Relacja

Filmweb w Cannes: "Robin Hood" i pierwszy film konkursowy

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Filmweb+w+Cannes%3A+%22Robin+Hood%22+i+pierwszy+film+konkursowy-60523
Wybór "Robin Hooda" Ridleya Scotta jako filmu otwarcia tegorocznego festiwalu w Cannes  przynajmniej z dwóch powodów trudno nazwać fortunnym. Po pierwsze, reżyser nie mógł osobiście  stawić się na czerwonym dywanie wraz ze swoimi gwiazdorami Cate Blanchett i Russellem Crowe'em.  Przed podróżą na Lazurowe Wybrzeże nie powstrzymała go chmura pyłu, która  wciąż podnosi ciśnienie organizatorom, poważnie zagrażając przylotom na nicejskie lotnisko znamienitych gości, lecz operacja nogi. Po drugie, negatywny obraz Francuzów, jaki wyłania się z nowej wersji opowieści o Robinie z Sherwood, może w oczach co wrażliwszych gospodarzy znacznie przekraczać granicę gościnności. Na szczęście na premierowym pokazie obeszło się bez incydentów. Mówiąc jednak zupełnie serio, decyzja,  by najnowsza produkcja twórcy "Gladiatora", "Helikoptera w ogniu" czy kultowego "Łowcy androidów", sama pozostając poza konkursem, rozpoczynała zmagania o Złotą Palmę, jest jak najbardziej uzasadniona. Wpisuje się wszak w wieloletnią tradycję prezentowania w tej roli najgłośniejszych amerykańskich filmów letniego sezonu, co więcej, w przeciwieństwie do "Kodu Da Vinci" czy "Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki"  podtrzymuje przyzwoity poziom ubiegłorocznego otwarcia – oscarowego "Odlotu".

Scott i jego współpracownicy nie tylko wykonali kawał znakomitej roboty, odtwarzając realia Europy przełomu XII i XIII wieku, ale przede wszystkim bardzo odważnie podeszli do mitu Robin Hooda. Nie nakręcili kolejnej opowieści łotrzykowskiej skupiającej się na heroicznych zasługach zakapturzonego łucznika, lecz wikłając go w intrygę na najwyższych szczeblach władzy, stworzyli trzymający w napięciu dramat historyczny. Ponadto - podobnie jak zrobił  to Guy Ritchie z Sherlockiem Holmesem - bardzo ciekawie i wiarygodnie odmienili ekranowy wizerunek swojego bohatera; smukła sylwetka, długie włosy i nieodzowny kaptur zniknęły, a mistrzostwo strzeleckie zdominował nie mniej wyrafinowany fechtunek.



Robin Hood Ridleya Scotta jest dezerterem z armii Ryszarda Lwie Serce toczącej walki na północy Francji, który dzięki sprytowi, pod fałszywym nazwiskiem, dostaje się na statek płynący do rodzinnego kraju. Staje się posłańcem smutnej wieści  o niedawnej śmierci Króla na polu bitwy. Niezbyt długo bawi jednak w Londynie. Wkrótce wyrusza wraz z kompanami na północ, do Nottingham, by wypełnić obietnicę, którą złożył jednemu z oficerów Sir Robertowi Loxleyowi tuż przed jego zgonem: przekazać miecz zmarłego jego ojcu i pięknej żonie Marion...

"Robin Hood" nie jest z pewnością filmem idealnym. Jego głównym atutem jest nowatorstwo i swoboda potraktowania kultowej postaci, wartka akcja i znakomita Cate Blanchett. Bez trudu wskazać można jednak i jego słabe strony, jak choćby przydługie zawiązanie akcji, fałszywie brzmiące niektóre patetyczne i polityczne tony czy w końcu małe prawdopodobieństwo całej intrygi. Rozczarowuje zwłaszcza pewna niekonsekwencja w koncepcji kreowania bohatera i opowieści; początkową poetykę naturalizmu i wierności realiom czasów wraz ze zbliżaniem się do finału coraz wyraźniej zastępować zaczyna styl bliższy legendom czy baśniom niż podręcznikom historii. Ostatnie sceny zdradzają ambicje reżysera, który chciał stworzyć nowy mit założycielski Robin Hooda; przedstawić własną wizję jego początków. Historia Scotta kończy się bowiem w momencie, w którym większość opowieści o łuczniku z Sherwood się rozpoczyna. Nie wykluczone z resztą, że powstanie jej filmowa kontynuacja, co sugerował sam Russell Crowe. Decyzja zapadnie jednak zapewne po podsumowaniu wyników finansowych obrazu.

W środowy wieczór odbył się również pokaz prasowy pierwszego filmu pretendującego do Złotej Palmy – "Tournee" Mathieu Amalrica. Aktor znany z ról w "Monachium", "Motylu i skafandrze" czy "007 Quantum of Solace" nie jest reżyserskim debiutantem,  ma już w dorobku dwa filmy fabularne i kilka obrazów krótkometrażowych. Po raz pierwszy jednak jego dzieło znalazło się na tak prestiżowym festiwalu. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zostało potraktowane trochę na wyrost. "Tournee" jest bowiem chaotyczną, pełną niezrozumiałych wybuchów emocji i egzaltowanych zachowań opowieścią o ekscentrycznej trupie amerykańskich artystek estradowych objeżdżających z występami prowincjonalne, portowe francuskie miejscowości. Pod kierownictwem powracającego po kilkuletniej emigracji do rodzinnego kraju menadżera Joachima (Amalric) próbują swoim rewiowym programem "New Bourlesque" nie tylko  oczarować publiczność, ale i zakląć rzeczywistość, z której szarymi i przerażającymi stronami coraz trudniej jest się mierzyć. Mimo barwnych postaci i entourage’u historia wypada dość blado.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones