Felieton

Kino jest kobietą: Kolekcje DVD z Deneuve i Bardot

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Kino+jest+kobiet%C4%85%3A+Kolekcje+DVD+z+Deneuve+i+Bardot-56862
Catherine Deneuve i Brigitte Bardot – dwa niepodległe symbole francuskiego kina. Kolekcje DVD z ich udziałem udowadniają, do jakiego stopnia się różniły. Chodzi nie tylko o talent i ambicje, ale także o styl ekranowej obecności. DWIE STRONY MEDALU O ile Catherine Deneuve jest ciągle twórcza i aktywna (w 2009 roku wystąpiła w czterech filmach, w przyszłym zagra m.in. w "Potiche" François Ozona), Bardot wycofała się z aktorstwa już w 1974 roku, tuż przed czterdziestymi urodzinami. Mówiła, że ma dosyć i nigdy nie wróci na plan. Nikt wówczas w to nie uwierzył, ale Bardot dotrzymała słowa. Nie wróciła. Obydwie dzieli prawie wszystko. Bardot swoją rekordową popularność zawdzięczała nie tyle filmom (kto z nas potrafi wymienić więcej niż trzy tytuły z jej udziałem?), co postawie: była erotycznym fetyszem, kwintesencją kobiecości wyzwolonej i bezpruderyjnej. Deneuve przeciwnie: posągowa na ekranie, lodowata w wizerunku publicznym. Uosobienie powściągliwości, dyskrecji i szarmu. Dwie strony artystycznego medalu. Box DVD Catherine Deneuve nie zawiera najbardziej znanych filmów z jej udziałem, w rodzaju "Piękności dnia" Buñuela, "Ostatniego metra" Truffauta, czy "Wstrętu" Polańskiego. Na płytach znajdziemy natomiast mniej znane perełki. W "Samotniku" Jeana-Paula Rappeneau z 1975 roku, Deneuve zagrała Nelly, dziewczynę rozpiętą pomiędzy rodzącym się uczuciem do przypadkowo poznanego mężczyzny (Yves Montand) a wspomnieniem pełnej bólu namiętności do poprzedniego faceta. "Wybór broni" Alaina Corneau jest reprezentatywnym tytułem w dorobku słynącego ze stylowym kryminałów reżysera. Deneuve zagrała żonę zbiega z więzienia, podejrzewającego, że podczas odsiadki kobieta zdradzała go z byłym szefem gangu. "Klasztor" to typowy tytuł w dorobku sędziwego Manoela de Oliveiry: szczątkowa fabuła, filozoficzne dygresje oraz Deneuve i Malkovich na ozdobę. Konfekcyjny jest również "Plac Vendôme" Nicole Garcii. Najważniejszymi pozycjami w zestawie są zatem dwa tytuły zrealizowane przez André Téchiné. W przejmującej "Mojej ulubionej porze roku" bohaterka Deneuve rozlicza się ze starością matki oraz z traumą trudnej relacji z bratem, którego fenomenalnie zagrał Daniel Auteuil, z kolei w wyrafinowanych "Złodziejach" psychologiczny trójkąt, w którego skład wchodzą profesorka filozofii (Deneuve), jej partner, policjant (Auteuil) i zarozumiała studentka (Laurence Côte), niepostrzeżenie staje się trójkątem erotycznym… W przypadku kolekcji Brigitte Bardot mówimy natomiast o tytułach niemal zupełnie zapomnianych. "Nieznośna dziewczyna" Rogera Vadima jest filmem, w którym Bardot miała efektownie wyglądać. I wygląda: prześlicznie. "Zatańczysz ze mną?" to stylizowana na kino noir ramotka o córce biznesmena (Bardot), która poślubia dentystę. W filmie "Odpoczynek wojownika" Bardot, podobnie jak w pozostałych filmach Vadima, gra cnotkę, która wcale nie jest  idiotką… "Dwa tygodnie we wrześniu" Serge'a Bourguignona to typowy produkt z udziałem BB z połowy lat 60.: Bardotka gra seksowną modelkę zafascynowaną erotycznie starszym partnerem i młodym chłopakiem. W kuriozalnym westernie "Shalako" Edwarda Dmytryka aktorka jest hrabiną z Europy, która staje się łupem (!) Indian, ale na szczęście w odpowiednim czasie ratuje ją przystojny jeździec znikąd – tytułowy Shalako (Sean Connery). Po latach najlepiej z całego zestawu broni się skromna komedyjka Jeana Aurela z 1969 roku – "Kobiety", w której Brigitte Bardot stworzyła przekonującą rolę komicznej sekretarki popularnego pisarza, odkrywającą podczas włoskiej eskapady pozostałe "kochanki jego życia"… DENEUVE Rubato, tempo rubato – ten termin zrobił kiedyś karierę w związku z muzyką Chopina; oznacza sposób grania, w którym nierozerwalnie splata się ścisła dyscyplina z fantazją, swoboda z wdziękiem. Aktorstwo Catherine Deneuve to swoboda płynąca z precyzji, lekkość zanurzona w dyscyplinie, fantazja wynikająca z konkretu. Tempo rubato. Wspaniała, nienaganna sylwetka, swobodna elegancja, tajemniczy uśmiech. Catherine Deneuve jest piękną kobietą. Ekranowa kobiecość Deneuve nie jest jednak stereotypową emanacją płochej kokieterii albo kłębowiskiem niekontrolowanych wybuchów, przeciwnie – wydaje się kreacją ściśle zaprogramowaną, powściągliwą, świadomą każdego gestu, każdego słowa. Bohaterki Deneuve zazwyczaj nie nadużywają wielkich liter, o intymnych problemach opowiadają głosem przyciszonym, nie kryją swoich niekonsekwencji, słabości, cierpienia. Jednak otchłań prawdziwa, otchłań egzystencji kryje się w jednym, góra dwóch, złamanych kadencjach, w pozornie improwizowanych gestach; w tym momencie bezpieczeństwo bohaterek Deneuve staje się katastrofą, a tajemniczy uśmiech aktorki – zwierciadłem rozpaczy. Porażki – nieliczne, sukcesy – niemal zwyczajowe: zmieniają się kostiumy, konteksty literackie i gatunkowe, ale wewnętrzny korowód filmowych bohaterek Catherine Deneuve jest niezmienny. Wrażliwość aktorki spotyka się – w każdej roli – z pełnym wyciszeniem, tłumieniem emocji i gestów. Tak jakby tzw. "ładne brzemienia": As-dur, C-dur wkomponowane były w pasma szumów, w klastery. John Gielgud twierdził podobno, że nikt już nie może zagrać dobrze "Hamleta", bo też nie ma aktora, który nie wiedziałby niczego o Hamlecie, o jego "być albo nie być", tymczasem prawdziwe aktorstwo, zdaniem Gielguda, polega na czytaniu każdego tekstu pierwszy raz, z rosnącym entuzjazmem, z wczytywaniem się w kolejną literę, w odnajdywaniu siebie w każdej postaci na nowo. Deneuve podąża tą drogą. Walczy z naszymi przyzwyczajeniami. Radość konsekwentnie nicuje ze smutkiem, ciche milczenie z grandilokwencją. Kilka lat temu, w mistrzowskim szkicu o Catherine Deneuve zamieszczonym w nieistniejącym od dawna miesięczniku "Świat Filmu", Bartosz Żurawiecki pisał o "Powiewie nocy" Philippe’a Garrella – że nic z tego filmu nie pamięta, …poza obecnością Deneuve. Mam podobnie. Niedawno, z bolesnym niedowierzaniem patrzyłem na katastrofę, jaką okazał się najnowszy film mojego ulubionego reżysera, André Téchiné – "Dziewczyna z RER". W obsadzie gwiazdy kilku pokoleń: Michel Blanc, Mathieu Demy, Émilie Dequenne (pamiętacie "Rosettę" braci Dardenne?). Rolę Louise, matki głównej bohaterki, zagrała Catherine Deneuve. Wystarczyło, że była. Zwyciężyła z mizerią pomysłu, przykrą  bezradnością reżysera, nienapisaną rolą. Rubato, tempo rubato… BRIGITTE Do Bardotki nie mam takiego sentymentu. Prawdę mówiąc, jako osoba publiczna irytuje mnie i drażni. Być może gdybym urodził się trochę wcześniej i emancypował się równolegle z filmami z jej udziałem, mój stosunek byłby inny. W każdym razie nie cenię Bardot jako aktorki (z wyjątkiem jej ról w "Pogardzie" Godarda i w "Życiu prywatnym" Malle'a), nie przepadam również za jej ekologicznymi manifestacjami, w których jest wiele autentycznego zaangażowania w sprawę ochrony praw zwierząt, ale jeszcze więcej zacietrzewienia, megalomanii i frustracji, czego najlepszym dowodem wydana kilka lat temu niemądrze ekshibicjonistyczna autobiografia ex-aktorki. Bardot trochę przypominała Marilyn Monroe. Była zmysłowa, sensualna i niezbyt rozgarnięta. Być może gdyby zamiast na nieszczęsnego Vadima (jedyny punkt styczności z Deneuve!), trafiła na zdolniejszego Pigmaliona, BB byłaby nie tylko obiektem pożądania, ale również pożądaną artystką. Sen się jednak nie spełnił. Bardot prowokowała skandale, źle się prowadziła, imprezowała do upadłego i szokowała moralistów. A im głośniej dokazywała na forum publicznym, tym słabsze tytuły pojawiały się w jej zawodowym dossier. Filmy nie miały zresztą wielkiego znaczenia. Była jedyną w swoim rodzaju  amoralną wyspą umieszczoną na grzecznym, drobnomieszczańskim tle. Jej wydęte wargi zdradzały apetyt na coś więcej, zadarty nosek prowokował do niefrasobliwych skojarzeń, a śliczny biust tylko dla niepoznaki ukryty był w staniku o słodkiej nazwie "bardotka". Deneuve podziwialiśmy z drżeniem serca, o Bardot myśleliśmy w znacznie bardziej przyziemny sposób. To przecież "Bóg stworzył (tę) kobietę". Krew z krwi, kość z kości. A pod spodem… Trudno zapomnieć wzruszenia, kiedy po śmierci mojego wujka, brata ojca, znakomitego malarza, w nagle opustoszałym tarnowskim domu babci, znalazłem kilka zeszytów wypełnionych wyłącznie portretami Bardotki. Osobno włosy, twarz, nosek, biust, pupa, nogi, tytuły, oczy, piegi. Setki rysunków. Wuj, studiując na Akademii Sztuk Pięknych, jak tysiące naszych wujków i ojców, był maniakiem Bardotki. W jego przypadku nie chodziło o zadurzenie erotyczne, tylko o najczystszą, kinofilską fascynację. Rozwydrzona, rozerotyzowana Bardotka w siermiężnym PRL-u musiała być szokiem. Udowodniła że kino może mieć sex appeal. Jest kobietą.