Felieton

Kino niedocenione

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Kino+niedocenione-68302
A Wy? Macie swoje ulubione, niedocenione filmy?

Zaczyna się. Gang alternatywnych, zielono-niebieskich Mikołajów wyległ na ulice, rachityczne choinki ukrywają się w sklepach przed mrozem, chłopiec z telewizora drałuje za ciężarówką Coca-Coli. Jest dżingiel, jest śnieżek, znaczy się – idą święta. Tym razem nie będzie jednak ani o dzieciach, ani o krzakach, ani o zwiastującej świąteczną gorączkę ciężarówce. Myśli wyjątkowo krążą wokół niedocenionych – filmów, aktorów, aktorek, operatorów, muzyków, scenografów, a nawet pań od castingu (Mary Vernieu – to moja ulubiona hollywoodzka specjalistka castingowa. Musi odwalać kawał dobrej roboty, skoro jest na co drugiej liście płac). Każdy ma swój ulubiony, niedoceniony przez kumpli/dziewczynę/chłopaka/rodzinę film. Nie będę wyliczał, ile ich było w zeszłym roku. Z tyłu głowy cały czas wyświetlają się obrazy monstrum, schowanego wśród dziecięcych pamiątek swojej przybranej, ludzkiej matki z "Istoty", tańczącego soulmana ze "Złego porucznika" oraz seansu spirytystycznego, prowadzonego przez meksykańskie medium i opętanego kozła z "Wrót do piekieł".

Anglosasi używają słowa "underrated", które kojarzy się z analizą i rzeczową oceną. Ot, nie wejrzano w dzieło wystarczająco głęboko, by je sprawiedliwie ocenić. Anglosasi znają też słówko "unsung", które w wolnym tłumaczeniu oznaczałoby "niedośpiewany". Niedośpiewani dźwigają na plecach cały bagaż tradycji literackiej. Pieśni nie słyszeli na przykład rycerze, którzy szli na wojnę i przelewając krew, "robili swoje", a splendor spłynął tylko na najszlachetniejszych z nich (kino  przecież nie musi porywać, również może "robić swoje"). Bez fanfar, tylko cichy triumf, zawsze o jeden pean za mało. Nam tymczasem pozostaje "niedoceniony", czyli taki, który odchodzi, tupnąwszy nogą, z poczuciem krzywdy i w złości. Niedoceniony piłkarz w zagranicznej lidze. Niedoceniony reżyser na festiwalu w Gdyni. Niedocenione starania Ministra Rolnictwa. Tyle hałasu o jedno słówko? Nie byle jakie. Moje ulubione, niedocenione słowo.

Gdyby każdy człowiek miał na każdy film (i na każdego twórcę) tyle samo czasu, mógłby go w spokoju docenić. Przeprowadzić jakiś intelektualny proces, włączyć motorek, rozruszać trybiki. Ale czasu nie ma, dlatego łatka "niedocenionego" to w dzisiejszej kulturze całkiem niezłe narzędzie reklamy. Daleko nie szukając: parę lat temu Krytyka Polityczna wmówiła wszystkim, że niedocenionym reżyserem jest nad Wisłą Andrzej Żuławski. Wzburzyli falę, na której Żuławski przypłynął sobie do kraju, w glorii autora wyklętego. I tak już został, nie wiadomo po co, skoro od dziesięciu lat nic nie nakręcił. A skoro ja pamiętam, że siedziałem w tym Szczecinie za szczyla – łysy, w dresach, z jedną nogą na futbolówce – i dawali w telewizorze "Opętanie", to sorry! Albo mam schizofrenię, albo ktoś tu był jednak doceniany. Mówiąc o zjawisku niedocenionym, przyjmujemy z kolei postawę ofensywną, definiujemy wroga, bo jakiś wróg zawsze jest potrzebny. Doceniliśmy, bo "wiemy", w przeciwieństwie do kogoś, kto nie docenił, bo "nie wie". Kimkolwiek jesteście, nie doceniliście. W oczy Wam spojrzę i rękę podam. Z Facebooka nie wyrzucę, paszkwila nie napiszę. Ani zjadliwej satyry. Wybaczę. Ale nie zapomnę. 

Renoir mawiał, że autorem jest ten, kto całe życie realizuje jeden film. Musi być jednak wyrwa, punkt krytyczny, chwila osłabienia.Utwór nieudany, który ktoś kiedyś przeczyta podług innych  kryteriów. Być może jako jeden z nielicznych. Być może będzie to dla niego jedna z najintymniejszych relacji z dziełem sztuki. Joseph Losey miał swoją "Modesty Blaise", Walterowi Sallesowi nie śpiewano za "Dark Water – Fatum". Z kolei na najbardziej niedoceniony film w dorobku Michela Gondry'ego zapowiada się "Zielony szerszeń". Okazuje się też, że nie ma piękniejszego momentu niż odkrycie, że sami czegoś nie doceniliśmy, że skatalogowane w głowie obrazy nagle nabierają nowego sensu. Taki przypadek często przeradza się w miłość. Za trzy gwiazdki dla "Supersamca" na łamach "Filmu" będę przepraszał do końca życia – głównie siebie. Musiał nadejść dzień 14.12.2010, abym odkrył, że druga część "Wojowniczych Żółwii Ninja" to naprawdę kapitalna, kampowa zabawa. No i klasyka – z nią zawsze jest problem. Przyklepana, zawsze bezpiecznie i zapobiegawczo "doceniona". Dlaczego więc nie potrafię wyjść z podziwu nad pracą kamery w spaghetti westernach, które z racji metryki wrzuciłem do tego samego worka co resztę szacownego kina, na którym wyrosło pokolenie ojców? Nie doceniłem. Mea culpa!

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones