Artykuł

ARTYKUŁ: Maciejewski o fenomenie lat 80.

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/ARTYKU%C5%81%3A+Maciejewski+o+fenomenie+lat+80.-58850
WSTYDLIWE PRZYJEMNOŚCI

Banalny, telewizyjny dokument "Beats of Freedom - Zew wolności", począwszy od nadętego tytułu, chce być poważny i bardzo serio. Cóż z tego, kiedy oglądając ten film i słuchając zarozumiałych wypowiedzi moich niegdysiejszych idoli, oraz fragmentów znakomitych rockowych numerów lat 80., nie przestawałem się uśmiechać. Zobaczyłem w nim nie ideologię, nie walkę z komuną, tylko szeroko roześmianego chłopaka, który należał do ostatniego już pokolenia dzieci PRL-u.

Polski rock to nie była dla mnie żadna polityka, tylko same banalne sprawy: przyjemność i wspólnotowość, fury i fryzury, lufy i laski. Polska siermięga lat osiemdziesiątych przyjmowała te wspaniałości tym chętniej, że sama mogła zaoferować niewiele: porucznika Borewicza w brudnym swetrze, Fiat 125p, Mietka Fogga i fryzurę na poppersa a la zespół Rezerwat.

Należę do pokolenia, którego młodość przypadała na finisz lat osiemdziesiątych. To były piękne dni – jak w piosence. Piękne, chociaż rzeczywistość była szara i skarlała. Ale ja miałem piętnaście lat i skarlenie rzeczywistości niewiele mnie obchodziło, za to ochoczo wchłaniałem zarówno rocka, jak i popkulturę. Nie selekcjonowałem w kulturowym menu dań postnych i wykwintnych. Ciekawiło mnie wszystko i wszystko cieszyło: zespół Maanam i zasłuchany aż do kompletnego wytarcia kaset magnetofonowych trzykasetowy zestaw "Live" Perfectu, ale także – trochę wstyd się przyznać - niebagatelny biust Beaty Kozidrak w teledysku do piosenki "Jezioro szczęścia" i waleczne brodawki Sabriny, które wybijały się na niepodległość w rytm jej sławnego, feministycznego wyznania: "Boys, Boys, Boys, You’re ready for a night?".

Byłem gotowy na tę noc ("Daj mi tę noc"!?), ale już wtedy szalałem raczej na punkcie George’a Michaela i Freddiego Mercury niż Sabriny; a na szkolnym piórniku z napisem Made In China umieściłem napis nowy - Made In USA. Bo do Ameryki rzecz jasna tęskniło się bardziej niż do Chin.

Fenomenu lat osiemdziesiątych, z wpisaną weń estetyką kiczu, popu, rocka, przesady i seksualnej ambiwalencji nie zrozumie nikt z pokolenia, które urodziło się później od nas (ode mnie) – na przykład w erze AIDS, disco-polo czy emo.  Lata dziewięćdziesiąte, z mojego punktu widzenia, były już tylko marnym odbiciem zapachów i smaków, które zapamiętałem ze sweet 80’s. Inicjacja nastolatka przebiegała wówczas wielostronnie. Dotykała ego i id, duszy i ciała. Nastolatek zresztą nie chciał być wyjątkowy, chciał być idealną kopią tych, którzy – w jego mniemaniu – status wyjątkowości zawłaszczyli na zawsze. Nastolatek Maciejewski, co tu kryć, chciał po prostu wyglądać jak Don Johnson, czyli jak James "Sonny" Crockett z serialu "Policjanci z Miami", chciał jeździć jego furą (jako pasażer) i nosić jego turkusowe koszule. Ale nie jeździł i nie nosił. Zimą wkładał gumowe kozaki marki "Relaks", a jesienią dekatyzowaną kurtkę z teksasu (polski odpowiednik jeansu), pieszczotliwie nazwaną "marmurkiem", zaś w piątkowe wieczory, w tak zwanej "Hali Gumniskiej" w Tarnowie, w tymże umundurowaniu, szalał na koncertach Kultu, Maanamu albo Siekiery. Obciach? Tandeta? Naiwność? Być może. Ale dzisiaj ma to wszystko naprawdę niewielkie znaczenie.

 

Z perspektywy młodszych kolegów i koleżanek – nie tylko po piórze, przyznawanie się do wstydliwych przyjemności jest w bardzo złym tonie. Jakoś mnie to nie rusza. Nie zamierzam nikomu tłumaczyć się z fascynacji "Panem Kleksem" albo filmem "Willow", podobnie jak nie mam najmniejszej ochoty przekonywać siebie, że w podstawowej kolekcji kaset magnetofonowych z tamtego czasu, znajdował się nie tylko zespół Pink Floyd, Piwnica pod Baranami  i Ewa Demarczyk (nie przesadzając - "Pocałunków" Demarczyk słuchałem tysiące razy), ale także, na przykład, Sandra; oraz – nieco wcześniej, na etapie podstawówki – Modern Talking, Kim Wilde i Samantha Fox. Kasety kupowane były na straganach, z towarzyszeniem kiszonej kapusty, okładki wykonywane na ksero, a wielkogabarytowe portrety ulubionych gwiazd wydzierane z weekendowych wydań "Zielonego Sztandaru", "Dziennika Ludowego" lub "Zarzewia" zdobiły nie tylko moją ścianę.

 

Kora była constans, pierwsze prace dziennikarskie opublikowałem nawet w licencjonowanym fan-zinie Maanamu, ale pozostałe nazwiska w panteonie gwiazd szybko traciły na ważności. Kiedy w telewizyjnych "Przebojach Dwójki" po raz pierwszy wypatrzyłem Suzanne Vegę, niezbyt oryginalnie uznałem, że piosenka "Luka" opowiada o mnie i tylko o mnie (oczywiście angielski znałem wyłącznie fonetycznie) i utożsamiłem się z podmiotem lirycznym, a Vega pozostała ulubioną artystką aż do dzisiaj. Rok później, równie namiętnie, zadurzyłem się w Tanicie Tikaram. Jej przepiękny "Twist in my Sobriety" towarzyszył mi codziennie podczas nieznośnie długich i radośnie iluminacyjnych wakacji w Zakopanem. Krupówki, twist and Tanita. To był dopiero tandem. Przychodzili, odchodzili, czasami wracali. Niektórych kochałem za muzykę, innych wyłącznie za urodę. Polski rock i pop-elina. Razem, na równych prawach, bez przesądzania, co – z dzisiejszej perspektywy – było dla mnie ważniejsze.

Byłem fanem audycji Tomasza Beksińskiego, z którym nawet korespondowałem, ceniłem Piotra Kaczkowskiego i Tomasza Szachowskiego, kupowałem "Non Stop" i "Magazyn Muzyczny". Prawdziwą szkołą muzyczną – w wydaniu, co tu kryć, raczej popularnym - była również lista przebojów "trójki", prowadzona przez występującego w dokumencie "Beats od Freedom" Marka Niedźwiedziego. Nie byłem wcale oryginalny. Wszyscy tego słuchali, prawie każdy z nas notował kolejne wydania listy, chociaż jej przedruki z czasem pojawiły się bodaj w "Gazecie Młodych". W wielkim zeszycie, oprawionym w jakąś futurystyczną maszynerię - obrazek bezczelnie wydarty z "zachodniego" folderu, który mój ojciec (magister inżynier) przywiózł właśnie z "Międzynarodowych Targów Poznańskich", zapisywałem maczkiem nazwiska i słupki. Kto do góry, kto w dół. Bardzo się tym ekscytowałem. Dire Strejts i "Braders in arms", Karel Fialka i "Hej Matju", The Bolshoi, Sal Salo ("San Damiano"), no i mój ukochany Morrisey. Debiutująca wtedy na liście Kayah śpiewała "Córeczko, wolałabym, żebyś była chłopcem", a mnie się zdawało, że czasami wolałbym być dziewczynką. Lista przebojów trójki była listą przebojów życia. Definiowaniem siebie – nie tylko w kluczu muzycznym.

TSA – tak, ale głównie za "Wyciągam swoją dłoń"; "Kult" – owszem, ale raczej z późniejszego okresu, po "Do Ani" i "Piosenki młodych wioślarzy"; Klaus Mitffoch – oczywiście "Historia podwodna"; "Tilt" – "Jeszcze będzie przepięknie", "Runął już ostatni mur", "Boski wiatr"… Lubiłem także Urszulę (trochę inna półka), "Róże Europy" i "Ayę RL", ale i tak cały czas najważniejsza była (i jest) dla mnie Barbara Sikorska - zerknijcie sobie na you tube’a. Basia była moją divą, ikoną, kiczem, moim glamem i campem: w jednym wydaniu. Nauczyła mnie krnąbrnego stylu. Wiem o niej prawie wszystko. Znam teksty jej piosenek i muzyczne frazy autorstwa jak zawsze niezastąpionego Romualda Lipki; wiem, kiedy – i w jakich ciuchach projektowanych przez Aleksandrę Laskę - występowała na festiwalu w Opolu, i jakim hitem olśniła publiczność na festiwalu piosenek nadbałtyckich na festiwalu w Karlsham. To moja prywatna legenda. Chyba napiszę do "Wideoteki dorosłego człowieka", żeby wreszcie przypomnieli Basię. Zasłużyła na Oscara.

A dlaczego popowa Sikorska pojawiła się w rockowym felietonie, skąd camp i piórnik "Made In China" w tekście, który z założenia powinien być o filmie? Może dlatego, że kino to zawsze zespół naczyń połączonych. Piszący o filmie nigdy nie jest czystą kartą, albo brykiem zapisanym wyłącznie przez wielkie litery i gromowładne nazwiska. Warto docenić wszelkie naleciałości, żeby praca w jakimś stopniu stała się dla nas również pasją. W każdym razie mnie pisanie o kinie przypomina nie tylko obejrzane filmy, ale także zobaczone kiedyś teledyski, radykalną balangę, albo przeczytane książki. Niekoniecznie od razu Joyce. Może być "Kajko i Kokosz".

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones