Mam taką filozofię 'filmu zwykłego':
1. Jeżeli film ma traktować o czymś zwykłym, naturalnym, codziennym, należy doskonale wyważyć proporcje między banałem a bełkotem - zmieścić się gdzieś w środku - a miejsca jest mało.
2. Do tego potrzebne są: emocja, wrażliwość i szczerość twórców oddziaływująca na mnie bezpośrednio; sprawność wykonania i śmiałość rozwiązań formalnych; uatrakcyjnienie opowiadanej historii przez szczyptę irracjonalności, mile widziana inteligentna alegoryczność lub apretensjonalna symbolika.
I dostałem Amores Perros. Kudos dla panów: pisarza Arriagi i dja Inárritu.