Wywiad

O "300: Początku imperium" rozmawiamy z Evą Green

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/O+%22300%3A+Pocz%C4%85tku+imperium%22+rozmawiamy+z+Ev%C4%85+Green-103246
Eva Green, francuska aktorka i modelka, specjalizuje się w rolach kobiet, które nie dają sobie w kaszę dmuchać. Na ekranie wojuje jednak nie tylko słowem, ogniem i mieczem, ale także seksapilem. Filmwebowi opowiedziała o swojej roli w "300: Początku imperium", doświadczeniach z komiksami, pracy nad sequelem "Sin City" oraz zrzucaniu ubrań przed kamerą.



Eva, w "300: Początku imperium" grasz kobietę, która...

Przepraszam, że przerywam, ale tak naprawdę gram faceta.

Czyżby?


Aha. Nie inaczej. Przy Artemizji nawet napakowani greccy żeglarze i wielcy jak dęby wojownicy, którym pot perli się na klacie, przypominają rozwrzeszczane, hałaśliwe panienki.

Nadal mnie nie przekonałaś.


Ej, jestem przecież dowódcą perskiej floty, która ma zmieść przeciwnika z powierzchni ziemi, a raczej wody. To dość skomplikowana historia i trzeba sięgnąć do korzeni, aby w pełni zrozumieć moją postać. Rodzina Artemizji została zamordowana przez zbuntowanych greckich żołnierzy, kiedy była jeszcze małą dziewczynką. Ona sama jest Greczynką, ale została uratowana przez króla Imperium Perskiego i wychowana na jego dworze nie jak córka, lecz jak syn. Stąd jej zamiłowanie do broni, walki, trudu, znoju i krwi, z którymi stykała się od najmłodszych lat. Nie miała  łatwo.

Po tak traumatycznym zdarzeniu z dzieciństwa dość trudno się otrząsnąć.


Dokładnie. Dlatego powiedziałabym, że definiuje ją przede wszystkim pragnienie zemsty, graniczące niemalże z obłędem. Artemizja żyje tylko po to, aby zabijać. Przed śmiercią, w której szponach tkwi przecież nieustannie, bo ciągle rzuca się w paszczę niebezpieczeństwa, chce zabrać ze sobą do grobu jak najwięcej martwych Greków. Nie spocznie, jeśli choćby jeden z nich będzie stąpał po tej samej ziemi, co ona. I może jej się to udać, w końcu jest zahartowana w ogniu bitwy.



Twoi koledzy z planu, przygotowując się kondycyjnie do roli, ponoć dostali nieźle w kość od instruktorów i dietetyków. Ty również?


Tak, ja także musiałam przejść długi i intensywny trening. Uwierz mi, że niektóre dni były dla mnie istną torturą, lecz miałam tyle szczęścia, że akurat w tym filmie nie muszę zrzucać z siebie ciuchów – spokojnie, wiem, jak to zabrzmiało – i nie pokazuję wszystkiego, więc nadal mogłam codziennie wieczorem raczyć się lampką czerwonego wina i kawałkiem sera, co weszło mi w krew. Nie potrafiłabym z tego zrezygnować. Jestem Francuzką, co mnie całkowicie usprawiedliwia. Nie mam jednak zamiaru tylko narzekać, bo kiedy jesteś zmuszony do wycisku fizycznego i nie masz innego wyjścia, po prostu musisz ćwiczyć. Po takim cyklu zaczynasz jednak rozumieć, że coś z tego wynosisz i nie chodzi mi tylko o doraźne przygotowanie do roli. Naprawdę czuję się silniejszą, bardziej pewną siebie kobietą, bo co nieco się nauczyłam i wiem, że jeśli trzeba, potrafiłabym komuś mocno przylać. Przypominam, że u Zacka Snydera w pierwszych "300" nie było żadnej walczącej postaci kobiecej.

A sam film przypadł Ci do gustu?


Niech no poszukam odpowiedniego angielskiego słowa... "Cool"? To chyba najlepsze, co przyszło mi do głowy. "300" to rzecz unikalna, rozpoznawalna na pierwszy rzut oka, która zaproponowała pewne ikoniczne dziś rozwiązania... Przepraszam, że urywam, ale przyszło mi do głowy jeszcze jedno słowo, idealnie opisujące film Zacka: "zajebisty". Tego szukałam.



Skoro już sama zaczęłaś o ciuchach i ich zrzucaniu... Nie uwierała Cię Twoja ciężka zbroja? Odniosłem wrażenie, że jest okropnie niewygodna.


Nie wyobrażasz sobie, jak lubiłam w tym paradować! To chyba mój ulubiony filmowy strój. Alexandra Byrne, która odpowiadała za kostiumy, to prawdziwy geniusz. Na przykład na plecach mam kolce, mogłabym kogoś zabić, po prostu odwracając się do niego tyłem. Czy widziałeś kiedyś podobny bajer? Artemizja to dzikie zwierzę, a jej strój bojowy jest tego doskonałym symbolem. Poza tym przyciąga uwagę na tyle, że nie będzie widać na ekranie mojego zmęczenia i podkrążonych oczu, z czym, kiedy padałam na twarz, nie radzili sobie makijażyści. Strój grał za mnie.

Zdarza Ci się podczytywać komiksy? A może jesteś kolekcjonerką? "300: Początek imperium" jest przecież inspirowane powieścią graficzną Franka Millera, a jeszcze tego lata zobaczymy w kinach drugą część "Sin City", również z Twoim udziałem.


Pewnie cię rozczaruję, ale to czysty przypadek. Nie dość, że zagrałam w "300: Początku imperium", to jeszcze na dodatek miałam okazję poznać samego mistrza, Franka Millera, na planie drugiej części "Sin City", którą reżyseruje do spółki z Robertem Rodriguezem. Praca zarówno przy jednym, jak i drugim filmie przebiega dość specyficznie ze względu na inspirację medium wyjściowym. Przy "Sin City" musieliśmy trzymać się kurczowo storyboardów, aby nie zepsuć określonego efektu wizualnego i narracyjnego. Z początku nie mogłam przywyknąć do tego, że muszę coś robić dokładnie tak, jak narysowano, stresowało mnie to niesamowicie, czułam się, jakby założono mi kajdany. Lecz po jakimś czasie udało mi się zaakceptować tę swoistą niewolę i określić wolność, jaką dysponuję w jej granicach. To dziwny sposób kręcenia filmu, ale cóż, trzeba zaufać reżyserom, choćby czepiali się tego, jak machniesz ręką. Nie mogłam jednak przepuścić takiej okazji, w końcu "Sin City" to hołd oddany kinu noir, a ja gram Avę Lord, istną femme fatale.

Zdążyłaś dobrze poznać świat Miasta Grzechu?

Na potrzeby roli zaczytałam na śmierć tylko "Damulkę wartą grzechu", ale to wszystko. Zupełnie nie znam innych historii z Miasta Grzechu. A pewnie powinnam, prawda?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones