Podczas oglądania tej historyjki z córką ,tak bardzo do gustu nie
przypadł nam sam Marmaduke czy zupełnie inny piesek, a kot
Carlos, który chociaż pojawia się międzyczasie w filmie to jednak
wzbudza większą sympatię i sprawia ,że pojawia się uśmiech na
pyszczku. O dziwo nie przepadam za kotami ,zarówno tymi w realu
jak i na ekranie. Ten przykuł jednak moją uwagę i pozyskał
sympatię, przynajmniej na te osiemdziesiąt kilka minut.
A poza kocurem? Poza nim jest trochę śmiesznie ,ale przede
wszystkim mega banalnie. Fabuła prosta i nieskomplikowana,
ale płynie z niej morał o byciu w życiu sobą, a przynajmniej
próbowaniu bycia sobą. Uczy aby nie nosić różnych masek
,chociaż w dzisiejszych czasach to trudne zadanie. Dzisiaj bycie
sobą to cnota jakich mało.
Dzieciaki pewnie będą piszczeć z wrażenia ,gdy zobaczą taką
gadającą, tańczącą i nawet surfującą zgraję psów.
Mamy więc tradycyjną rodzinę, tradycyjne problemy rodzinne,
tradycyjnie ,zwierzęta w takiej rodzinie oraz nie pierwszy już film o
gadających zwierzakach. Lekka familijna opowiastka na jakieś
weekendowe posiedzenie przed tv przy pochmurnej pogodzie, a
że wiosna idzie .... Mam nadzieję ,że mniej takich dni w weekend
będzie i więcej czasu poza domem człowiek spędzi. Przyznaję z
córką raptem 5/10. Żeby nie było.
pozdrawiam