Felieton

"Ukryci" kosmici świntuszą!

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/%22Ukryci%22+kosmici+%C5%9Bwintusz%C4%85-72379
Los Angeles to dobre miejsce na inwazję. Nawet jeśli – jak w "Ukrytym" (1987) z Kyle'em MacLachlanem – pozostaje ona prawie niezauważona.

Słońce, morze, piękne dziewczyny, nieporadna policja. No i Hollywood – po nieudanej próbie przejęcia władzy nad światem zawsze można im sprzedać prawa do swojej historii. Los Angeles to po prostu dobre miejsce na Inwazję. W nieco kulawej "Bitwie o Los Angeles" marines dziwią się, że atakują ich kosmici, bo pewnie sądzili, że żyją z nimi w niezłej komitywie. Obcy gościli tu niedawno przy okazji "Skyline", wcześniej miasto odwiedziła Sil z "Gatunku" (1995) i sam Predator w sequelu hitu z Dużym Arnoldem (1990). Przy okazji wizyt hałaśliwych, warto odnotować pewną mało nagłośnioną i trochę niedocenioną. Film Jacka Sholdera (reżyseria) i Jima Koufa (scenariusz) zatytułowany jest – nomen omen – "Ukryty". Gdyby sprawy potoczyły się nieco inaczej (nieco wcześniej, trochę drożej, z odrobinę większym błyskiem geniuszu) mógłby być klasykiem na miarę "Terminatora". Ale się nie potoczyły, stał się więc filmem kultowym. Kult nie ma w tym wypadku formy konwentów i gadżetów, ale jest taki właśnie trochę "ukryty" – istnieje spore grono wyznawców, z których każdy myśli, że jest jedynym, że ukrył rzadką perłę przed resztą świata, tylko dla siebie. Internet odebrał nam takie złudzenia, co jednak niewiele ujmuje samemu filmowi.



Produkcja była finansowym sukcesem, ale film zrobił większą karierę w wypożyczalniach niż w kinach – ostatecznie to niskobudżetowe exploitation movie. Scenariusz Jima Koufa (który w obawie przed zaszufladkowaniem, jako autor sci-fi, ukrył się tu pod pseudonimem) w dużej mierze powiela schemat fabularny niewiele droższego, ale 3 lata wcześniejszego "Terminatora", podmieniając zbója-robota na zbója-obcego. Znowu w środku Miasta Aniołów pojawia się morderca nie z tego świata, a ścieżkę jego podróży znaczy przemoc, gwałt i ślady opon kradzionych ferrari. Przybywa za nim, równie dziwny, jednoosobowy pościg. A miejscowi mogą się tylko przyglądać.

Tym, co odróżnia film Sholdera od hitu Camerona, jest szeroko pojęta skala – nie tylko sukcesu. W "Ukrytego" wpisana jest kameralność, dobrze komponująca się z filmem oglądanym głównie w domowym zaciszu, na własnym odtwarzaczu VHS-ów, lub – w wypadku wyjątkowych szczęściarzy – Laser Disców. Efektów specjalnych tu niewiele, ale działają na właściwe ośrodki w mózgu. Zrobione ze smakiem wywołują niesmak. Zanimowany poklatkowo rozlazły obcy swoją organiczną mięsnością przywołuje niektóre filmy Cronenberga. Dobrze pojętą skromność widać także w stawce, o którą toczy się gra. Film jest wolny od ciężaru Apokalipsy. Paskudny obcy nie chce podbijać planety, kraść bogactw mineralnych, ani nawet zawracać głowy jakimiś ekologicznym pierdołami. Jest tu, by zrobić to, do czego nasza planeta najlepiej się nadaje. Chce się zabawić. To kolejne dziecko swoich czasów – w tym wypadku końca lat 80. Lubi heavy metal, szybkie, drogie samochody, rabować banki, zabijać ludzi i zachowywać się jak absolutna świnia w miejscach publicznych – opisuje go John Brosnan w swojej historii kina science-fiction ("The Primal Screen"). To taki duży, rozkapryszony critters w ludzkim ciele. A tak, o tym jeszcze nie było – obślizgły kosmiczny robal używa ludzi, jako swoich nosicieli. Grozę znowu ukrywa w sobie inny człowiek. Kiedy przejęte ciało znudzi się pasożytowi albo zacznie nawalać – po prostu sprawia sobie nowe.

 

Przypomina się wielokrotnie młócona przez kino "Inwazja porywaczy ciał" (1956, 1978, 1993, 2007…)? Nie ma co się oszukiwać – dzieło Sholdera i Koufa nie jest jakąś marną zrzynką z jednego filmu. To zrzynka z całego mnóstwa tytułów. I rzecz najbardziej zadziwiająca – zrzynka, której udaje się zachować własny charakter. Ale oprócz tego, co było, można tu znaleźć i zapowiedź i tego, co dopiero będzie. Jest tu m.in. scena, która powróci w "Gatunku" (1995) – kosmita w ciele ponętnej striptizerki (Claudia Christian) "zajeździ" ziemskiego samca na śmierć. Uwagę zwraca jednak głównie inny przybysz z przyszłości. Ścigający obcego agent FBI z Seattle o niewinnym, młodzieńczym obliczu Kyle’a MacLachlana jest tak czystą prefiguracją agenta Dale’a Coopera z "Twin Peaks" (1990), że odruchowo zaczynamy szukać w kadrze sowy o złowrogim spojrzeniu. Zachowuje się ekscentrycznie, dysponuje wiedzą, która potrafi wprowadzić w zakłopotanie, i brakuje tylko, by zachwycał się miejscową kawą. Agent Lloyd Gallagher skrywa w sobie wiele wyjaśniającą tajemnicę. Jak się domyślacie, wcale nie przyjechał z Seattle.

Występ MacLachlana nie jest jedynym powodem, dla którego warto sięgnąć po tę, liczącą niemal ćwierć wieku, składankę ogranych motywów. "Ukrytego" ożywiają drobiazgi, np. sposób, w jaki Gallagher zwodzi swojego partnera z miejscowej policji – to, jak racjonalnie stara się przedstawiać swoją nieracjonalnie brzmiącą historię. I komisariat policji, w którym postaci trzeciego planu mają nie tylko nazwiska, ale i całkiem zgrabne charakterystyki. To miejsce żyje – gliniarze odwalają papierkową robotę, pracując nad zabezpieczeniem większej imprezy (co jest zgrabną zapowiedzią finału), i dowcipnie sobie dogryzają. Komizm jest zresztą "ukryty" na wielu poziomach, choćby w postaci Głównego Złego. Nie jest on jakimś wykonującym rozkazy anonimowym glutem. Ma swoje upodobania i charakterek, który w zderzeniu z kolejnymi "nosicielami" owocuje czasem w sposób zaskakujący.



Wszystko, co można było tu popsuć, doskonale pokazuje zresztą, zrealizowany 6 lat później, okropny sequel. Zupełnie bezpardonowo kradnie on ostatnie 15 minut oryginału, zamieniając je w swoją sekwencję otwierającą. Przy okazji domontowuje jakieś bzdury, sugerujące, że zakończenie było naprawdę nowym początkiem. I wtedy widza atakuje świeży materiał: z kawałka spalonego mięsa kosmity wychodzi mordercze spaghetti, owijając się wokół pyszczka przypadkowej psiej ofiary. Trudno uwierzyć, ale później jest tylko gorzej.



"Ukryty" jest jednym z filmów obdarowanych tą kłopotliwą garstką geniuszu, która wynosi ponad ocean podobnych produkcji, ale skazuje na bycie nieco ukrytym za gatunkowymi pierwszoligowcami. I która kusi, by zrealizować wysokobudżetowy remake (zaplanowany jeszcze na ten rok "The Seed"). Jego siła tkwi także w pewnym ładunku liryzmu, w tragicznej przeszłości postaci MacLachlana, jego dziwnej więzi z córeczką policyjnego partnera, a przede wszystkim – w niejednoznacznym finale. Sprofanowane przez sequel zakończenie może być dowodem na to, że poświęcenie agenta Gallaghera nie ma granic. Ale równie dobrze może oznaczać, że tak, jak ścigany przez niego rozrabiaka, jest on po prostu "absolutną świnią".

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones