Szwedzki geniusz zachwycił się meksykańskim EL TEJEDOR DE MILAGROS. Jego reżyser, Francisco del Villar, dorastał w złotej erze meksykańskiego kina, która rozpoczęła się w latach 30., czyniąc tamtejszą branżę filmową najpotężniejszą w Ameryce Łacińskiej. Zakończyła się w latach 60., gdy w Meksyku wprowadzono nowy model produkcji filmowej, praktycznie całkowicie upaństwowiony. To kino kolejny okres świetności czekał dopiero w latach 90. EL TEJEDOR DE MILAGROS uchodzi za jeden z klasyków meksykańskiego kina, do którego często wraca lokalna telewizja. Del Villar stworzył bowiem uniwersalną, błyskotliwą satyrę na religijny fanatyzm i ludową zabobonność. W małym miasteczku na nieoczekiwaną konkurencję dla wszechmocnego księdza, gorliwie pilnującego pobożności mieszkańców i dbającego o kościelną kasę, wyrasta stajnia lokalnej znachorki. Kobieta przypadkowo przyjmuje pod swój dach parę przejeżdżającą biedaków. Okazuje się, że jej gość jest w ciąży i poród ma się wydarzyć dokładnie w Wigilię Bożego Narodzenia. Wraz z ekipą lokalnych cwaniaczków rodzi się pomysł, by wykorzystać koincydencję. Ogłosić ponowne narodziny nowego mesjasza w lokalnej stodole i czerpać zyski z potencjalnych pielgrzymek. Walory satyryczne i humorystyczne w EL TEJEDOR DE MILAGROS w ogóle się nie zestarzały, trochę zestarzał się sam film, pomimo że za kamerą stał wielki Gabriel Figueroa – najwybitniejszy operator w historii meksykańskiego kina. Jego genialną rękę widać zwłaszcza w niezwykłych scenach zbiorowych, gdy tłum raz napiera na miejscowy kościół, a innym razem na stajenkę. Dzieło del Villara jest adaptacją sztuki z tzw. Trylogii Ludowej autorstwa popularnego w Meksyku pisarza Hugo Argüellesa i to do niego bezpośrednio miał zwrócić się Bergman słowami, że sam chciałby wyreżyserować taki film. Historię opisał jeden z badaczy meksykańskiej literatury, Alejandro Hermida Ochoa.