Relacja

WENECJA 2013: Jiro śni o Zero

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/WENECJA+2013%3A+Jiro+%C5%9Bni+o+Zero-98524
W niedzielę Hayao Miyazaki zabrał nas w przestworza razem z pionierami lotnictwa wojskowego ("Kaze tachinu"), a Stephen Frears zapoznał ze wspaniałą "Philomeną".

W chmurach

Chyba wypada zacząć od tego, że Hayao Miyazaki nie nakręcił arcydzieła. Zadowolił się filmem zaledwie dobrym, co rodzi uczucie nie tyle rozczarowania, co dziwacznego dyskomfortu – w końcu nie tak miało być. Spokojna głowa, to nic złowróżbnego, nie zanosi się na karmazynowe rzeki, plagę szarańczy i egipskie ciemności. "Kaze tachinu" ("Zrywa się wiatr"), choć niedoskonały, pozostaje filmem Studia Ghibli, ergo – wizualnym majstersztykiem z bijącym, celuloidowym sercem.

Obraz Miyazakiego jest kolejną opowieścią o prywatnej, indywidualnej fantazji, ale głównych bohaterów ma w zasadzie dwóch. Pierwszym jest Jiro Horikoshi, legenda japońskiej inżynierii lotnictwa, konstruktor myśliwca Mitsubishi Zero, których eskadry uderzyły na Amerykanów w Pearl Harbor. Drugi to Giovanni Battista Caproni, włoski wizjoner, założyciel słynnej, sygnowanej własnym nazwiskiem fabryki samolotów. W rzeczywistości panowie spotkali się w Niemczech, ale była to, nomen omen, przelotna znajomość. Na ekranie widują się w snach Horikoshiego, który pragnie podążać śladami utytułowanego Caproniego. Łączy ich nie tylko bezwarunkowa miłość do lotnictwa – fetysz opływowych kształtów i pragnienie wiatru we włosach – ale również marzenie, które wojna szybko weryfikuje. Caproni chce zbudować monumentalny wodolot, lecz kończy na produkcji bombowców. Horikoshi ma zamiar odciążyć myśliwce, wyrzucając dodatkowe karabiny, ale koledzy kwitują jego starania gromkim śmiechem. Państwo i wojsko jak zwykle śnią o czymś innym, zaś zderzenie obydwu postaw jest dramaturgicznym rdzeniem filmu.
 
Miyazaki oddziela rzeczywistość od tworów wyobraźni grubą kreską. Inaczej niż w poprzednich filmach nie szuka pierwiastków magii w każdej alejce i nie buduje wielowarstwowych, wyimaginowanych światów.  W "Kaze tachinu" jest czas na bujanie w obłokach i czas na ciężką pracę. Czas na surrealistyczną, podniebną bajkę i czas na "realistyczne" kino inicjacyjne. Ten pierwszy film jest bezpretensjonalny i lekki. Ten drugi – przeładowany niepotrzebnymi wątkami i siermiężny.

Resztę recenzji Michała Walkiewicza przeczytacie TUTAJ.


Matka, syn i złe zakonnice


Rok 2002, czas rządów Tony'ego Blaira w Wielkiej Brytanii. Philomena Lee (Judi Dench) jest religijną Irlandką, która w latach 50. jako młoda niezamężna dziewczyna zaszła w ciążę. Rodzina oddała ją – jako zhańbioną – do zakonu, gdzie urodziła dziecko, które zakonnice oddały do adopcji "godniejszym ludziom". W 50. urodziny syna, będąc już w wieku emerytalnym, postanawia go odnaleźć. W pojedynkę jest bezsilna, postanawia więc przerwać milczenie. W śledztwie pomóc ma jej Martin Sixsmith (Steve Coogan) – dziennikarz polityczny, który właśnie stracił pracę w rządzie Blaira i próbuje uciec czyhającej na niego depresji. Razem ruszają w podróż, by odszukać syna Philomeny. A także, jak to zazwyczaj w kinie drogi bywa, w poszukiwaniu samych siebie.

Zabawna z nich para. Ona jest skromną staruszką, oddaną Bogu, rodzinie i złej literaturze; on ironicznym, otrzaskanym w świecie absolwentem Oxfordu, który "zamiast wierzyć, pyta". Energia filmu opiera się na zderzeniu ze sobą klas społecznych (w tym Wyspiarze są świetni) oraz wyjątkowym połączeniu talentów głównych aktorów. Jeżeli swój wcześniejszy film, "Pani Henderson", Stephen Frears oparł w całości na wdzięku Judi Dench, to tu dostaje ona godnego partnera. Steve Coogan, wybitny brytyjski aktor komediowy, który dał się zapamiętać jako Alan Partridge, Phileas Fogg czy Thristram Shandy, z wdziękiem potrafi  przepleść angielską rezerwę i dziennikarski cynizm zwyczajnym ludzkim ciepłem.

Resztę recenzji Adama Kruka przeczytacie TUTAJ.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones