Artykuł

Życie jest nowelą

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/%C5%BBycie+jest+nowel%C4%85-107823
Seriale to nie "Wiadomości" i teoretycznie nikt, kto chwyta za pilota, nie powinien szukać w nich zwierciadła rzeczywistości. Tymczasem wiedzę o otoczeniu czerpiemy tyleż z gazet i programów informacyjnych, co z rasowych oper mydlanych, zaś granica między eskapizmem a kreowaniem świadomości społeczeństwa bywa niepokojąco cienka. Czego zatem uczy nas lektura polskich seriali obyczajowych?

"Klan"

Egzamin z życia

Po pierwsze – polskie telenowele mają monopol na prawdę. Podstawowym zabiegiem, do którego tasiemce uciekają się już na starcie, jest budowanie relacji uczeń-korepetytor, mającej gruntownie przygotować widzów do egzaminu z życia. Spróbujcie znaleźć piosenkę z polskiej telenoweli, która nie składa się z potężnych słów-kluczy, takich jak "życie", "los" albo chociaż "szczęście". Nawet jeśli znajdziecie, to czeka was przeprawa przez tony wątpliwej, aforystycznej poezji, pisanej pod patronatem Paulo Coelho. W końcu to dzięki telewizyjnym szlagierom wiemy, że życie to przecież ciągła gra ("Barwy szczęścia"), która toczy się na tej ziemi, pod tym niebem ("Plebania"), i że chociaż jest nowelą, której nigdy nie masz dosyć ("Klan"), to zamiast rozpieszczać, co dzień coś zmienia, co dzień coś miesza ("Na Wspólnej"). Przy lirycznym akompaniamencie skleconym ze sprawdzonych przepisów na życie obserwujemy naznaczone doświadczeniem twarze kolejnych pokoleń Mostowiaków, Lubiczów i Złotopolskich, a na koniec seansu (a więc i lekcji) Piasek czule zapewnia, że złotym losem będzie ten film. I jak w to nie wierzyć?

Są dwa światy i jedno słońce

Według przeprowadzonych badań ponad 70% bohaterów najpopularniejszych polskich seriali żyje w Warszawie. Oczywiście – Warszawie serialowej, a więc zniekształconej i  wyidealizowanej. A przecież, jak to (w przypływie altruizmu i ku mojemu szczeremu rozbawieniu) w rozmowie z "Galą" stwierdziła Maja Sablewska: My w Warszawie żyjemy Warszawą, która ma niewiele wspólnego z Polską. Ta jest 30 kilometrów dalej od stolicy. I, niestety, to tam zaczynają się prawdziwe problemy. Typowy bohater polskiej produkcji jest zwyczajnym przedstawicielem klasy średniej. W praktyce kreowana przez seriale rzeczywistość dzieli się na dwa osobne światy: spryskanych Diorem ludzi sukcesu, jeżdżących wte i wewte windami po biurowcach (od czasów "Magdy M." jest to chyba ulubiony obrazek TVN-u) oraz środowisko podmiejskie tudzież wiejskie, w którym wskaźnik fancy jest bliski zeru, ważniejsza od kariery pozostaje troska o dziadków, a kobietom zdarza się w mieszkaniu zrzucić obcasy (patrz: zakrawający na chłopomanię tradycyjny model TVP). To mocno krzywdzące uproszczenie, ale znacznie bardziej krzywdząca jest polityka produkcji, które w obu sztucznie oddzielonych od siebie światach zgodnie zawyżają poziom życia, nie mówiąc już o całkowitym wyrugowaniu problemu długofalowej biedy czy bezrobocia (o czym później). Tak więc prawda numer dwa: mamy dwie klasy społeczne – jedna stawia na modę, a druga na wygodę. Na szczęście mimo rozlicznych, właściwych sobie problemów, ostatecznie niewiele się od siebie różnią – jednej i drugiej wiedzie się całkiem dobrze.

Smutki topimy w kubkach bądź filiżankach

"Barwy szczęścia"

Polskie seriale wytrwale uczą, że źródłem życia nie jest wcale czysta woda, ale pochłaniana w hektolitrach herbata. Problemy z szefem? Obgadaj to przy herbacie. Podejrzewasz, że zdradza cię mąż? Lepiej nastaw wodę. Potencjał herbaty jest niezmierzony. Pomijając już oczywisty wybór poczęstunku dla gości (co akurat zgadza się z rzeczywistą polską praktyką), picie – a nawet samo przygotowywanie naparu o uzdrawiających właściwościach – to jedyne codzienne czynności, które wyniesiono do rangi ogrywanego przez aktorów rytuału. Równie frapujący (choć pozbawiony owej dozy pietyzmu) jest chyba tylko sposób pokazywania jedzenia. Suto zastawione stoły uginają się od potraw, z jakich teoretycznie można skomponować swój poranny posiłek, a w najgorszym razie – czy to z braku czasu, czy grosza – domownicy muszą się zadowolić schludnie podanym śniadaniem spożytym w rodzinnym gronie. A jeśli ktoś oznajmi, że nie jest głodny, lub – co najgorsze – zupełnie odmówi obiadu, wiadomo, że zbliża się najgorsze. Samo życie.

Przyjazny rynek pracy

Wiemy już, że typowy serialowy Polak ma co do garnka włożyć, i że problem biedy jest mu z zasady obcy (trzeci plan i ambitniejsze produkcje obyczajowe, takie jak "Londyńczycy", odsuwamy tutaj na bok). Nic w tym dziwnego, skoro nie dotyka go bezrobocie. Mit from zero to hero, przeszczepiony na rodzimy grunt z zagranicznych produkcji ("Brzydula", "Niania"), nabrał prawdziwego rozmachu dopiero w naszych autorskich wynalazkach, takich jak "Przepis na życie". Nawet jeśli główna bohaterka w pogoni za pieniądzem ląduje na zmywaku jako popychadło, liczy się przecież to, jak kończy – a kończy, jakżeby inaczej, z własną restauracją. Przekaz płynący z telenowel jest równie prosty: wszelkie komplikacje są tylko przejściowe, prędzej czy później podzwoni się po znajomych i jakoś to będzie. Zwłaszcza że w świecie seriali nie istnieją podatki, a to zawsze jeden problem z głowy. Bohaterowie wciąż mają swoje rozterki, ale przeżywają je na zupełnie innym poziomie – w "M jak miłość" współwłaściciel prywatnej kliniki zazdrości koledze zagranicznej kariery i nazywa siebie "nieudacznikiem", a Kinga i Piotrek z przerażeniem obserwują, jak topnieje ich wygrana w Totka (tak jest, swego czasu Zduńscy trafili szóstkę).

Kariera w mediach

Jeśli utknąłeś na (przejściowym) etapie poszukiwania pracy, a jesteś postacią z telewizyjnego tasiemca, dobrą metodą będzie uderzenie do którejś z większych, fikcyjnych redakcji. Sztandarowym przykładem na powodzenie takiej strategii jest zawrotna kariera Igora Nowaka. Owszem, w rzeczywistości o pozycji dziennikarza decydują nie tyle ukończone studia, co talent, ale w "Na Wspólnej" do uzyskania pracy na pełen etat wystarczy doświadczenie masażysty, jeden wywiad i pokorna wola nauki. Umiejętności przyjdą z czasem, zwłaszcza jeśli świeżo zatrudniony pracownik dostanie kredyt zaufania i z miejsca zaangażuje się w poważne, dziennikarskie śledztwa z prawdziwego zdarzenia. Ewentualnych chętnych z równie otwartymi ramionami przyjmie TVN (casus Marty Konarskiej), a ci, którzy wolą radio, zawsze mogą pójść w ślady Barbary Jasnyk z "Teraz albo nigdy!". Rozstanie z narzeczonym okazało się dla Basi tak wielkim źródłem inspiracji, że udało jej się wywalczyć własną audycję w RMF FM i wydać powieść o metaforycznym tytule "Kaktus w sercu" (do pomacania nawet w prawdziwych Empikach). Jak widać, na bezrobotnych czeka w mediach szereg stanowisk, co my – widzowie – musimy przyjąć za dobrą monetę. Przecież wszystko to, co będzie, dawno spisał los.

Prawo jednego dzwonka

To żelazne prawo przyświecające polskim telenowelom uległo ostatnio rozluźnieniu, ale jeszcze do niedawna sprawa była jasna – w każdej kieszeni, plecaku i torebce (niezależnie od modelu telefonu) pobrzękiwał ten sam dzwonek, a niechybne nadejście gości zwiastowało jednakowe "ding-dong". Mimo nowych tendencji, polskiej telewizji udało się wypracować trwałe "stereotypy" dźwiękowe, a przeciętny odbiorca seriali już zawsze będzie kojarzył dźwięk przychodzącego SMS-a z nieśmiertelną melodyjką Nokii.

Patriarchat i tradycyjny model rodziny

"Na dobre i na złe"

Rzeczony stek bzdur i niedorzeczności wpisany jest w ekranową iluzję społecznego realizmu. Bohaterowie "Klanu" obchodzą święta dokładnie wtedy, kiedy ich widzowie, a scenarzyści potrafią przeforsować blisko dwuminutowy, łopatologiczny pean na cześć nowo wprowadzonych banknotów. I tak: z jednej strony seriale obyczajowe serwują przegląd gorących dla społeczeństwa tematów (homoseksualizm, in vitro, dyskryminacja z powodu ciąży), z drugiej – w większości albo spychają te wątki na dalszy plan, albo opowiadają się za opcją konserwatywną. Coraz częściej pojawiają się postacie gejów (o lesbijkach wciąż głucho), przy czym homoseksualiści, jeśli akurat nie są samotni lub przynajmniej skrajnie nieszczęśliwi, przeważnie znajdują przyjemność w rozbijaniu tradycyjnych rodzin (wiecznie przywoływane "Barwy szczęścia" to tylko wyjątek potwierdzający regułę). Problem aborcji albo zamiata się pod dywan, albo szybko wybija się go bohaterkom z głowy, lansując przy tym model skłonnej do poświęceń, acz aktywnej zawodowo matki. Przytłaczająca część obowiązków domowych, w tym opieka nad dzieckiem, wciąż spada na serialowe kobiety, które – mimo sygnalizowanych problemów w pracy – prędzej czy później odnajdują radość w macierzyństwie. Za puentę niech posłużą wzruszające losy Grażynki z "Klanu", która zdecydowała się na in vitro i – za karę – poroniła, po czym adoptowała dwójkę dzieci, w tym Maćka z zespołem Downa, a na koniec – w nagrodę – naturalnie zaszła w ciążę.

Dzieci potykają się o dilerów

Kreacje dzieci w serialach to temat na osobny artykuł, dlatego skupmy się na używkach. Po pierwsze: w nałogi wpada się w błyskawicznym tempie, a do przemiany przykładnego obywatela w ćpuna czy alkoholika wystarczą niespełna dwa odcinki. Po drugie, najbardziej narażone na szwank są niewinne, mało asertywne pociechy, które po wejściu w wiek nastoletni automatycznie zyskują dostęp do narkotyków i nie mają pojęcia, jak oprzeć się pokusom. Alternatywą dla skręta marihuany, po którym nieprzytomne dziecko trzeba zbierać z podłogi, są (rzadziej) narkotyki ciężkie lub (częściej) papierosy, traktowane jako atrybut zbuntowanej młodzieży i znak rozpoznawczy typów spod ciemnej gwiazdy.

Schludne szpitale

Jaka jest kondycja polskiej służby zdrowia, każdy wie. Tymczasem w "Na dobre i na złe" i w "Lekarzach" nad sterylnie czystymi placówkami czuwają specjaliści z powołania, którzy mimo osobistych zawirowań szczerze angażują się w losy najedzonych pacjentów. I chociaż odremontowany szpital w Leśnej Górze może konkurować z klinikami z popularnych amerykańskich produkcji, rzeczywistość nakazuje zachować sceptycyzm i trzymać się jak najdalej od noszy. Zwłaszcza jeśli mamy w pamięci odosobniony przypadek "Majki", której wycieczka do ginekologa kończy się ciążą (pani doktor przez roztrzepanie myli karty pacjentów i zamiast cytologii serwuje nieświadomej niczego dziewczynie inseminację). Niestety nie wpadliśmy na to sami (pomysł na format zaczerpnięto z wenezuelskiej telenoweli), ale niech pocieszeniem będzie fakt, że Majka z radością zrealizuje punkt numer siedem: odrzuci pomysł aborcji i pogrąży się w szczęśliwej miłości z ojcem zaakceptowanego dziecka.

"Lekarze"

Nie znasz dnia ani godziny

Wypadki chodzą po ludziach i zgodnie z powszechnie przyjętą prawdą o szczypcie zachwytu i łyku cierpienia, telenowele nie mogą oszczędzić widzom także tej ostatniej, bolesnej lekcji. Ani kwitnąca służba zdrowia, ani najmężniejsi policjanci nie uchronią bohaterów seriali przed wyrokami Opatrzności. W trosce o przypadkowość doznawanych krzywd scenarzyści proponują coraz to mniej wiarygodne rozwiązania: swego czasu hitem internetu była historia Hanki Mostowiak ("M jak Miłość"), której przyszło dokonać żywota po wjechaniu z piskiem opon w stos kartonowych pudeł. Niepozorny Rysiek z "Klanu" niejeden raz balansował na krawędzi – zanim poszarpał się ze złodziejem i padł martwy na szpitalną posadzkę, ledwo uszedł z życiem ze strzelaniny w agencji towarzyskiej. Jeśli dodać do tego poprzednie morderstwa i wypadki, niedawną śmierć Krystyny Lubicz (po wielu miesiącach choroby za granicą, bohaterka zmarła podczas lotu do Polski) i założyć, że scenarzyści "Klanu" pójdą za ciosem, mamy spore szanse na galerię trupów rodem z "Gry o tron". O tym, jak wiele niebezpieczeństw czyha na nas na każdym kroku, przypomina zresztą niezawodny "Ojciec Mateusz" (kuzyn włoskiego "Don Matteo"), dzięki któremu wiemy, że z uwagi na szaleńczy rozlew krwi lepiej omijać Sandomierz szerokim łukiem. 

***

Ciąg dalszy nastąpi, bo musi, lecz to wciąż tylko ułamek wielkich mądrości, którymi faszerują widza polskie seriale. Prawdy szukałabym raczej nie w zwierciadle z gościńca, ale w tym krzywym – w domu Kiepskich i u dobrotliwych pijaczków spod sklepu w Wilkowyjach.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones