Felieton

Co robimy w kinie?

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Co+robimy+w+kinie-63659
W kinie można zobaczyć wszystko. Po jednej i po drugiej stronie ekranu.

Przypomniał mi się film, którego nie było. Fabuła, bohaterowie, muzyka, finał dośpiewany prawie na jawie. Budzę się, otwieram oczy, a tam wrocławska Era w całej rozciągłości. Z lewej starszy pan namiętnie dłubie w nosie, z prawej ktoś chrapie, ale tak nieśmiało, jakby wraz z wejściem na salę uruchomił jakiś mechanizm samokontroli. Dwa rzędy niżej kilkunastoletni chłopaczek zakłada nogi na oparcie siedzenia, obraca się na bok i w pogoni za snem wykonuje ewolucje, których nie powstydziłby się moskiewski baletmistrz. Na prostokątnym pasku pod ekranem, gdzie wyświetlane są polskie napisy, co chwilę pojawia się cień, czyjaś głowa zmierzająca w stronę wyjścia – miernik niewyspania. Jedna główka, dwie główki, siedem główek. W kinie widziałem już chyba wszystko. Seks, przemoc, politykę. Rozstania i powroty, tripy dobre i złe, francuskie pocałunki, francuską miłość. Po jednej i po drugiej stronie ekranu.  



Każdy ma swój ranking zachowań stadnych. Ulubionych, znienawidzonych, najlepszych z najgorszych. Ja na przykład, wbrew dziennikarskiej modzie, nie piętnuję chrupiących i siorbiących. Od razu przypomina mi się seans "Borata", na którym kolega wsuwał śledzie, popijając je oranżadką a'la "przełom ustrojowy" (czym w obliczu takiej desakralizacji kinowego przeżycia jest niewinny popcorn z colą?). Nie znoszę za to żartownisiów, którzy uwieszają się nad moją głową i autystycznie powtarzają co lepsze dialogi z oglądanego właśnie filmu. Lubię, jak ktoś czeka na eksplozję bądź serię z broni maszynowej, by pod osłoną donośnego dźwięku otworzyć torebkę z chipsami. Nie lubię, gdy ktoś odbiera telefon i z dumą człowieka "ukulturalnionego" informuje, że jest w kinie, albo siedzi, stęka i dyszy, jakby go na galery skazano. Mam też słabość do wszelkich, zadłużę się w języku gier wideo, akcji kontekstowych. To już wielkopolska legenda: Multikino Poznań, kolejka na "Krzyk 3", wszyscy zniecierpliwieni, przestępują z nogi na nogę, a tu biegnie facet środkiem korytarza, jakby go rój szerszeni gonił i krzyczy na cały głos: "Zdzisław zabija! Zdzisław zabija!" (ci, którzy film widzieli, niech w miejsce "Zdzisława" podstawią nazwisko prawdziwego zabójcy). Albo inny przykład. Seans "Paranormal Activity". Na widowni rozlega się dźwięk komórki, co bohaterowie obrazu zabawnie komentują: "Słyszałaś to?/Nie! Czegoś takiego jeszcze nie słyszałam!". Bywa jednak i tak – to casus festiwali, zwłaszcza tych wyraźnie sprofilowanych – że widzowie tworzą kolektyw, zaś gra drużynowa przyćmiewa indywidualne popisy.



Rzeczone Nowe Horyzonty, biuro prasowe. Pani z telewizji (przez grzeczność nie zdradzę, z której) podbiega przejęta i zaczyna mówić. Chce, żebym coś do kamery o festiwalu powiedział. Zaglądam do worka, ale szydła już dawno nie ma – okazuje się, że pani wcale nie chce słuchać o filmach, tylko wolałaby wyreżyserować laudację na cześć "Generacji ENH".  Pyta, co jest dla mnie we Wrocławiu ważne, czy festiwal pomógł mi w byciu lepszym człowiekiem, czy przypadkiem nie wpadłem tu w sidła miłości. Ja na to, że nie bardzo, ale zanim mi się przypomni, że jednak coś takiego się wydarzyło, kobieta znika jak kamfora. Otóż nauczyły mnie festiwale (Era w szczególności!) traktowania widowni jak wielkiego organizmu. Istoty skomplikowanej, współodczuwającej, takiej, do której pasuje wszelka "żywiołowa" metaforyka. Niewzruszonej niczym ubita ziemia, wybuchowej jak ogień, wyciekającej z sali strużkami, bądź wylewającej się falą. Właśnie ta publiczność nagradza brawami operatorów, gdy ich nazwiska pojawiają się w czołówce filmu (Camerimage) i jak nikt inny robi dobrą minę do złej gry (sami wybierzcie festiwal). To właśnie ta publiczność wydaje na świat buntowników, wyspecjalizowanych w dwóch najbardziej spektakularnych ucieczkach – z sali i w krainę snu. 



Każdemu zdarza się robić w kinie coś wstydliwego, więc i ja przyznam się do swojej słabości. Otóż po latach szczenięcych pozostała mi upierdliwa maniera zerkania na najbliższego towarzysza seansu. Wystarczająco rzadko, by nie zostać oskarżonym o prześladowanie, wystarczająco często, by zaniepokoić. Po powrocie z pracy matka zaczynała oglądać film ze mną, ale zasypiała tak często i tak szybko, że całe współodczuwanie szło w diabły. No więc zacząłem zerkać, sprawdzać, czy śpi. Bo jedyną fajniejszą rzeczą od oglądania filmu w pojedynkę, jest oglądanie go we dwoje, we troje, w siedmioro.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones