Jakub Popielecki i Darek Arest nabrali w Wenecji ochoty na francuskie filmy. Pierwszy z nich obejrzał "Trois coeurs" z Charlotte Gainsbourg i Chiarą Mastroianni, a drugi - "Loin des hommes" z Viggo Mortensenem. Trzy grzechy "Trois coeurs" (po polsku "Trzy serca", przetłumaczone nie wiedzieć czemu na "
3 Kobiety") można czytać jak przewrotną kontynuację
"Przed wschodem słońca" Richarda Linklatera. Film z
Ethanem Hawke’em i
Julie Delpy doczekał się oczywiście dwóch sequeli, ale reżyser
Benoît Jacquot oferuje nam ich alternatywną wersję, czyli: "co by było gdyby?". To historia opowiadana ku przestrodze: nie zawsze można trafić tak szczęśliwie, jak Celine i Jesse. Cóż, nie zawsze można też trafić tak szczęśliwie, jak
Richard Linklater.
Jessem i Celine są tu Marc (
Benoît Poelvoorde) i Sylvie (
Charlotte Gainsbourg). Do ich spotkania dochodzi przypadkiem, kiedy mężczyzna spóźnia się na pociąg i zostaje zmuszony do spędzenia nocy w pewnym francuskim miasteczku. Zaczepiona przez niego na ulicy kobieta niespodziewanie okazuje się chętna do dotrzymania mu towarzystwa. Po wspólnie przegadanej i przespacerowanej nocy para umawia się na spotkanie w Paryżu. W wyniku szeregu zbiegów okoliczności randka nie dochodzi jednak do skutku. Sylvie leczy zawód wyjazdem do Stanów, Marc rzuca się w ramiona innej przypadkowo poznanej kobiety, Sophie (
Chiara Mastroianni). Miłość kwitnie i po jakimś czasie zakochani postanawiają wziąć ślub. Może nawet żyliby długo i szczęśliwie, gdyby nie jeden szkopuł, który kiedyś musi wyjść na jaw. Sylvie i Sophie są rodzonymi siostrami.
Jeśli czytając tę ostatnią rewelację, słyszycie w głowie wiercącą dziurę w głowach orkiestrową frazę - coś w rodzaju "duuuuuum" - to wiedzcie, że reżyser też ją usłyszał. W efekcie już pierwszym sekundom filmu towarzyszy właśnie taka - ewidentnie zapowiadająca katastrofę - ilustracja muzyczna. Melodramat opowiedziany jak horror? Byłoby to nawet intrygujące połączenie. Ale autor chyba nie to miał na myśli.
Jacquot wykorzystuje dźwięk jako inscenizacyjną łopatę i raz za razem nachalnie dopowiada wszystko posępnym buczeniem smyków. Jakby i tego nie było mało, wprowadza jeszcze narratora, który to tu to tam, ni stąd ni zowąd zaczyna nagle z potoczystym zacięciem relacjonować zmiany w życiu bohaterów. To oczywiście nic, czego nie dałoby się pokazać dużo bardziej subtelnie.
Całą recenzję Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.
W Algierii, w samo południe Obraz szkoły zbudowanej w pustynnej scenerii ma w sobie coś z wizji sennej, skonstruowanej wbrew logice, w każdej chwili mogącej rozpłynąć się w powietrzu. Algierscy uczniowie przypominają duchy przywiane z pustyni, które znikają po skończonych lekcjach. Na dziwacznym posterunku tkwi tylko samotny białoskóry nauczyciel, który bez reszty poświęca się utrzymaniu tej fatamorgany przy życiu. O nauczyciela i jego małą utopię zaczyna jednak dopominać się twarda rzeczywistość - posłańcy przyniosą mu wiadomość o pochłaniającej kraj rewolucji i powierzą jego opiece algierskiego więźnia. Jest rok 1954, skolonizowany naród gniewnie upomina się o niepodległość, do bezwzględnego kontrataku rusza dobrze uzbrojona francuska armia, a na linii ognia stają tacy ludzie, jak Daru - urodzony w Algierii syn białych osadników, który służył we francuskiej armii, ale nie ma ojczyzny innej niż Algieria. Z podejrzliwością traktowany zarówno przez miejscowych, jak i przez kolonizatorów.
"Loin des hommes" to western rozegrany w północnoafrykańskiej scenerii, oparty na prozie Alberta Camusa, który obdarzył bohatera podobnym do własnego, kłopotliwym pochodzeniem i krystalicznym systemem wartości. Reżyser dodatkowo wyposażył go w niechętnie używany instynkt zabójcy i charyzmę
Viggo Mortensena, tworząc postać o niebezpiecznym stężeniu doskonałości. Historia strażnika, który musi przetransportować swojego więźnia do miejsca, w którym czeka go śmierć, szybko zamienia się w opowieść o ludzkim braterstwie ponad pozornymi podziałami i o trwaniu przy wartościach w czasie wojennego obłędu. W obliczu kataklizmu, hierarchia między mężczyznami zostaje skasowana - Daru i Mahamed stają się swoją podporą, broniąc się przed otaczającym ich szaleństwem. Próbują dojść do celu, nie zbaczając z trasy, którą wyznacza każdemu z nich indywidualny kompas moralny.
Całą recenzję Darka Aresta przeczytacie TUTAJ.