Relacja

AFF 2018: Domek w głębi lasu

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/AFF+2018%3A+Domek+w+g%C5%82%C4%99bi+lasu-130475
Na wrocławskim American Film Festival rządzi muzyka! Pierwszego dnia widzów rozgrzali Lady Gaga i Bradley Cooper w "Narodzinach gwiazdy" (przypominamy naszą wenecką recenzję), a następnego – do heavymetalowego piekła zabrał widzów Nicolas Cage. Jak chwalone w Cannes "Mandy" podobało się Michałowi Walkiewiczowi?  

***

Death Metal


Podobno zemsta najlepiej smakuje na zimno. Panos Cosmatos, reżyser o włosko-greckich korzeniach i amerykańskiej wrażliwości, wie o tym aż za dobrze. Chociaż w "Mandy" trup ściele się gęsto, a bohater potrafi zamienić każdego zbira w obraz Jacksona Pollocka, mówimy o filmie, którego poetyka okazuje się kuloodporną szybą. W tym slasherze skrzyżowanym z galeryjną instalacją sporo jest intrygujących konceptów i obrazów o sile małej atomówki, lecz niewiele rzeczy chwytających za serce i skręcających wnętrzności. 


Facet o wymownym imieniu Red (Nicolas Cage) ma oczywiście niezły powód do krwawego odwetu. Do tej pory bujał się po swoim domku w głębi lasu we flanelowej koszuli, a jego wsłuchana w zew natury żona, Mandy (Andrea Riseborough), spacerowała po okolicznych kniejach i zaliczała kolejne, przyrodnicze epifanie. Niestety, z chwilą, gdy dziewczyna wpadła w oko liderowi iście mansonowskiej sekty (Linus Roache), a pod ich strzechę trafili faceci w wysokich obcasach i nabijanych ćwiekami maskach, sielanka dobiegła końca. Teraz Red musi zakasać rękawy i oddać się starej, dobrej zemście. A że z powołania i zawodu jest drwalem, możecie być pewni, że bandę szalonych kultystów potraktuje jak niewykarczowany las. 

Świętej pamięci ojciec reżysera, George Pan Cosmatos, stał za kamerą takich hitów lat 90., jak "Rambo II", "Cobra" i "Tombstone"; junior też nie sprawia wrażenia, jakby karmiono go w dzieciństwie Bergmanem. Ekranowy świat, przykryty nieprzyzwoitą ilością neonowych filtrów, to górzysta prowincja wschodniej Kalifornii zamieniona w rogatki piekła. Złowróżbna, oniryczna aura, otulająca szczelnie najbanalniejsze scenki z życia zakochanej pary, to nie tylko efekt przesaturyzowanych zdjęć Benjamina Loeba, ale i niepokojącej muzyki zmarłego Johana Johanssona – pełnej przesterów, dziwacznych sampli i poetyckich pasaży. Są tu kolce, skóry i pazury. Są spiłowane strzelby, noże wielkości sztachety i warczące piły łańcuchowe w paru odmianach. Nie brakuje ani wizyjnych momentów przywodzących na myśl kolejne stopnie dantejskiej podróży, ani panteistycznej filozofii, na mocy której unurzany we flakach bohater mści się nie tylko za swoją kobietę, ale też za desakrację kościoła natury. Najważniejszym estetycznym kluczem pozostaje twórczość samej Mandy – rozbuchany fantasy art, coś pomiędzy Hieronimem Boschem a chłopakami z DeviantArt. 

Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać TUTAJ.


***

My Fair Lady Gaga (recenzja filmu "Narodziny gwiazdy")


"Narodziny gwiazdy" zelektryzowały Wenecję do tego stopnia, że podczas galowego wieczornego pokazu w budynek Palazzo del Casinò strzelił piorun. Chwilowa awaria projektora nie ostudziła bynajmniej entuzjazmu publiki. Już teraz amerykańscy korespondenci spekulują, na ile oscarowych nominacji może liczyć reżyserski debiut Bradleya Coopera. Kto by pomyślał, że utwór będący trzecim z kolei (!) remakiem filmu z 1937 roku wzbudzi aż takie poruszenie wśród wybrednej festiwalowej klienteli. Jak widać, bezustanny recykling tych samych historii nie musi być traktowany jako największa bolączka współczesnego kina rozrywkowego. Potrzeba jedynie twórców, którzy potrafią opowiadać stare baśnie w nowy, interesujący sposób.   


Cooper nie miał ostatnio dobrej passy. W 2015 roku wystąpił w aż czterech finansowych klapach z rzędu. Mimo to pracując nad "Narodzinami...", podjął szereg potencjalnie ryzykownych decyzji, które mogły do reszty pogrzebać jego hollywoodzką karierę. Po pierwsze, postanowił, że nie tylko wyreżyseruje film, ale także zagra w nim jedną z głównych postaci. Po drugie, choć do tej pory nucił jedynie pod prysznicem, zdecydował się wykonać osobiście wszystkie partie wokalne swojego bohatera, legendy muzyki country. Najbardziej ekstrawaganckim pomysłem wydawało się jednak powierzenie tytułowej roli Lady Gadze. Chyba mało kto wierzył, że czołowa niegdyś skandalistka show-biznesu, która w 2010 roku na rozdanie MTV Video Music Awards przyszła w sukience z surowej wołowiny, zagra śpiewająco zakompleksioną początkującą piosenkarkę. A jednak!

Ona ma na imię Ally i wciąż znajduje się po słonecznej stronie życia. Za dnia pracuje jako kelnerka, a wieczorami dorabia w klubie, śpiewając piosenki Edith Piaf. On, Jackson Maine, jest gwiazdą, a zarazem wrakiem człowieka. Traci słuch, jest uzależniony od alkoholu, narkotyków i leków. Dzięki przypadkowemu spotkaniu oboje dostają szansę na odmianę losu. Ona zyskuje mentora, on - muzę. W rękach Coopera mit Galatei i Pigmaliona zamienia się w gorzką bajkę o blaskach i cieniach przemysłu rozrywkowego, a także o trudzie zbudowania harmonijnego związku przez parę artystów. Zwłaszcza, gdy jedno osiągnęło już szczyt swoich możliwości, a drugie dopiero się rozkręca. 


Całą recenzję Łukasz Muszyńskiego można przeczytać TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones