Wywiad

Zachować wewnętrzną wolność - wywiad z gwiazdą "Życia na podsłuchu"

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Zachowa%C4%87+wewn%C4%99trzn%C4%85+wolno%C5%9B%C4%87+-+wywiad+z+gwiazd%C4%85+%22%C5%BBycia+na+pods%C5%82uchu%22-33086
Martina Gedeck to obecnie jedna z najważniejszych niemieckich aktorek. W 2006 roku zagrała w szeregu ważnych filmów. Upomniało się o nią Hollywood, wystąpiła bowiem w "Dobrym agencie" Roberta De Niro. Była nominowana do Europejskiej Nagrody Filmowej za fantastyczną rolę w "Życiu na podsłuchu". Właśnie tego filmu dotyczyła przede wszystkim nasza rozmowa. Aktorka opowiedziała nam również o swoim udziale w ekranizacji głośnych "Cząstek elementarnych" i podzieliła się najbliższymi filmowymi planami.


Chciałbym zacząć od pytań o Pani udział w ekranizacji "Cząstek elementarnych". Czy Pani zdaniem książki Michela Houellebecqa zawierają trafną diagnozę współczesności, dzisiejszy Zachód też jawi się Pani jako schorowany?
Martina Gedeck: Nie traktuję jego książek aż tak poważnie, odbieram je w pewnym stopniu jako satyrę. Weźmy choćby "Cząstki elementarne" - to po części powieść science-fiction. Houellebecq opisuje przejaskrawioną utopię. Jest to perspektywa, która pozwala mu spojrzeć niejako wstecz na naszą rzeczywistość, opisać ją z punktu widzenia kogoś z przyszłości. Robi to moim zdaniem w pełni świadomie. Śmiałam się, gdy czytałam tę książkę. Jeśli ktoś potraktowałby ją śmiertelnie poważnie, z pewnością zezłoszczony odrzuciłby ją w kąt. Taki był oczywiście zamiar autora - chciał ludzi sprowokować, zmusić do namysłu nad sobą. Jednocześnie jednak przejaskrawia cały obraz. Uważam, że to kapitalne. Mówi nam: "Spójrzcie, jak żyjecie. Jeśli tak będzie dalej, rzeczywistość będzie się stawać coraz bardziej absurdalna". Czy wciąż jesteśmy ludźmi? Czy wciąż chcemy być ludźmi? Z takimi pytaniami zostaje skonfrontowany czytelnik. To bardzo interesujący sposób ujęcia tematu.

Co Pani sądzi na temat wątpliwości krytyków odnośnie zmian w scenariuszu, jakich dokonano w stosunku do literackiego pierwowzoru? Nie obawia się Pani, że część widzów odbierze ten film wyłącznie jako komedię, zaś pesymistyczna diagnoza zostanie gdzieś zagubiona?
Sądzę, że wierne przeniesienie "Cząstek elementarnych" na ekran jest niemożliwe. Ekranizując tę powieść trzeba dokonać wyboru tych elementów, które chce się umieścić w filmie. Oskar Roehler, reżyser, dokonał określonego wyboru. Interesowały go przede wszystkim relacje obu par bohaterów. Opierając się na nich opowiedział dwie historie miłosne. Na tym się skoncentrował, a resztę postanowił z konieczności pominąć. Jest to jedna z możliwości - i akceptuję ją. Ten film jest pewnym wariantem "Cząstek elementarnych", czy też lepiej - wariacją na temat tej książki. Nie powinno się do niego podchodzić z linijką w ręku, w końcu to nie tylko ekranizacja, ale również film Oskara Roehlera. Dla nas, w Niemczech, jest to również interesujące, ponieważ bardzo cenimy jego dokonania. Gdyby za adaptację prozy Houellebecqa zabrał się Wim Wenders albo Fassbinder, powstałyby zupełnie inne filmy, skoncentrowane na całkowicie różnych aspektach. W przypadku tak mocnej literatury nastręcza to oczywiście nieco kłopotów. Gdyby Houellebecq nie był tak znany i nie pisał tak specyficznych książek, zapewne nie byłoby problemu. Są oczywiście niektóre fragmenty "Cząstek elementarnych", które uważam za dobre i ważne, a nie zostały sfilmowane. Rzecz jasna nie lubię brać udziału w filmie, potem zaś mówić źle na jego temat, ale akurat ten film naprawdę mi się podoba. Wynagradza mi brak tych elementów, których nie zobaczyłam na ekranie.

Czy w takim razie rola Christiane w "Cząstkach..." była wyłącznie interesującym doświadczeniem zawodowym, czy też traktuje ją Pani również jako osobisty komentarz do współczesnej rzeczywistości?
To była dla mnie wyjątkowa rola. Ma to związek z faktem, iż grana przeze mnie kobieta jest tak dalece wolna. Cechuje ją swoboda myślenia. Żyje tak, jak chce. Przy czym nie idzie tu o to, że wykorzystała swoją sytuację, ma piękny dom, czy jest zaangażowana w związek uczuciowy, ale o to, że w swoim położeniu - niezależnie od tego, iż jest ciężko chora - robi dokładnie to, co chce. To było dla mnie szczególnie interesująca - jak radzi sobie w tak dramatycznej sytuacji. Jak mimo wszystko usiłuje wywalczyć sobie wolność. Nie jest ani trochę zależna, nie wchodzi w rolę ofiary. Ogromnie podobały mi się to zdecydowanie i niezależność. Cieszyłam się, że mogę to pokazać. Podobała mi się ta miłość. To, jak postacie się w sobie zakochują, jak ze sobą rozmawiają. Pod każdym względem była to rola szczególna. Wielu ludzi żyje w bezpiecznych, ustalonych związkach. Christiane żyje w związku niepewnym. Dzięki tej bohaterce mogłam powiedzieć, że tak też można żyć. Bardzo podobało mi się również to, że na końcu powraca jako duch.

"Życie na podsłuchu" zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Czy nie obawiała się Pani współpracy z debiutującym w pełnym metrażu Florianem Henckel von Donnersmarckiem? W końcu tematem filmu są działania Stasi i bolesna pamięć o NRD... A może scenariusz był tak dobry, że nie miała Pani żadnych wątpliwości?
Kiedy dostałam do przeczytania scenariusz, Florian Henckel von Donnersmarck był już na bardzo zaawansowanym etapie przygotowań. Mógł opowiedzieć mi wiele o tym, jak ten film powinien wyglądać. Przekonał mnie, gdyż zajmował się tym tematem bardzo długo i mówił o projekcie tak, jak reżyser z o wiele większym doświadczeniem. Ujął mnie swoją inteligencją, humorem, także swoją niezależnością, określonym typem osobowości. Do tego znałam już operatora, ekipę odpowiedzialną za oświetlenie, kostiumy i scenografię - to byli wszystko doświadczeni fachowcy. Miałam też koleżankę, z którą już wcześniej pracowałam, a która mogła służyć mi pomocą przy przygotowaniach do roli. No i oczywiście scenariusz był bardzo dobry.

"Życie na podsłuchu" jest poruszające, ale niemało w nim również ironii. Powiedziała Pani, że reżyser był bardzo dobrze przygotowany do realizacji filmu. Czy było zatem miejsce na dyskusje o tym, jaki wydźwięk powinien mieć efekt Państwa wspólnej pracy?
Podczas pracy bardzo dużo dyskutowaliśmy. Florian Henckel von Donnersmarck zawsze umiał jednak przebić się ze swoim zdaniem podczas tych dyskusji. Potrafił nas przekonać do swojej wizji. Rozmawiałam z nim na przykład na temat kostiumów, zgłaszałam wątpliwości w różnych kwestiach. Generalnie mieliśmy jednak bardzo podobne wyobrażenia na temat mojej postaci. Mam wrażenie, że postać kobieca była dla niego szczególna. Ironia związana była przede wszystkim z postaciami Hausera, ministra Hempfa czy Grubitza. Kobieta miała być delikatna, miała ucieleśniać coś wyjątkowego. Choć na zewnątrz silna, zdecydowana, wewnątrz pozostawała krucha. Miała być zmienna, bez mocnego kręgosłupa. Szybko się poddaje i zdradza swojego partnera. W żadnym razie nie jest bohaterką.



Martina Gedeck w filmie "Życie na podsłuchu"


Postać Christy-Marie Sieland jest na pewno niejednoznaczna. Czy miała być symbolem uwikłania artystów w komunistyczny reżim NRD?
Tak, cały czas miałam takie wrażenie. Jedna ze scen, które bardzo lubię, to moment, kiedy przyjaciel Christy, pisarz Georg Dreyman, namawia ją, aby nie szła na spotkanie z ministrem. Ona natomiast odpowiada: "Czego ty ode mnie chcesz? Przecież tak samo chodzisz z nimi do łóżka. I dlaczego? Ponieważ to oni decydują, czy twoje sztuki będą grane". Bardzo mi się podobała ta paralela między postaciami. Christa jest jedyną osobą, która w pewnym momencie, mniej więcej w połowie filmu, mówi o całej sytuacji otwarcie. Inni zachowują się tak, jakby wszystko było w porządku, jakby było im wszystko jedno albo nic nie dało się zrobić. Tylko ona ma odwagę zabrać głos. Trochę tak, jakby była głosem samego kraju. Niemcy mówili, że wschodnia część ich ojczyzny wydaje się być symbolizowana przez tę postać. Nie czułam jednak presji. Uważałam, że to piękne móc się w nią wcielić. Jest niejednoznaczna, a przy tym bardzo prawdziwa.

Czy po tym filmie coś się zmieniło w Pani myśleniu na temat NRD?
Tak, z pewnością. Te czasy stały się dla mnie bliższe. Zresztą bliższe stały się dla mnie wszystkie postacie z filmu - także minister czy Grubitz. Nagle zdałam sobie sprawę, iż o nikim nie można jednoznacznie powiedzieć, że kłamał, nikogo nie można jednoznacznie ocenić. Nie mogę już oceniać nikogo poza sobą, tylko za siebie ponoszę odpowiedzialność. Nigdy nie wiadomo, pod jaką presją znajdowała się druga osoba, nie chcę zatem o nikim mówić źle. To nie znaczy, że chcę wszystko wybielić, ale trzeba być bardzo ostrożnym z oskarżeniami. Sytuacja, kiedy ktoś jest obserwowany, albo kiedy nie jest obserwowany, ale żyje ze świadomością, że w każdej chwili ktoś mógłby go obserwować, jest straszna. Brak zaufania, także wobec osoby, z którą się żyje i którą się kocha, jest okropny, nieludzki. To najgorsza z możliwych sytuacji, oznacza bowiem utratę wewnętrznej wolności. Nie chodzi mi o sferę materialną, ale właśnie o wolność wewnętrzną. Ludzie muszą ją bezwzględnie zachować - to stało się dla mnie w pełni jasne po tym filmie.

"Życie na podsłuchu" różni się bardzo w ukazywaniu komunistycznej przeszłości od innych filmów dotykających tego zagadnienia, chociażby "Good Bye, Lenin". Co Pani sądzi o zjawisku "Ostalgii" i o sentymentalnych, nieco naiwnych powrotach do NRD w kinie?
Sądzę, że podział Niemiec jest częścią powojennej traumy. Niemcy sami są odpowiedzialni za tę ranę. Nie mogła się zagoić tak długo, jak długo kraj pozostawał podzielony. Upadek muru i ponownie zjednoczenie wywołały szok. Nikt nie sądził, że to będzie kiedyś możliwe. Panowała radość, jednak nikt nie liczył się z tym, iż mogą zaistnieć komplikacje. Przez czterdzieści lat rozwinęły się odmienne systemy, odmienne mentalności. Ludzie porozumiewali się ze sobą w odmienny sposób, komunikacja stała się trudniejsza. Pojawiły się problemy, wrogość. Jeśli chce się rozpocząć leczenie tej traumy, najpierw się na jej temat żartuje, bagatelizuje ją, wyśmiewa. Nie ma jeszcze dostatecznego dystansu, aby opowiadać o niej krytycznie. Symptomatyczne jest na przykład, że w okresie Trzeciej Rzeszy powstawały komedie o Hitlerze, kręcili je choćby Lubtisch czy Billy Wilder. Hitlera przedstawiano najpierw w komediowym sztafażu, zanim można było zmierzyć się z nim na poważnie. Tak jest właśnie z nami. Potrzebujemy komedii, lekkich, głupiutkich filmów. Farsa, Ostalgia - to wszystko jest konieczne. Dopiero teraz, po piętnastu, szesnastu latach, sytuacja wraca do normy. Pojawiła się generacja młodych, którzy nie znają Muru i można zacząć patrzeć z dystansu na to, co stało się z krajem. Dopiero teraz ruszy fala filmów tego rodzaju, po naszym przyjdą kolejne. Wcześniej jednak w Niemczech był to temat tabu. Nikt się z nim nie mierzył, może odrobinę w telewizji. Zagrałam w dwóch filmach telewizyjnych dotykających tego tematu, ale w żadnym kinowym. Ciekawe jest również to, że po "Good Bye, Lenin", i kilku innych podobnych tytułach, wielu stwierdziło: "Ok, ten temat mamy już za sobą, nie jest już interesujący, aktualny". To oczywiście nieprawda. "Życie na podsłuchu" miało w Niemczech premierę w marcu 2006 roku i wciąż jest grane. Do tej pory [rozmawialiśmy w połowie października 2006] widziało je półtora miliona widzów.

Pracuje Pani w tej chwili nad "Within the Whirlwind" o Eugenii Ginzburg, zesłanej do Gułagu w 1937 roku. Proszę powiedzieć coś więcej o tym filmie.
Mam nadzieję, że wkrótce uda się zgromadzić budżet. To opowieść o pisarce zesłanej do Gułagu, grała ją będzie Diane Kruger. Ja wcielę się w przyjaciółkę Eugenii Ginzburg, również więźniarkę sowieckiego obozu. Będzie to film o zbrodniach stalinowskich. Dostałam niedawno informację, że początek zdjęć zaplanowano na luty 2007 roku. Mam nadzieję, że wszystko się powiedzie.

Ja również. Bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones