Najważniejsza dla popkultury ekranizacja powieści Brama Stokera. Jak się jednak okazuje z dokumentu zawartego w dodatkach, ta wersja została oparta w dużej mierze na broadwayowskim musicalu. Tam też główną rolę grał Lugosi.
Niestety spotkał mnie spory zawód. Okrojenie tej historii do 70 minut sprawiło wrażenie oglądania jej na przyspieszeniu. W ostatecznym rozrachunku "Nosferatu" Murnau okazuje się dużo mroczniejszy, a wersja Hammera jeszcze bardziej klimatyczna. Nawet porównując do innych filmów grozy ze stajni Universalu "Dracula" plasuje się na najniższej pozycji. Za dużo tu efekciarstwa (wszechobecne nietoperze, pająki i... mrówkojady?), za mało umiejętności trzymania się konkretnych wątków. Dużym zawodem jest także zakończenie, w którym brakuje jakiegoś kulminacyjnego punktu.
Oczywiście nie odejmuję dziełu Browninga jego zasług dla gatunku. Ma ono przede wszystkim świetnie obsadzone role. Prócz oczywistych zasług legendarnego Beli Lugosi'ego grającego tytułową postać, na drugim planie rewelacyjnie sprawują się Edward Van Sloan i Dwight Frye. Jest tu także kilka zmyślnie skonstruowanych scen.
Dla mnie to jednak za mało by nazwać film dobrym. Określenie "niezły" wydaje się bardziej adekwatne. Choć można to uznać za herezję...