Artykuł

Gwiezdne wojny Disneya

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Gwiezdne+wojny+Disneya-97811
Dobranie się Disneya do "Gwiezdnych wojen" to finał długiej i konsekwentnej pogoni. Już w 1979 studio porwało się na popularność gwiezdnej sagi, kreując własnego Luke'a Skywalkera i swoją wersję modelu R2-D2.

Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałyby oryginalne "Gwiezdne wojny" produkowane przez Disneya, to już nie musicie. Zanim nadciągną szumnie zapowiadane kolejne części sagi, pod szyldem giganta, który niedawno nabył prawa do marki, możecie sięgnąć do filmu sprzed lat niemal 35 i jako pierwsi ludzie zajrzeć do wnętrza "Czarnej dziury".

MYSZKA MICKEY W JĄDRZE CIEMNOŚCI


Po sukcesie gwiezdnych wojen w 1977 roku, wyprawy w kosmos zaczął planować każdy, kto chciał liczyć się w filmowym biznesie. Do wyścigu stanęło i studio Disneya, które już w 1979 roku z pompą pokazało film pod wieloma względami rekordowy, choć dziś niemal całkowicie zapomniany. Zaczynała go najdłuższa w owym czasie komputerowo wygenerowana sekwencja i był najdroższą produkcją w dorobku wytwórni. A także pierwszą na tyle ryzykowną, żeby zapracować na wiekową restrykcję "PG". Disney próbował piec możliwie wiele pieczeni na jednym ogniu – utrzymać dziecięcą publikę, ale jednocześnie wyciągnąć ramię po starszych widzów – skłaniając się ku nieco mroczniejszym klimatom. "Czarna dziura" była też jedną z ostatnich wielkich produkcji fantastycznych zrealizowanych w starym systemie, w którym efekty specjalne tworzone były wewnątrz studia, a nie przez wyspecjalizowane firmy.



Gdy finansowy sukces "Gwiezdnych wojen" stał się faktem, nikt nie miał chyba na tyle dużej walizki pieniędzy, by przekonać Lucasa do odsprzedaży marki. Ale przecież nie trzeba od razu kupować całego majdanu – Disney zwrócił się do odpowiedzialnego za "gwiezdne" efekty Industrial Light & Magic z propozycją wynajęcia zdjęciowego systemu Dykstraflex. Projekt Johna Dykstry był kluczowym elementem tricków zastosowanych w przeboju z 1977 roku, bo umożliwiał bezprecedensową rzecz – zaprogramowanie i precyzyjne odtwarzanie ruchu kamery. Ujęcie można było więc powtarzać nieskończoną liczbę razy, co jest szczególnie ważne w przypadku efektów, które powstają poprzez nałożenie na siebie kilku warstw obrazu. A więc łączenie "żywej akcji" ze zdjęciami modeli, czy tak zwanego matte painting – domalowanego fantastycznego tła, czy równie fałszywego pierwszego planu (wymalowanego np. na szybie). Spece z Industrial Light & Magic pokiwali głowami i zaśpiewali taką sumę, że decydenci z Disneya postanowili sami podobne urządzenie skonstruować.

WYSYPISKO KOSMICZNYCH ŚMIECI

Na pokładzie przemierzającego kosmos statku umieszczono wyłącznie typy wysoce charakterystyczne. Lekko ekscentrycznego naukowca zagrał Anthony Perkins, a dziennikarza wątpliwej moralności – Ernest Borgnine. Obok odpowiednika Luke'a Skywalkera (Joseph Bottoms jako porucznik Charles Pizer) siedział odpowiednik kapitan Kirka zagrany przez Roberta Forstera (dowódca Enterprise zresztą zadebiutował we własnym debiucie kinowym ledwie dwa tygodnie wcześniej). Zespół uzupełniał obowiązkowy przydział kobiecy o rozwiniętych zdolnościach postrzegania pozazmysłowego (Yvette Mimieux) i robot łączący powierzchowność R2-D2 z gadatliwością C-3PO (V.I.N.CENT). I pewnie załoga zagadałaby się na śmierć koszmarnie napisanymi dialogami, gdyby nie natrafili na inny statek – zawieszoną nad gigantyczną czarną dziurą zaginioną jednostkę, dowodzoną przez szalonego naukowca – doktora Hansa Reinhardta (zdobywca Oscara Maximilian Schell).


"Czarna dziura" nie jest perłą z lamusa, zapomnianym arcydziełem gatunku; to film najzwyczajniej nieudany. Ale właśnie to, co decyduje o jego porażce, czyni go dziś interesującym. Nie chodzi o nieliczne wtopy techniczne: aktorzy trzęsący się pod wpływem nieistniejących turbulencji czy zwisające zewsząd linki podczepione do kostiumów, dzięki którym uzyskano efekt braku grawitacji (obraz wyczyszczony na potrzeby wydania DVD niestety nie przebacza tak łatwo, jak odtworzona kilka razy kaseta VHS). Wizualnie film imponuje do dziś, co tylko wzmacnia niepokojące wrażenia z seansu. A "Czarna dziura" wciąż niepokoi, bo jest przede wszystkim tworem niesamowicie dziwacznym, w sposób w mainstreamowym kinie dziś już właściwie niespotykany. Szalonym bardziej niż jej główny czarny charakter.

CZY ROBOTY TRAFIAJĄ DO PIEKŁA?

Twórcy wrzucili do jednego gara rzeczy słabo do siebie przystające i zdecydowali się na rozwiązania tak pojechane, jakby nie czuwała nad nimi cała rzesza odpowiedzialnych panów w garniturach. Przez większość czasu akcja zamyka się we wnętrzu statku dowodzonego przez szaleńca, co umożliwiło połączenie przygodowego ducha "Gwiezdnych wojen" z klaustrofobią pokazanego w kinach pół roku wcześniej "Obcego" Ridleya Scotta (co samo w sobie jest dość kuriozalnym pomysłem). Postaci bogactwem charakterystyki przypominają członków "Brygady RR", ale stają wobec problemów i praktyk, przed opisem których najlepsi twórcy gatunku muszą brać głęboki oddech. Fabuła przypomina szkic wymyślony na kacu, ale jest w niej miejsce na rozwinięcie skomplikowanych wzajemnych relacji pobocznych postaci robotów. W chaosie, w którym nikt rozsądny nie zdecydowałby się pewnie na stawianie pytań o intrygę, autorzy postanawiają udzielić wyczerpującej odpowiedzi na temat sensu egzystencji.


Mający ewidentnie problemy z kompleksem boga Hans Reinhardt, przeczuwając, że czarna dziura może być odpowiedzią na wszystkie metafizyczne niepokoje człowieka, próbuje przeniknąć największą zagadkę wszechświata. Wielki finał, zrealizowany w modnym kształcie "tajemniczej sekwencji", bez kompleksów łączy sceptycyzm "2001: Odysei kosmicznej" z religijnością "Narnii" i totalnym chaosem, będącym zapewne efektem zmagań z siedemdziesięcioma ośmioma wersjami scenariusza. Ukłon potentata dziecięcej wyobraźni w stronę mrocznej strony mocy owocuje obrazami, które na zawsze mogą zwichrować młody umysł, i z pewnością do dziś odbija się czkawką niewinnym duszyczkom, które skonsumowały go w dzieciństwie. Nowe "Gwiezdne wojny" – udane czy też nie – z pewnością nie zaoferują Wam takich atrakcji.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones