały się natomiast osoby, które w ogóle mieszkały w pobliżu muru i trafiały się drobne historie… Krok po kroku, prowadziliśmy nasze poszukiwania. I film powstawał z takich ułamków, kawałków opowieści, fragmentów.

Do Rolanda (strażnika) też dotarliśmy i to było szczęście, bo niewielu strażników chce występować w filmach. Nie widział problemu w tym, by opowiadać o królikach, które pamiętał. Hagen Koch na przykład, ciekawa postać (taka "gwiazda muru", pisze o nim Anna Funder w "Stasiland"), ma w domu coś w rodzaju prywatnego archiwum muru, różne rekwizyty, zdjęcia – reagował tak, że jeśli robimy film o królikach a nie o ludziach, to w ogóle nie ma szans, żeby on wystąpił w filmie…

Ale przecież ten film będąc o królikach jest o ludziach…

Tak, ale bardzo ciężko komuś tak to wytłumaczyć w rozmowie, komuś kto nie widział filmu. A jeszcze szczególnie właśnie Niemcom, którzy są dość wrażliwi na tym punkcie. Mają duży ruch ofiar muru, byliśmy na kilku takich spotkaniach, i na nich nawet nie wspominaliśmy o filmie, obawialiśmy się, że punkt widzenia przyjęty w filmie mógłby być problemem…

I co dalej z filmem?

W czasie realizacji zaczęliśmy się chwytać różnych rzeczy, podejmowaliśmy rozmaite próby, szukaliśmy nawet "ludzkiego" bohatera, podjęliśmy też próbę opowiedzenia filmu jako bajki… Montażysta zauważył jednak, że są takie ujęcia w filmach, które widzieliśmy, w których nie ma ludzi, żołnierzy. Pojawiła się podobna sytuacja jak w przypadku "Ballady o kozie", kiedy to zwierzęta patrzą na ludzi, i co to dla nich znaczy. Wtedy się okazuje, jakie dziwne rzeczy właściwie robimy jako ludzie.

I to jest ciekawe wyzwanie, trzeba bardzo konsekwentnie montować cały film, poza tym wpadłem na pomysł, że ten film może być dokumentem przyrodniczym, czytanym przez Czubówną, że to będzie dokument przyrodniczy o socjalizmie jak o zjawisku przyrodniczym. Króliki mają cechy, które pasują do socjalizmu, są bardzo socjalnymi zwierzętami. Czuliśmy, że te króliki są ważne. Chcieliśmy je pokazać ciepło, tak, że nie da się podmienić ich na coś innego.  Poczuliśmy, że to może być to. Ale tylko początek filmu taki faktycznie jest, potem już zaczyna się zabawa z widzem…

Co było najtrudniejsze, był jakiś moment zwątpienia?

Takich momentów było mnóstwo, do końca nie wiedzieliśmy, czy ten film się sprawdzi. Czuło się, że to fajny pomysł, ale czy on wystarczy na 50 minut? Jest to alegoria, ale przecież ona nie obejmuje za dużo, choć to znowu taka alegoria polityczna, nie tylko na ludzi, ale też na system, na sposób myślenia...Brnęliśmy więc dalej uparcie w film, "oczyszczaliśmy", redukowaliśmy wciąż komentarz, żeby nie zostało powiedziane zbyt wiele...

Powiedziane…czy dokumentalista powinien być obserwatorem czy komentatorem rzeczywistości?  

Myślę, że to zmienia się z czasem. "Ballada o kozie" to był klasyczny, obserwacyjny dokument, ale z "ciągotami fabularnymi". Ale generalnie, jeszcze cztery lata temu, chciałem robić klasyczne dokumenty, uważałem, że siła dokumentu to prawdziwi ludzie i niezwykłe sytuacje, które się zdarzają, ale potem zaczęło się to dla mnie zmieniać…Niesamowite są te dokumenty, gdzie wymyśla się tylko temat, albo gdy odtwarzamy jakąś historię…Dokument może być znacznie bardziej poezją niż fabuła, może być o wiele ciekawszą formą ekspresji niż fabuła.

Czyli potencjał dokumentu jest większy?

Tak, choć wiadomo, że i fabuła ma swoje zalety i dokument ma swoje zalety, ale ja natomiast czuję większą bliskość z dokumentem, sympatię.  To jest nieodkryty, przynajmniej w Polsce jeszcze, obszar nieskrępowanej swobody. Dokument to może być coś bardziej kreatywnego niż fabuła, gdzie w momencie wejścia na plan jest się poddanym tak wielu naciskom…

Te filmy, które mi się teraz podobają, to te z zaskakującymi pomysłami, o człowieku, który popełnia samobójstwo w lesie, albo o dwóch alterglobalistach, filmy Herzoga, Seidla… Z jednej strony interesuje mnie szukanie nowego języka, pomysłu, a z drugiej strony prawda i coś nieoczekiwanego, spontanicznego.

Pozostańmy chwilę przy inspiracjach, czy wśród polskich dokumentalistów mógłbyś wskazać jakichś swoich mistrzów?

Najbliżej mi do Marcela Łozińskiego. Jest taki pokorny, skromny wobec ludzi, etyczny, ale przy tym, wiele jego filmów balansuje na granicy. Poza tym jego filmy biorą się z pomysłów właśnie. Często te pomysły są bardzo odważne, wyraziste. Jego filmy mają pomysł, szaleństwo w sobie, nie ma tam przypadkowych elementów, te filmy się też tak bardzo przez to nie starzeją.
Tomasz Wiszniewski
Wiszniewski też jest wyjątkowy zupełnie, fascynujące są jego filmy, tylko jemu czegoś brakuje. Na przykład Łoziński porusza bliższe nam sprawy a Wiszniewski to raczej już czysta twórczość, co może nie być poruszające dla wielu ludzi. Dziworski też, to popis realizatorski, ale właśnie też czegoś tu brakuje, tak jak u Wiszniewskiego – brakuje tego wejścia w człowieka, zainteresowania człowiekiem.  

A wracając do "Królika…", czy pamiętasz w ogóle upadek muru berlińskiego, relacje telewizyjne?

Upadku muru nie pamiętam, ale pamiętam dobrze wybory czerwcowe, czyli to jednak nasza perspektywa na historię… To było takie ożywienie, nadzieja u ludzi, te plakaty "w samo południe"… Nie weszliśmy w ten film dlatego, że to dla nas było ważne, raczej odwrotnie –  jak się zagłębialiśmy w historię muru, w historię NRD to na zasadzie egzotyki, nic właściwie o tym nie wiedzieliśmy, a okazało się, że to jest tak niezwykłe, absurdalne, śmieszne, tragiczne…

Taki surrealizm?

No właśnie.

Jak myślę o historii w kinie, to "Królik po berlińsku" jest wyjątkowo nieheroiczny…

Ja tak czuję, że robienie filmów to jest jakaś misja. Jeśli za pomocą mego filmu pomogę jednemu, dwóm bohaterom, jak w przypadku "Ballady o kozie", gdy dla tych ludzi to wiele znaczyło i film coś zmienił w ich życiu, nawet na chwilę – to misja i warto to robić.

Nie lubię filmów, które są tylko emanacją autora. Film ma być misją, to szukanie w małym świecie wielkich spraw. Jeśli wydaje się pieniądze na coś, to powinno to dać ludziom do myślenia, poruszyć, pokazać świat, o którym nie wiemy, pokazać jak inni myślą, czują, to już jest dużo.

A "te króliki" są też rodzajem credo, to pierwszy nasz film historyczny, lecz nie o bohaterach, ale o ludziach, którzy są zwykłymi zjadaczami chleba, którzy martwili się o własne poletko i szukali normalności w nienormalnym świecie. Ja sam jestem takim człowiekiem, takich ludzi znam, i tacy ludzie najbardziej mnie interesują. To są moli ludzie, o nich mogę opowiadać.