Wywiad

Skazany na współczesność - wywiad z Przemkiem Wojcieszkiem

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Skazany+na+wsp%C3%B3%C5%82czesno%C5%9B%C4%87+-+wywiad+z+Przemkiem+Wojcieszkiem-20738
Filmweb: Swoim nowym filmem ponownie wracasz na prowincję. Czemu wydarzenia, o których opowiadasz dzieją się właśnie tam. Czy prowincja jest Twoim zdaniem ciekawsza od miasta?
Przemysław Wojcieszek: Piszę bardzo różne teksty i, jak na razie, głównie do kina. W związku z tym zawsze miałem więcej tekstów, niż mogłem nakręcić filmów. Często o kolejności ich realizacji decydowały bardzo prozaiczne powody, czyli pieniądze. Nie finansuję swoich filmów sam. Fundusze pozyskuje dla mnie mój producent i tak się złożyło, że po "Głośniej od bomb" kolejnym scenariuszem, na który udało mu się zebrać pieniądze było "W dół kolorowym wzgórzem" - tekst, który w rzeczywistości liczy już sobie kilka lat.
Chciałem zrobić ten film. To dla mnie bardzo ważna historia, która faktycznie opisuje moje rodzinne miejsca. Wierzę, że artysta ma prawo do realizacji własnych wizji, ale również powinien robić rzeczy, które mu są w jakiś sposób bliskie. Ta historia jest mi cholernie bliska. Pomyślałem sobie, że skoro mam zrobić film za pieniądze jeszcze mniejsze niż powstało "Głośniej od bomb" w dodatku na kamerze cyfrowej to zrobię coś, co będzie dla mnie bardzo ważne.

Filmweb: Co sprawia, że "W dół kolorowym wzgórzem" jest dla ciebie tak ważnym filmem?
Przemysław Wojcieszek: Kilka powodów. Po pierwsza sama historia ma dla mnie ogromne znaczenie. Po drugie odważyłem się zrobić ten film w sposób bardzo "nie filmowy". Główny bohater posługuje się charakterystycznym, literackim językiem, który rzadko możemy usłyszeć w kinie, fabuła jest zapętlona w taki sposób, że za każdym razem wraca do tego samego miejsca, a wszystkie punkty zwrotne akcji zawarte są w dialogach. Ponadto zabiłem obraz w tym filmie. Wkurzają mnie statyczne zdjęcia i nawet jeśli się na nie decyduję, jak to miało miejsce w przypadku "Głośniej od bomb", to zawsze staram się je czymś przełamać.
Wydaje mi się, że kino niskobudżetowe, nie obarczone rygorem natychmiastowego zwrotu pieniędzy, może sobie pozwolić na swobodę i wolność przedstawiania świata takim, jak go widzi reżyser, nawet wtedy, kiedy nie jest to widok miły. Interesuje mnie piękno, ale interesuje mnie piękno połamane, dziwne, chore.
We "W dół kolorowym wzgórzem" postanowiliśmy w całości oprzeć się na bliskich planach i na twarzach aktorów. Obraz podporządkowaliśmy aktorom, ich grze, emocjom i działaniom. Cały film został nakręcony przez dwie kamery albo z ręki, albo ze statywu. W ogólnie nie używaliśmy wózka. Muszę przyznać, że polubiłem to ubóstwo realizacyjne. Chcieliśmy, żeby obie kamery krążyły wokół aktorów, wokół tego, co się dzieje. Zależało mi na tym, żeby jądrem wydarzeń na ekranie był aktor. Nie interesowało mnie brandzlowanie się tym, czy kamera będzie wykonywała niesamowite ujęcia startując z kibla i lądując na suficie. Najważniejsze są tekst, aktor i energia, która przechodzi z ekranu na widza. Bardzo chciałem, żeby wszystkie elementy tego filmu były podporządkowane tym trzem rzeczom. Efekt ocenią widzowie. Jednym film się podoba, jednym nie. Starałem się go zrobić najlepiej jak potrafiłem, żeby widz miał poczucie, że obcuje z prawdziwymi ludźmi przeżywającymi prawdziwe dramaty.
Myślę, że jestem skazany na to, żeby robić pokoleniowe historie. Współczesność z udziałem ludzi w moim wieku interesuje mnie najbardziej.

Filmweb: Dużo mówisz o aktorach, o tym, że są w tym filmie najważniejsi. Czy w takim razie praca z nimi na planie "W dół kolorowym wzgórzem" różniła się od pracy przy twoich wcześniejszych filmach?
Przemysław Wojcieszek: W kinie jest bardzo trudno robić długie próby z aktorami. Co w pewnym momencie wkurzyło mnie do tego stopnia, że zacząłem pracować w teatrze i w Legnicy wystawiłem sztukę "Made in Poland". Było to dla mnie doświadczenie totalne. Teatr jest miejscem, które jak żadne inne pozwala przełożyć energię aktorską na cios energetyczno-emocjonalny otrzymywany przez widza.
Przy "Made in Poland" drastycznie zacieśniliśmy widownie i aktorzy grają praktycznie 2-3 metry od widza. Wrażenie jest niesamowite i nieporównywalne z kinem. Niestety, kino nie ma takiej siły jak teatr, gdzie obcujemy z prawdziwymi ludźmi. Tylko największym mistrzom dużego ekranu udawało się uzyskać taką siłę przekazu, jaką oferuje teatr.
Drugą dobra rzeczą w teatrze jest możliwość przeprowadzania długich prób z aktorami. W filmie jest to prawie niemożliwie, gdyż próbować na sucho za bardzo nie ma sensu, a na obiekt wchodzi się tuż przed rozpoczęciem zdjęć. Wszystko więc sprowadza się do "macania" tematu już w trakcie realizacji i robiąc film nie za bardzo wiemy, jaki będzie efekt końcowy.
Oczywiście wszystko zależy od tego, jakie kino cię interesuje. Jeśli pasjonuje cię technika to aktorzy nie są ci potrzebni. Możesz na planie postawić swoją ciocię z Sanoka i też będzie dobrze. Jeśli jednak interesują cię prawdziwi bohaterowie i prawdziwe problemy, to mniej obchodzi cię precyzyjna praca kamery a bardziej emocje aktorów, z którymi współpracujesz.
Przy "W dół kolorowym wzgórzem" trochę próbowaliśmy. Rozmawialiśmy na temat poszczególnych bohaterów, trochę inscenizowaliśmy, ale w sumie większość pracy rozegrała się już na planie.
Następny film będziemy kręcić na taśmie Kodaka, która z racji tego, że nie jest tania i zawsze jest jej za mało, daje całej ekipie potężnego kopa. Wszyscy mają świadomość, że nie możemy sobie pozwolić na więcej niż dwa duble i starają się dać z siebie wszystko. W powietrzu jest mnóstwo energii, która bardzo fajnie przekłada się na obraz.
W przypadku cyfry nie ma tego ograniczenia. Przy "W dół kolorowym wzgórzem" nie pracowaliśmy w takim napięciu, jak przy "Głośniej od bomb". Mieliśmy praktycznie nieograniczoną możliwość powtarzania ujęć. To oczywiście również ma swoje plusy, ale muszę przyznać, że brakowało mi adrenaliny, którą odczuwałem podczas kręcenia poprzedniego filmu.


Filmweb: We "W dół kolorowym wzgórzem" główne role zagrali młodzi, stosunkowo nieznani aktorzy, wśród których największą gwiazdą był Rafał Maćkowiak.
Przemysław Wojcieszek: Bardzo mi zależało, żeby obsadzić w filmie fajnych, sprawnych warsztatowo aktorów, którzy jednak nie byliby znani z seriali, czy z programu "Kawa, czy herbata". Wydaje mi się, że udało mi się zebrać bardzo dobrą ekipę, która doskonale poradziła sobie z powierzonymi rolami.
Kiedy współpracujesz z młodymi, niezbyt doświadczonymi aktorami bywa różnie. Mają swoje lepsze i gorsze momenty, ale na planie czuje się niesamowitą energię.
Uważam, że tak powinno wyglądać polskie kino. Nie powinniśmy bać się błędów, bo każdy może je popełniać, ale powinniśmy stawiać na talent, na energię i na prawdę.

Filmweb: W jaki sposób do filmu trafił Darek Majchrzak. Dlaczego to właśnie jemu zdecydowałeś się powierzyć główną rolę?
Przemysław Wojcieszek: Darka Majchrzaka poznałem podczas castingu do "Głośniej od bomb". Wtedy, niestety, nie mogliśmy podjąć z nim współpracy. Cały czas jednak o nim pamiętałem i pomyślałem sobie, że doskonale nadałby się do roli Ryśka - człowieka, który nie prosi się o sympatię widzów, mającego swój plan i za wszelką cenę dążącego do jego realizacji, nawet jeśli przy okazji niszczy wszystko wokół siebie.
Nie chciałem brać do tej roli kogoś, kto robiłby jedno, ale swoim wyglądem, telewizyjnym "emploi" sugerował, że jednak jest fajnym kolesiem, superchirurgiem ze szpitala w Leśnej Górze, któremu akurat coś nie wyszło.

Filmweb: Zajmujesz się nadal dystrybucją filmową. Kiedy rozmawialiśmy kilka lat temu miałeś wielkie plany, ale "W dół kolorowym wzgórzem" jest dopiero trzecim filmem, którego dystrybucji się podejmiesz. Co się stało?
Przemysław Wojcieszek: Zrobiłem samodzielną dystrybucję dwóch filmów i poczułem, że nie jestem w stanie na dłuższą metę pogodzić tego z pracą reżyserską. Po "Głośniej od bomb", które poszło nam całkiem nieźle, byłem przekonany, że dam radę i wprowadziliśmy "Rok diabła". W międzyczasie cały czas pracowałem nad innymi projektami i w pewnym momencie zrobiło się tego zwyczajnie za dużo. Byłem już bliski rezygnacji z dystrybucji, ale z drugiej strony wciągnęła mnie na tyle, że nie chciałem tego robić. Dystrybucja filmowa daje ci poczucie całkowitej niezależności. Jesteś panem projektu. Nie musisz wewnętrznie cenzurować projektu zastanawiając się cały czas co powie dystrybutor, bowiem ty nim jesteś. Przez długi czas biłem się więc z myślami.
Nakręciliśmy "W dół kolorowym wzgórzem", po którym bardzo szybko narodziła się możliwość realizacji kolejnego filmu. Wtedy po raz pierwszy zaczęliśmy się zastanawiać, czy jednak nie powierzyć dystrybucji obrazu, którejś z działających w Polsce firm. Doszliśmy jednak do wniosku, że zanegowalibyśmy tym samym wszystkie swoje dotychczasowe dokonania i powiedzieliśmy - nie. Do tej pory dystrybucją zajmowałem się ja i Katarzyna Majewska, która jest również drugim reżyserem przy moich projektach. Od jakiegoś czasu mamy jednak wspólnika, którym jest Dawid Kołosowski - kierownik planu przy "W dół kolorowym wzgórzem", i to na jego barkach głównie spoczywa odpowiedzialność za dystrybucję.
Mam nadzieję, że z jego pomocą uda nam się rozszerzyć działalność dystrybucyjną. Jesteśmy zainteresowani już kupnem praw do kilku filmów europejskich i wierzę, że niebawem będziemy wprowadzać do kin więcej tytułów.

Filmweb: Wkrótce rozpoczynasz zdjęcia do nowego filmu z Jerzym Stuhrem w jednej z głównych ról. Czy trudno było go namówić do współpracy? Może pomogła nagroda, którą jury pod jego przewodnictwem przyznało ci w Gdyni?
Przemysław Wojcieszek: Nagroda nie miała z tym nic wspólnego. Rolę w swoim filmie zaproponowałem Jerzemu Stuhrowi na kilka miesięcy przez festiwalem, jeszcze zanim dowiedziałem się, że w ogóle będzie w jury. Gdybym wiedział, na pewno miałbym pewne obawy. Bardzo się cieszę na współpracę z nim. To wybitny aktor, bardzo dobry reżyser i jeden z niewielu artystów, który nie rozmienia swojego talentu na drobne występując np. w "M jak miłość".
Jerzy Stuhr wchodzi na plan 18 marca, a zdjęcia kończymy 31 marca. Całość powstanie zatem w trzy tygodnie. To bardzo napięty plan, ale jestem przyzwyczajony do takiego tempa pracy. Moje wcześniejsze filmy powstawały w podobnych warunkach.
"Doskonałe popołudnie" - bo taki tytuł nosi obraz - będzie chyba najbardziej optymistyczną produkcją w mojej karierze, przy której, mam nadzieję, nie będą się nudzić całe rodziny.
Oprócz Jerzego Stuhra w filmie wystąpią Gosia Dobrowolska i Ewa Kasprzyk oraz wielu młodych, zdolnych, choć jeszcze nieznanych aktorów: Magda Popławska, Michał Czarnecki, Piotr Rogucki i Krzysztof Czeczot.

Filmweb: Dziękuję bardzo za rozmowę

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones