To była zima 1982, właśnie ogłoszono stan wojenny, gdy na ulice wyszli żołnierze i wyjechały czołgi. Wtedy właśnie, mój przyjaciel Stefek zakochał się w Emilce ? tak zaczyna się szczera i bezpretensjonalna historia młodzieńczej miłości opowiadana przez sepleniącego Ropucha. Emilka to piękna istota uwikłana w szereg trudnych zależności. Z jednej strony naznaczona politycznie i społecznie przez swojego ojca ? bezwzględnego funkcjonariusza ZOMO, z drugiej pozbawiona niewinności przez nauczyciela wychowania fizycznego. Stefek to ?jeszcze chłopiec? ubierany przez matkę w ciepłe skarpety. Każdego dnia poznający cierpki smak bolesnych rozczarowań. Pewnego dnia postanowi zaprosić Emilkę na kurs tańca. Choć jego romantyczny plan budzi w nas pobłażliwy uśmiech sympatii, okazuje się, że ciepłe i naiwne uczucia wyjątkowo chętnie rozwijają się w zimnej i pozbawiającej złudzeń rzeczywistości. Emilka płacze to próba nowego spojrzenia na trudną przeszłość. Przedstawienia rzeczywistości stanu wojennego w zupełnie innych proporcjach. Przesunięcia punktu ciężkości. Odkrycia niezauważonych emocji, niedostrzeżonych uczuć. Takich jak te, które połączyły Stefka i Emilkę.
KRYTYCY O FILMIE
Odwagą jest dziś spojrzeć na stan wojenny nie jak na pozycję z kalendarza polskich klęsk narodowych, ale z perspektywy późniejszego sukcesu, czyjegoś udanego życia, które zawiązało się na przekór wszystkiemu tamtej fatalnej zimy. Taki właśnie punkt widzenia sprawił, że Emilka płacze zwróciła na siebie uwagę w tegorocznym gdyńskim konkursie kina offowego. O takich filmach mówi się, że przypominają kino czeskie. Krótki film Rafała Kapelińskiego ma rzeczywiście coś wspólnego z Gniazdkami [Pod jednym dachem] Hřebejka, filmem dziejącym się w roku 1968 w kamienicy, gdzie sąsiadami są partyjny, dysydent i radziecki oficer. W naszym kinie udaną próbą powiedzenia, że życie jest zbyt paradoksalne, aby dało się wtłoczyć w twardy podział ?my? i ?oni?, był Zawrócony Kazimierza Kutza. Kapeliński idzie podobnym tropem. Licealista ze śląskiego miasta kocha się w pięknej córce zomowca, która sypia z nauczycielem WF-u. Chłopaka to nie zraża, wciąż chodzi za piękną koleżanką. Kiedy pewnego razu odwiedza ją w domu, zastaje ich jej ojciec, który właśnie wrócił z roboty. Chłopak czym prędzej ucieka, ale przez omyłkę wkłada buty zomowca. W tym filmie stale ktoś wkłada nie swoje buty ? nic dziwnego, wszystkie są jednakowe. Nie ma między ludźmi żadnej linii demarkacyjnej, wszyscy są tu połączeni ze wszystkimi. Od czasu tamtej feralnej zimy świat przewróci się do góry nogami, bohaterowie dramatu zmienią swoje role, a ci, jak na złość, będą żyli długo i szczęśliwie.Tadeusz Sobolewski, Gazeta Wyborcza, 2006-12-11
REŻYSER O FILMIE
Zrobiłem ten film chyba dlatego, żeby się odegrać na stanie wojennym. Pamiętam ten okres doskonale i wspominam go przede wszystkim jako czas wielkiego upokorzenia, udręki i zezwierzęcenia. ?Emilka...? jest wiec moim osobistym lamentem nad tym, co się wtedy wydarzyło, czego byłem świadkiem i chyba jakimś wyrazem żalu, że akurat mojej generacji coś takiego się przydarzyło. Jest to również film o pierwszej już świadomej miłości, o tym, że jest ona bardzo wyjątkowa, niezależnie od tego, co się dzieje w świecie wielkiej polityki. I to też, nieco ironicznie, chciałem w filmie pokazać.Rafał Kapeliński
WYWIAD Z REŻYSEREM ? RAFAŁEM KAPELIŃSKIM
Źródło: Gazeta Wyborcza, 2006-12-11 Beata Kęczkowska: Dla kogo zrobił Pan Emilkę...? Rafał Kapeliński: Dla siebie, grona przyjaciół. Sportretowałem naszą grupę, nasze dorastanie. Zrobiłem też ten film dla trochę starszego pokolenia, które wspomina stan wojenny ze smutkiem, ale też z pewnym sentymentem. I dla tych, którzy wierzą, że świat ?nie jest szary i smutny? (śmiech). B.K.: To film o stanie wojennym czy o miłości? R.K.: Najpierw była historia o pierwszej miłości, którą dopiero na późniejszych etapach pracy nad scenariuszem osadziłem w realiach stanu wojennego. Widz musi sam ocenić, o czym jest ten film. Historia ma bawić, wzruszać, mówić coś ważnego. W Gdyni po pokazie jeden z widzów podszedł do mnie i powiedział mi, że mój film jest lamentem nad utratą niewinności. Wydaje mi się, że to jest świetna interpretacja. B.K.: Ale dlaczego stan wojenny? R.K.: Stan wojenny funkcjonuje w popularnej świadomości jako okres wielkiej smuty. Ja tego tak nie pamiętam. Jestem rocznikiem 70. W czasie stanu wojennego byłem młodym człowiekiem, ale obserwowałem uważnie świat dorosłych, świat moich rodziców. Dla nich był to okres poniżenia, traumy. Również ja to przeżywałem. W filmie znalazła się scena bicia, odtworzyłem ją dokładnie z własnej pamięci. Staraliśmy się jednak jakoś żyć, zdarzały się przezabawne sytuacje. Chciałem więc w swoim filmie pokazać stan wojenny, ale trochę inaczej. Bez wielkiej polityki, z sercem, inaczej. B.K.: Emilka płacze jest komedią czy dramatem? R.K.: Lubię opowiadać historie otwarte. Nie pouczam, nie osądzam. Zaskakuje mnie przyjęcie filmu. W Gdyni na widowni siedziała bardzo młoda publiczność, reagowali bardzo życzliwie i żywo. Dla nich to przede wszystkim optymistyczna historia, którą opowiada sepleniący Ropuch. A więc chyba komedia. Inaczej było na pokazie w Katowicach. Tam widownię zdominowało starsze pokolenie. Po pokazie mówiono mi, że zrobiłem horror przebrany za komedię. B.K.: Od kiedy zajmuje się Pan filmem? R.K.: Zauroczenie filmem i literaturą zaczęło się u mnie bardzo wcześnie. Już mając siedem lat, nie chciałem robić nic innego. Byłem zafascynowany Charliem Chaplinem, Busterem Keatonem. W czasach licealnych kupiłem kamerę, sprzęt montażowy. Niedawno producent zmusił mnie do rachunku sumienia i policzenia tego, co zrobiłem. Okazało się, że Emilka jest moim dziewiątym filmem. B.K.: Skończył Pan szkołę filmową w Londynie. Co Panu dało uczenie się poza Polską? R.K.: Mieszkam poza krajem od 1994 roku. Kilka lat byłem w Stanach Zjednoczonych, potem w Szwajcarii i Londynie. Z pasją oglądam polskie filmy i wydaje mi się, że mój pobyt na Zachodzie dał mi jednak nieco inną perspektywę. Inaczej patrzę na to, co się w Polsce dzieje, inaczej traktuję wspomnienia z dzieciństwa. Trudno mi to opisać. Chyba mam jednak nieco więcej dystansu. Niekiedy łapię się na tym, że pytam się, jak na mój film zareagowałby Szwajcar albo Anglik. Nie lubię w filmach epatować biedą, sytuacjami ekstremalnymi, mocnymi emocjami. Światy, które kreuję, są chyba nieco pogodniejsze. Sposobu opowiadania uczyłem się w londyńskiej szkole filmowej, gdzie duży nacisk kładzie się na obserwacje, zachęca studentów, by tworzyli fabuły, ale tak, jakby robili paradokument. W Emilce... taką dokumentalną sekwencją jest kurs tańca. On naprawdę odbywa się do dzisiaj w Katowicach w budynku starego dworca kolejowego. To niesamowita jazda. Zapraszam. B.K.: Skąd bierze Pan pieniądze na filmy? R.K.: Od życzliwych, z oszczędności. Wiele osób pracuje niemal za darmo. Nie robię filmów za miliony dolarów. Zresztą nie ma korelacji pomiędzy ilością pieniędzy a jakością filmu. Rzeczą najważniejszą jest pasja, zmysł obserwacji i historia, którą chce się opowiedzieć. Nie powiem, że nie mam marzeń. Chciałbym zrobić film o polskich pilotach, którzy walczyli w Anglii, ale taka produkcja kosztowałaby 50 mln dol. i nikt mi ich nie da. Na razie. Mogę więc sobie pomarzyć i w międzyczasie robię film za 200-400 tys. zł.
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.