Wywiad

Mam zjadliwe poczucie humoru - wywiad z Robertem Krzempkiem

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Mam+zjadliwe+poczucie+humoru+-+wywiad+z+Robertem+Krzempkiem-28045
Na ekrany naszych kin wszedł w piątek jego film "Czeka na nas świat". Ma 38 lat i właśnie zadebiutował jako reżyser. Produkcją jego filmu opiekowali się Jerzy Stuhr i Juliusz Machulski. Zapraszamy na rozmowę z laureatem konkursu scenariuszowego Hartley-Merrill, reżyserem Robertem Krzempkiem. Krzysztof Berenda: Masz 38 lat. W podobnym wieku był Dariusz Gajewski, gdy debiutował swoją "Warszawą". Czemu wielu reżyserów zaczyna tak późno?Robert Krzempek: Od niedawna otworzyła się możliwość realizacji filmów przez młodych ludzi. Mogą debiutować już po dwudziestce. Kiedy ja miałem dwadzieścia lat, to trwał taki okres, bardzo przykry, kiedy przez lata ludzie kończący szkoły filmowe byli przetrzymywani i nie dawano im możliwości debiutu. Nie istniała wtedy możliwość realizowania niezależnych filmów na nośnikach cyfrowych. Dlatego mój późny wiek zbiegł się z momentem, kiedy uzyskaliśmy możliwość zadebiutowania. Czyli gdybyś miał taką możliwość, to byś zaczął w młodszym wieku? Ja zacząłem, bo swój pierwszy film zrobiłem już pięć lat temu. Zrobiłem wtedy zdjęcia do filmu "Dżager", który nie wszedł do kin. Nie chciałem debiutować filmem zrobionym w warunkach niezależnych, bo to się zawsze wiąże z pewnymi niedoskonałościami. Chciałem zadebiutować normalnym filmem, a dopiero potem pokazać ten swój wcześniejszy. Nie czuję więc, żebym przez te pięć lat szkoły jakoś stracił czas. Co związanego z filmem robiłeś wcześniej? Robiłem różne rzeczy pod pseudonimem. Realizowałem teledyski, nakręciłem film do kampanii społecznej. Skoro robiłem to pod pseudonimem, to nie chciałbym o tym mówić. Dlaczego twój film jest taki pesymistyczny? Ja bym nie użył określenia pesymistyczny. Historia bohatera jest dramatyczna, natomiast świat pokazany jest jako taki absurd. Tak trochę komediowo. Uważam, że trudno uznać ten film za dramat, dlatego, że bohater co prawda cierpi i ponosi klęski, ale przyczyną tych cierpień jest taki operetkowy, idiotyczny świat III Rzeczypospolitej. Przyczyny tego dramatu są częściowo zawinione przez bohatera, a jednocześnie groteskowo śmieszne. Nie uznałbym tego filmu za dramat, bo ja się na nim dobrze bawię. Myślę, że tym, co chroni ten film przed zarzutem, że jest pesymistyczny, jest bardzo zjadliwy dowcip i groteskowe pokazanie polskiej rzeczywistości. No dobrze, ale nawet jak bohater zdobędzie pracę, to zawsze okazuje się, że coś jest nie tak i musi z niej odejść. Jeśli coś zarobi, to i tak traci te pieniądze. To jest właśnie taki paradoksalny bohater, ponieważ on cały czas coś robi, cały czas działa, a jednak mamy wrażenie, że on jest bierny, że ciągle coś mu się nie udaje. Ciągle krąży nad nim fatum, objawiające się w postaci dwóch kolesi, którzy go kopią. Myślę, że tak jest, gdyż ten człowiek dopiero debiutuje w rzeczywistości polskiej. Nie zna świata, nie wie jakimi mechanizmami ten świat się kieruje. Dlatego podejmuje próby bez jakiegokolwiek planu i jest skazany na porażkę. To portret młodych ludzi, którzy z racji tego, że zdali maturę uważają, że są niewiadomo kim a potem okazuje się, że pracują w warzywaniakach. Bohater tak naprawdę nie wie co powinien robić, nie ma przekonania do tego co robi, bo te wszystkie jego działania nie spełniają jego marzeń. Nie wierzy, że to co robi, jest spełnieniem jego aspiracji. Dlatego ciągle ponosi klęski. Co zainspirowało cię do napisania tej historii? Żyłem w świecie, który nazywał się w skrócie III Rzeczypospolitą i zdumiało mnie parę rzeczy. Po pierwsze to, że polskie kino zupełnie nie dostrzegało tej absurdalnej polskiej rzeczywistości. Moim zdaniem była ona dziwnym pomieszaniem okrutnego kapitalizmu w stylu powieści Zoli z nawrotem do czasów komunistycznych i propagandy. Nie można powiedzieć, że bohater przekazuje moją historię, to nie jest człowiek, który jest moim alter ego. Ja chciałem oddać w tym filmie kilka wrażeń, które mieli młodzi ludzie, gdy debiutowali w naszej rzeczywistości. Po pierwsze chodziło o to, że wydaje się, że wszystkie drogi są przed nami otwarte. Tak naprawdę, gdy próbujemy sięgnąć po jakieś możliwości, okazuje się, że są to tylko pozory. Wszystkie ścieżki są dla nas zamknięte. Drugie takie wrażenie, i o tym jest ten film, to to, że żyjemy w jakiejś kompletnie durnej, absurdalnej rzeczywistości i nikt z tym nic nie robi. Młodzi, którzy nie mają żadnych perspektyw, nic z tym nie mogą zrobić. Nie potrafią. To ile jest w tym filmie ciebie? Jest ten cały złośliwy, zjadliwy dowcip, który przesyca mój film. Jest takie złośliwe pokazanie tego polskiego absurdu. I to jest mój wkład, mój stosunek do tej rzeczywistości i bohatera. Myślę, że zachowuję jakiś dystans do bohatera i dlatego mogę pokazać jego dobre strony. Mogę także pokazać to, co w nim jest śmieszne, głupie i żałosne. W pierwotnej wersji scenariusza, główny bohater był jednak starszy... Bohater w scenariuszu miał 38 lat. Kiedy dawałem tekst do czytania różnym producentom, to okazało się, że mojego bohatera ludzie postrzegają tak jak tego czterdziestolatka z serialu Jerzego Gruzy. Wyobrażają sobie, że jest to jakiś starszy człowiek i nie odnoszą jego problemów do sytuacji ludzi młodych. Ta postać ma 30 lat, ponieważ chciałem pokazać kogoś, kto został zahibernowany na dłuższy okres. To, że człowiek debiutuje w świecie mając 30 lat, a nie 18 jest dla mnie znaczące. Mówi to, że w Polsce ludzie młodzi nie mieli żadnych szans na swój życiowy start wtedy, kiedy mieli najwięcej sił. Mój bohater nie miał takich możliwości, żeby po maturze gładziutko wejść sobie na studia. Dla zwykłych, którzy nie mają specjalnych talentów, ten świat był zamknięty, nic im nie miał do zaoferowania, nie miał co z nimi zrobić. Powiedziałeś niedawno, że twój film jest inspirowany Jarmuschem, Formanem i Munkiem. Gdzie one są? Inspiracja Formanem to na pewno postać głównego bohatera. To jest bohater typowy dla kina czeskiego. Pokazujemy go jako kogoś, kto jest jednocześnie śmieszny, zabawny, żałosny i sympatyczny. Czasami jego zachowanie budzi w nas oburzenie. To taka złożona postać, a dodatkowo mój stosunek reżyserski do niego, nie jest taki oczywisty. Chodzi o to, co Forman pokazał w "Czarnym Piotrusiu". Ja raczej prezentuję dobre i złe strony bohatera, niż się z nim identyfikuję. Jeśli chodzi o Jarmusha to na pewno zainspirował mnie sposób realizacji długimi ujęciami. Co więcej, wydaje mi się, że Jarmush w swoich filmach łączy zamierzoną prostotę realizacyjną z tym, że sceny, które on robi mają wymiar metaforyczny. Ja liczę na to, że widzowie poza śmianiem się z dowcipów, będą również mieli wrażenie, że losy Piotrusia to większa metafora polskiej rzeczywistości, a zwłaszcza życia młodych ludzi w Polsce. Dodatkowo film czerpie z kina Larsa Von Triera. Łamie reguły gatunkowe. Trudno powiedzieć, czy to jest komedia, czy dramat. Mamy tu elementy horroru, farsy jak u Barei i kina społecznego. To wszystko służy przekazaniu ducha tego świata, jakim była III Rzeczypospolita. A wracając do Larsa von Triera, to myślę, że mam jego złośliwe, zjadliwe poczucie humoru. To chyba nas łączy. Skoro już mówimy o osobistościach, jak to się stało, że przy Twoim projekcie znalazły się takie nazwiska jak Stuhr, Machulski, Morgenstern? Specyfika scenariusza sprawiła, że do opieki nad tym projektem udało mi się zaangażować ludzi robiących rzeczy sprzeczne. Jerzy Stuhr jest kojarzony z kinem artystycznym, moralnego niepokoju i z Kieślowskim. Machulski jest zaś kojarzony z kinem dla widza masowego i z komediami typu "Kiler". Myślę, że ten scenariusz pokazał im, że te dwa bieguny można ze sobą połączyć. Jerzego Stuhra poprosiłem o opiekę artystyczną ze względu na to, co robił w kinie moralnego niepokoju. Chciałem, żeby mój film nie był ciągiem dowcipów, żartów i skeczy. Chciałem, żeby poza tym, mówił coś ważnego. Juliusz Machulski starał się z kolei czuwać nad tym, co w tym filmie jest zrozumiałe dla zwykłego widza, który chce się zabawić. To jest tak, jakby ochrzcić diabła z aniołem i starać się stworzyć coś, co będzie wypadkową obu tych kierunków. Wydaje ci się, że widz to kupi? Przecież sam kiedyś mówiłeś, że żyjemy w czasach gumy do żucia dla oczu. Pamiętaj, że teraz największe sukcesy święci "Tylko mnie kochaj" i "Ja wam pokażę!". To jest teraz polskie kino. Zawsze kiedy słyszę takie pytanie, odpowiadam, że mój film to obraz postmodernistyczny. To znaczy, że film jest podwójnie adresowany. Taki zwykły, naiwny widz, którego interesuje tylko historia, chciałby się zabawić i pośmiać, ma warstwę, która jest dla niego odczytywalna. Myślę, że jest to wstanie go zainteresować, bo zobaczy sobie kanibalizm, stiptiz grubej baby po pięćdziesiątce, zakopywanie żywcem, bieg pijaków, czy komis mięsa. Jest to dla niego w miarę ciekawe i zabawne. Z drugiej strony, ten sam film oglądany przez widza bardziej wyrafinowanego, może dać mu troszeczkę więcej przemyśleń i zabawy. Staram się, żeby ten film był zrozumiały dla zwykłych widzów i zarazem atrakcyjny dla widzów bardziej zaawansowanych. Co, Twoim zdaniem, zainteresuje w "Czeka na nas świat" bardziej wyrobionych widzów? Gdy oglądam filmy Barei sprzed lat dwudziestu, które mają bardzo dużo wad, to sobie myślę, że w tych filmach jest zawarty duch gierkowskiej rzeczywistości. Właśnie nie obraz, a duch. Jak ktoś za dwadzieścia lat zobaczy mój film i będzie chciał przypomnieć sobie jaki był nastrój tych czasów, to myślę, że uda mu się to zrobić. Chodzi o tą dziwną mieszaninę komuny w stylu stalinowskim z jakimś drapieżnym kapitalizmem. Wydaje mi się, że udało się przekazać ten nastrój, gdzie nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać. Chciałem więc pokazać, co jest jednocześnie straszne i śmieszne. Czy właśnie dzięki tej wizji udało ci się zaangażować takich ludzi jak Cezary Żak, Jerzy Trela, Henryk Gołębiewski? Myślę, że zainteresował ich sam projekt oraz możliwość zagrania ról, które nie są jednoznaczne. Cezary Żak jest powszechnie kojarzony z serialami telewizyjnymi. Tutaj miał możliwość stworzyć postać, która była jednocześnie komiczna i zabawna, a z drugiej strony przekazywała jakąś głębszą treść na temat rozwarstwienia społeczeństwa. Poza tym są to aktorzy, którzy mają instynkt wybierania ról takich, jakie dają im możliwość zagrania czegoś nowego. Ostatni powód jest oczywisty. Gdy otrzymuje się propozycję od debiutanta, to warto to przemyśleć. Nigdy nie wiadomo, kim ten debiutant będzie w przyszłości. Dlaczego nie zdecydowałeś się powierzyć swojego scenariusza innemy reżyserowi tylko sam stanąłeś za kamerą? Ja nie jestem scenarzystą. Jestem reżyserem piśmiennym, bo są niepiśmienni. Są reżyserzy, wybitni twórcy, którzy nigdy nie piszą swoich scenariuszy. Są też tacy, którzy robią filmy wyłącznie napisane przez siebie. Ja należę do tych drugich i będę realizować tylko scenariusze przeze mnie stworzone, ponieważ przekazuję w nich bardzo spójną i konkretną wizję rzeczywistości. Twój scenariusz zdobył główną nagrodę w polskiej edycji konkursy Hartley-Merrill. Co dalo ci to wyróżnienie? Bardzo wiele. Polecam ten konkurs wszystkim debiutantom. Ja napisałem scenariusz w roku 2003 i nikt się nim nie interesował. Złożyłem go u znanego producenta a ten nawet nie raczył go przeczytać. Gdy na Filmwebie ukazała się informacja o wygranej w konkursie, to trzy minuty później telefon zadzwonił i zgłosili się do mnie producenci z chęcią realizacji. Ten konkurs daje możliwość szybkiej realizacji. Widzom trudno jest dogodzić. Każdy człowiek ma jakieś wyobrażenie na temat swojej rzeczywistości. Każdemu się wydaje, że dokładnie zna rzeczywistość, w której żyje. Tak naprawdę opiera się na poglądach zaczerpniętych z telewizji. Zależnie od tego czy ktoś ogląda TVP, czy TVN, to myśli inaczej. Trudno jest tym ludziom wytłumaczyć, co jest twoim zdaniem prawdą o tej rzeczywistości. Oni zawsze porównują to z tym, co zobaczyli w danej telewizji. Dlatego nigdy się nie zadowoli polskiego widza. Trudno być prorokiem we własnym kraju. Każdemu wydaje się, że wie lepiej. Dlaczego usłyszeliśmy o tym filmie tak późno? Na dobrą sprawę, było to kilka tygodni przed premierą. Skąd ta cała tajemnica? To dosyć skomplikowana sprawa. Ja bym wolał, żeby ten film wszedł do dystrybucji, po serii festiwali zagranicznych. W przypadku kina, które ma jakiś poziom artystyczny, taka legenda festiwalowa jest bardzo przydatna. W ten sposób dużo zyskały filmy jak "Edi" i "Pręgi". Liczysz tylko na festiwale zagraniczne, czy także polskie? Rzadko się zdarza, żeby polskie kino zaistniało na festiwalach zagranicą. Był "Mój Nikifor", ale on się tam pojawił dopiero do dystrybucji kinowej. Tak samo zrobił "Poniedziałek", który miał bardzo złe wyniki w kinach, później dostał nagrodę w Berlinie i wrócił do kin. Mój film wchodzi goły, bez żadnych pokazów festiwalowych i jest to ryzyko, które postanowił podjąć dystrybutor. Czyli co teraz? Najpierw kino, potem festiwale, a potem co? Jako reżyser, powiem szczerze, widzę swoją przyszłość zagranicą. Dlatego nie chciałem kokietować polskiego widza odwołując się do najniższych instynktów. Nie wiem czy mi się to udało, ale starałem się, żeby ten film wzbudził również zainteresowanie zagranicą. Myślę, że wartość tego filmu nie zależy od tego, jak on zostanie teraz przyjęty. Wierzę, że uda mi się zainteresować sobą świat, a to się robi przez festiwale. Ciężko jest nakręcić swój pierwszy film? Miałem to szczęście, że produkcję zaproponowała mi Wytwórnia Filmów Fabularnych i Dokumentalnych w Warszawie. Miałem więc z głowy część dotyczącą biegania za pieniędzmi. Debiuty w Polsce robi się rzeczywiście trudno, mimo nawet najszczerszych chęci producenta. Pracujemy w bardzo trudnych, partyzanckich warunkach. Mamy mało czasu a całe kręcenie to jest jedna wielka gonitwa, z jednego planu na drugi. Dostajemy pół dnia na jedną bardzo trudną scenę, pół dnia na drugą bardzo trudną scenę. Mamy aktorów, których na oczy nie widzieliśmy, a zegarek tyka. Mamy 4 godziny na najważniejszą scenę, a ustawienie światła na planie trwa godzinę! Dlatego polskie kino nie jest montażowe, nie ma żywej akcji, gdzie obiekty się przemieszczają. Nie ma na to czasu. Zachodni reżyser, nawet nie amerykański, kręci taki film w trzy miesiące. My w jeden. Nie ma możliwości, żeby w tym czasie zrobić naprawdę dobry film. Dlatego też wybitne filmy w Polsce nie powstają. Robimy to w warunkach chałupniczych, przy braku środków i przy dużym pośpiechu. Jaka była najważniejsza rzecz, której się nauczyłeś przy realizacji filmu? Zawsze kiedy debiutant wychodzi na plan, ma dwa podstawowe zadania. Po pierwsze zrobić film. Nieważne, czy dobry. Musi się wyrobić, ruszyć maszynę. Najgorsze jest to, że jak mu coś nie wyjdzie, to zła opinia szybko się rozniesie po całym środowisku. Drugą rzeczą, którą ja zyskałem, jest pewność tego, że jestem w stanie dużą grupę nie znających się ludzi ukierunkować, zdobyć ich zaufanie i coś stworzyć. Mam więc pewność siebie, taką, że jak wejdę na plan to nie mam problemów z tym jak uzyskać autorytet u ekipy. Wiem jak praktycznie zorganizować zdjęcia i jak rozłożyć siły. Jaką lekcję chciałbyś przekazać kolegom, którzy dopiero szykują swój debiut? Każdy człowiek, także reżyser, oddziałuje na innych. Każdy, kto ma to szczęście porywania innych tym co robi będzie dobrym reżyserem. Nie ma żadnych sztuczek, żeby zdobyć u ludzi zaufanie, czy wiarę w to, że robi się rzeczy sensowne. Albo się to ma, albo nie. Dobrze, że młodzi próbują się w formach krótkich. Wtedy czasem się okazuje, że piszą dobre scenariusze, że są fajnymi ludźmi, ale na planie im nie idzie. Mogą wtedy bez problemu zrezygnować. Dobrze, żeby człowiek spróbował, czy w ogóle ma szanse w tym zawodzie. Niech nie marnuje sobie życia, porywając się na coś, na co go nie stać.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones