PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=664257}

Nimfomanka - Część II

The Nymphomaniac Part 2
5,8 45 805
ocen
5,8 10 1 45805
5,8 24
oceny krytyków
Nimfomanka Część II
powrót do forum filmu Nimfomanka - Część II

Obejrzałem "Nimfomankę" raz jeszcze. Zrobiłem to przez szacunek dla Larsa, którego wcześniejsze filmy uwielbiam. Liczyłem na to, że otworzą mi się nagle w głowie jakieś klapki, że zapalą się jakieś lampki, że doznam nagłego oświecenia i dostrzegę nagle w całej okazałości sens tego dzieła, którego za pierwszym razem docenić nie zdołałem z powodu swego ograniczenia intelektualnego lub emocjonalnego.
I wiecie co? Było warto. Klapki się otworzyły. Lampki się zapaliły. Udało się!
Na wstępie muszę uprzedzić wszystkich czytających te wypociny, że nie starałem się wcale, by była to analiza w swej klasycznej formie. Nie jestem krytykiem filmowym i mam głęboko gdzieś trzymanie się ścisłych zasad dotyczących konstruowania analizy dzieła filmowego :))
Przygotujcie się więc na anty - analizę, czyli spontaniczny strumień świadomości, będący gorącym ejakulatem wytryśniętym prosto z głowy oddanego fana twórczości szalonego duńskiego reżysera :)))
Przyjrzyjmy się tytułowej postaci "Nimfomanki". Joe jest jedynaczką wychowaną w rodzinie o najprawdopodobniej dość wysokim statusie społecznym i majątkowym, zważywszy na to, że ojciec jej jest lekarzem. O matce nie dowiadujemy się niczego więcej poza tym, że jest zimną suką, odwróconą od córki plecami i wiecznie zajętą układaniem pasjansów. Na szczęście dziewczyna ma bardzo dobry kontakt z ojcem, który jest dla niej serdecznym opiekunem, empatycznym przyjacielem i wrażliwym przewodnikiem w pierwszych latach jej życia. Ojciec jest wielkim miłośnikiem przyrody i człowiekiem o romantycznej naturze. Podczas ich wspólnych spacerów po parku, Joe uwielbia słuchać jego opowieści o drzewach. Zdaniem ojca, podczas zimy pozbawione liściastego okrycia drzewa ukazują nam swe skomplikowane dusze w postaci niepokojąco poskręcanych konarów i gałęzi walczących między sobą o dostęp do życiodajnego słońca. Ojciec uważa, że najpiękniejszym ze wszystkich drzew jest jesion. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że święte drzewo życia z mitologii nordyckiej (Yggdrasil), to właśnie jesion. Ojciec lubi opowiadać córce historię o powszechnie podziwianym jesionie, który w okresie zimowym odsłaniał swe czarne pąki, przez co stawał się obiektem drwin ze strony innych drzew, przepełnionych zazdrością. Joe dobrze zapamiętała tę opowieść o pięknym, silnym lecz jednocześnie osamotnionym drzewie. Być może stała się ona inspiracją do wyborów, jakich dokonała w swym późniejszym życiu?
Jakim człowiekiem jest Joe? Obserwując jej zachowanie, sposób poruszania się (tzw. mowę ciała), sposób w jaki mówi, wyraz jej twarzy, można wyciągnąć wniosek, że jest typem dziewczyny introwertycznej, chłodnej, o melancholijnym temperamencie, pozornie kruchej i delikatnej, a w rzeczywistości obdarzonej siłą i upartym charakterem. Nie jest z pewnością typem uległej kobiety oczekującej opieki ze strony silnego mężczyzny. Wynika to z faktu, że ma silne poczucie własnej indywidualności i konieczności podążania swą własną drogą. Już od najwcześniejszych lat odczuwa smutek wynikający z silnej świadomości swego osamotnienia. Zdaje sobie jednak sprawę, że osamotnienie to ma charakter kosmiczny, totalny i będzie jej towarzyszyło aż do chwili śmierci. Dlatego nie stara się nawet szukać ratunku w związku miłosnym z drugą ludzką istotą, uznając taką postawę za żałosną ucieczkę w fałsz i iluzję, cechującą ludzi słabych i tchórzliwych, nie mających dość odwagi, by zmierzyć się z okrutną prawdą na temat ludzkiej egzystencji.
Joe nienawidzi dwóch rzeczy : hipokryzji i sentymentalizmu. To obrzydzenie, jakie odczuwa w stosunku do tych dwóch zjawisk powszechnie obecnych w życiu społecznym, jest silniejsze nawet od wstrętu, jaki wywołuje w niej sam fakt istnienia.
W wieku dwunastu lat, podczas wycieczki szkolnej na wzgórza, Joe doświadcza mistycznego przeżycia, które znacząco wpłynie na jej przyszłe życie. Ma wrażenie, że unosi się nad ziemią i ukazują się jej dwie nadprzyrodzone istoty. To niezwykłe wydarzenie z jej wczesnej młodości przywodzi na myśl jeden z najważniejszych dogmatów w tradycji chrześcijańskiej, a mianowicie fakt tzw. Przemienienia Pańskiego na górze Tabor. Jezus udał się na górę Tabor w towarzystwie trzech uczniów : Piotra, Jakuba i Jana, by ukazać im swe promieniujące boskim światłem oblicze i umocnić ich wiarę, ale też by przygotować ich na przeżycie swej męki, śmierci i zmartwychwstania. Wydarzenie to zostało opisane w biblii przez trzech ewangelistów : Mateusza, Marka i Łukasza. Każdy z nich opisał je nieco inaczej, ale wszyscy wspominają o pojawieniu się tam także postaci dwóch proroków : Mojżesza i Eliasza, z którymi Jezus rozmawiał. Wersja podana przez ewangelistę Łukasza akcentuje osobiste doświadczenie przez Jezusa faktu wewnętrznej przemiany i pewnie właśnie ta wizja towarzyszyła von Trierowi podczas zapisywania w scenariuszu sceny z lewitującą Joe. Podobnie jak Jezus młoda Joe doświadcza mistycznej obecności dwóch nadprzyrodzonych postaci, ale w jej przypadku nie są nimi biblijni prorocy lecz Valeria Messalina - słynąca ze swej nimfomanii piękna żona cesarza Klaudiusza i Wielka Nierządnica Babilońska - symboliczne uosobienie najgorszego zła, zepsucia i jedno z wcieleń Antychrysta. W przeciwieństwie do Jezusa, któremu bóg objawił prawdę na jego temat i przekazał wizję męczeńskiej misji, Joe nie słyszy boskiego głosu, nie dostaje też wyraźnych wskazówek dotyczących swego przyszłego losu. Doświadcza jedynie potężnej rozkoszy, która przeszywa jej ciało od stóp do głów i którą Seligman zinterpretuje później jako orgazm spontaniczny.
Młoda Joe odczuwa melancholię i wewnętrzną pustkę, ale w jej przypadku nie prowadzi to do załamania i depresyjnej bierności lecz wprost przeciwnie - do aktywnego poszukiwania drogi indywidualnego rozwoju, drogi prowadzącej do ujawnienia prawdy na temat tajemnicy swego jestestwa. Aktywności tej towarzyszy silna skłonność do zachowań aspołecznych, wynikająca z pogardy dla pospolitości i tchórzliwego życia opartego na utartych schematach. Pomimo swej niewątpliwej inteligencji Joe nie przejawia ambicji rozumianej jako silne pragnienie odniesienia sukcesu, który zostałby doceniony przez innych i zapewnił jej wysoką pozycję w społeczeństwie. Bohaterka "Nimfomanki" odczuwa wrogość wobec społeczeństwa, które jawi jej się jako marna zbieranina jednostek żyjących w zakłamaniu ze strachu przed ujawnieniem gorzkiej prawdy na temat życia.
Być może z chęci sprawienia radości ukochanemu ojcu rozpoczyna studia medyczne, jednak porzuca je dość szybko, czując instynktownie, że los wyznaczył jej inne zadanie.
Joe nie potrafi wskazać sobie celu, do którego warto by było dążyć. Nie potrafi znaleźć sensu własnej egzystencji. Wie jedynie, że zupełnie nie interesuje ją rozglądanie się za kandydatem na przyszłego męża, snucie marzeń o szczęśliwym życiu rodzinnym i wyobrażanie sobie wzruszających obrazków związanych z macierzyństwem. Większość jej koleżanek radzi sobie z problemem młodzieńczego zagubienia wybierając postawę konformistyczną i dostosowując swe zachowania i wybory do powszechnie akceptowanych wzorców. Joe zmuszona jest samodzielnie znaleźć swój sposób na życie, nie oglądając się na innych i nie licząc się z tym czy jej życiowa postawa będzie przez innych akceptowana czy nie.
Joe nie ma wątpliwości, że potężna rozkosz doznana podczas szkolnej wycieczki była nie tylko najintensywniejszym doznaniem w jej życiu, ale była również jedynym momentem, w którym miała cudowne wrażenie dotknięcia sfery sacrum, wrażenie bezpośredniego kontaktu z pierwiastkiem boskim. Możliwe nawet, że wrażenie to polegało na cudownym odkryciu elementu boskości w samej sobie, zgodnie z teorią religijną głoszącą, że każda ludzka dusza jest okruchem odwiecznej boskiej energii. Sprawą w pełni naturalną wydaje jej się więc poświęcenie swego życia na poszukiwanie okazji dających jej możliwość ponownego odczuwania tej mistycznej jedności ze sferą nadprzyrodzoną.
Joe jest więc bardzo szczególnym przypadkiem nimfomanki, bo jej dążenie do jak najczęstszych kontaktów seksualnych nie wynika jedynie z pospolitej skłonności do kierowania się w życiu naczelną zasadą przyjemności, ale ma też wyraźne podłoże religijne. Dla Joe seks jest swoistą formą religii a orgazm jest czymś w rodzaju mszy świętej, podczas której nawiązuje kontakt z wyższą rzeczywistością, za którą tęskni i do której chciałaby się przenieść.
Joe ma bardzo negatywny stosunek do idei miłości. Pewnie wydaje jej się ona kolejnym przejawem społecznej hipokryzji, pięknym mitem, który sprzyja łączeniu się ludzi w pary, zawieraniu małżeństw i zakładaniu rodzin, będących przecież podstawowymi częściami składowymi rozrastającego się wciąż nowotworu zwanego społeczeństwem.
Być może jej niewiara w miłość wynika również z faktu, że wychowała się w domu, w którym panował emocjonalny chłód? Bardzo niewiele wiemy na ten temat, ale biorąc pod uwagę sposób w jaki Joe mówi o matce, możemy domyślać się, że relacje pomiędzy rodzicami dalekie były od ideału.
To, że Joe nie szuka miłości i że kwestionuje nawet jej istnienie, nie oznacza jednak wcale, że nie jest zdolna do jej odczuwania. Doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że Jerome jest facetem działającym na nią w bardzo szczególny sposób. Jednak Joe robi wszystko, by wyprzeć to kłopotliwe uczucie gdzieś na margines swej świadomości, bo uważa je za objaw słabości i zwyczajnie wstydzi się sama przed sobą, że jakaś część jej psychiki jest gotowa ulec takim sentymentalnym mrzonkom.
Miłość została w filmie ukazana jako siła hamująca seksualną swobodę bohaterki. Jeśli seksualność wiąże się w jej przypadku ze sferą sacrum, z możliwością chwilowego przynajmniej wstępowania w obszar jakiejś wyższej, doskonalszej rzeczywistości, to miłość postrzega ona jako podstępną siłę, która w konsekwencji czyni z człowieka niewolnika codziennych, przyziemnych obowiązków, jako ciężką kotwicę, ściągającą ją mocno w dół do pozycji partnerki lub żony, a więc konkretnej jednostki mającej ściśle określone miejsce w społeczeństwie.
Miłość, która od wieków uważana jest przecież za ten element ludzkiej egzystencji, który nadaje jej sens i piękno, dla Joe okazuje się być siłą o działaniu destrukcyjnym, siłą podcinającą jej skrzydła i pozbawiającą ją szansy na szczęście, bo dla niej szczęście wiąże się z mistyczną rozkoszą przeżywaną podczas orgazmu. Pojawia się w tym miejscu pytanie : czy będąc w związku nie można połączyć miłości z satysfakcjonującymi doznaniami seksualnymi? Gdyby pytanie to dotyczyło przeciętnej kobiety, należałoby oczywiście odpowiedzieć na nie twierdząco. Ale czy Joe jest przeciętną kobietą? Z pewnością nie.
Wydaje mi się, że jej postaci nie możemy traktować dosłownie. W "Nimfomance" jest wiele elementów o znaczeniu symbolicznym, umownym. To nie jest kino psychologiczne ani realistyczne. Oddziaływanie emocjonalne tego filmu jest również zepchnięte na drugi plan. Tym razem Lars zmusza nas do solidnego wysiłku intelektualnego i trzeba przyznać, że dostarcza nam obszernego materiału do rozmyślań. Dostarczenie widzowi tego przekazu odbywa się niestety kosztem tego, co można by określić czystą materią dzieła filmowego. "Nimfomanka" ma małą moc bezpośredniego oddziaływania. Nie jest to film "wbijający widza w fotel". Nie jest to dzieło promieniujące magią umiejętnie zmontowanych scen czy obrazów, magią działającą na podświadomość i mającą "namieszać" bardziej w sercu niż w głowie widza. "Nimfomanka" jest filmem do wielokrotnego oglądania, do rozgryzania, do analizowania na zimno.
Wróćmy jednak do Joe. Kim ona w takim razie do cholery jest? Czy mamy ją traktować jako jednostkę patologiczną, kobietę "uszkodzoną", ekscentryczkę, poszukiwaczkę doznań ekstremalnych?
Moim zdaniem Joe jest Antychrystem w kobiecym wydaniu. Jest anty - Jezusem. Jest marionetką w rękach Szatana, tak jak Jezus był marionetką w rękach boga. Będąc marionetką, której wyznaczono określoną misję, podobnie jak Jezus posiada jednak pewien margines niezależności i swobody. Margines ten okazuje się jednak jedynie źródłem jej cierpienia.
Joe jest więc postacią wyjątkową, nie jest przeciętną kobietą. Nie powinniśmy więc dziwić się temu, że w jej życiu pojawiają się wydarzenia, które w przypadku przeciętnej kobiety należałoby uznać za nieprawdopodobne. Takim dziwnym i niewytłumaczalnym w sposób racjonalny zjawiskiem jest przecież nagła utrata zdolności odczuwania bodźców seksualnych przez jej narządy płciowe w momencie gdy wbrew swemu przeznaczeniu próbuje związać się z Jerome, zamieszkać z nim i prowadzić życie normalnej mieszczki.
Utrata orgazmu jest więc karą za jej próbę życia "po bożemu" :)) Karą zesłaną przez tatę Lucyfera :))
Kara okazuje się bardzo skuteczna, ponieważ miłosny związek Joe i Jerome'a nie może w tych warunkach przetrwać zbyt długo. Uczucie istniejące między kochankami, zamiast szczęścia daje im jedynie cierpienie, a Joe nie pozostaje nic innego jak powrócić do kontynuowania swej szatańskiej misji. Tym razem jednak, aby odzyskać dar odczuwania rozkoszy, Joe zmuszona będzie do zdecydowanego przejścia na "ciemną stronę Mocy".
Do momentu utraty orgazmu bohaterka "Nimfomanki" raniła innych ludzi jedynie "przy okazji". Postępowała co prawda bardzo egoistycznie, ale tak naprawdę pozostawała neutralna w sensie moralnym, pełniąc jedynie rolę obiektu seksualnego, będącego pułapką na "grzesznych" mężczyzn. Doskonale obrazuje to jedna z najlepszych scen w filmie, w której zdumiona Joe dowiaduje się nieoczekiwanie od żony jednego ze swych kochanków (pani H. - świetna Uma Thurman), że z punktu widzenia rodzin swych "ofiar" może być postrzegana jako uosobienie zła i sprawczyni ogromnych zniszczeń i cierpień.
Joe nie jest typem wyrafinowanej kusicielki czy przebiegłej manipulatorki. Jest po prostu miłą i atrakcyjną dziewczyną, która nigdy nie mówi "nie". Faceci sami garną się do niej jak muchy do lepu. Młoda Joe jest jak mała łódeczka pozbawiona wioseł i przemieszczająca się z jednego miejsca do drugiego dzięki gwałtownym prądom męskich pragnień.
Utrata orgazmu jest zdecydowanie momentem przełomowym w jej życiu. Joe uświadamia sobie wówczas, że musi wprowadzić jakieś zmiany w swych praktykach seksualnych. Wydaje mi się, że również przykre doświadczenie, jakim była konfrontacja z panią H., wywarło spory wpływ na zmianę sposobu myślenia o seksie, jaka zaszła u Joe. Nasza nimfomanka nie chce więcej ranić innych ludzi, dlatego wpada na pomysł nawiązywania relacji seksualnych, które będą ograniczone jedynie do czynności czysto fizycznych, z pominięciem kontaktu werbalnego. Joe chce oczyścić swoje relacje z mężczyznami z wszelkich elementów mogących doprowadzić do rozwinięcia się zbędnej zażyłości, która jest jedynie źródłem problemów i nieporozumień. Choć eksperyment z czarnoskórym facetem kończy się porażką, Joe uświadamia sobie dzięki niemu, że odczuwa potrzebę wkroczenia na nieznane jej dotąd obszary doznań zmysłowych. Ponieważ przekonała się, że ceną za orgazm zawsze jest czyjeś cierpienie, zrozumiała, że najwyższy czas wziąć to cierpienie na swoje barki. Właśnie dlatego zdecydowała się nawiązać kontakt z tajemniczym sadystą K. (jedna z najlepszych ról w karierze Jamie'go Bell'a). Wybór pana K. jako partnera seksualnego, który ma na nowo rozpalić płomień jej rozkoszy, okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Joe odkrywa, że do upragnionego szczytowania można też dojść drogą pełną bólu i upokorzenia.
Po długiej przerwie Joe doświadcza więc ponownie orgazmu, ale okrutny los wyznacza jej za to bardzo wysoką cenę. Facet, którego autentycznie kochała odchodzi od niej na zawsze, zabierając na dodatek syna Marcela.
Później jest już tylko gorzej. Joe za namową swej pracodawczyni decyduje się na leczenie z destrukcyjnego uzależnienia. Dołącza do grupy nieszczęsnych nimfomanek, które pod kierunkiem przeszkolonej psychoterapeutki próbują zawrócić ze złej drogi i szczęśliwie powrócić na łono "zdrowego" społeczeństwa.
Jednak Szatan, który przez cały czas uważnie obserwuje swoją "agentkę" nie może przecież pozwolić na to, by jej misja zakończyła się przedwcześnie. Używa więc swej nadprzyrodzonej mocy w celu wywarcia presji na swą podopieczną. Podczas jednego ze spotkań terapeutycznych Joe ma widzenie : w lustrze dostrzega odbicie dziewczynki siedzącej na krześle, które w rzeczywistości jest puste. Na domiar złego dziewczynka ta to nie kto inny lecz ona sama w okresie gdy miała dwanaście lat. Joe przypomina sobie w jednej chwili szkolną wycieczkę sprzed lat i związany z nią cudowny moment swej seksualnej inicjacji. Kierowana nagłym impulsem decyduje się nie tylko przerwać rozpoczęty proces leczenia, ale także zerwać wszelkie kontakty ze społeczeństwem, które potrafi jedynie wysłać w jej kierunku "strażników moralności mających za zadanie zetrzeć z powierzchni ziemi jej kłopotliwą obsceniczność, po to, by burżuazja mogła poczuć się nieco lepiej."
Wykluczona ze społeczeństwa Joe postanawia odnaleźć swe miejsce w kręgach przestępczych. Zostaje specjalistką od "windykacji". Jej bezpośrednim pracodawcą zostaje sam Lucyfer, ukrywający się pod postacią sympatycznego, ale też obdarzonego niezwykłą charyzmą pana L. :))
Joe, która do tej pory była osobą łagodną, prostolinijną, szczerą i naturalną, przekształca się pod wpływem L. w kobietę bezwzględną i bezlitośnie wykorzystującą swe bogate życiowe doświadczenie do efektywnego egzekwowania spłaty długów. W swej nowej pracy często jest zmuszona sięgać po najmocniejsze środki perswazji w postaci aktów przemocy fizycznej i psychicznej. Po doświadczeniach z panem K. przychodzi jej to zadziwiająco łatwo.
Demoniczny wpływ pana L. na Joe okazuje się być na tyle silny, że za jego namową, nasza nimfomanka, pomimo początkowych oporów, decyduje się ostatecznie na osobiste zaangażowanie się w naganny z moralnego punktu widzenia, ale jednocześnie bardzo sprytny pod względem psychologicznym plan, mający na celu pozyskanie dla swej przestępczej działalności bezgranicznie oddanej młodej pomocnicy, mogącej stać się w przyszłości jej godną następczynią.
Znajomość, jaką Joe nawiązuje z piętnastoletnią P. ma wyjątkowo perwersyjny charakter. W ich specyficznej wzajemnej relacji dochodzi z jednej strony do naturalnego wcielenia się obu stron w role dające im możliwość stworzenia imitacji układu matka-córka, a z drugiej strony do rozwinięcia się intymnej przyjaźni balansującej na granicy partnerstwa lesbijskiego, które w świetle wspomnianego układu matka-córka nabiera dodatkowo cech związku kazirodczego :)) Dla naszej Joe, która przecież nie tak dawno utraciła bezpowrotnie swe jedyne dziecko i która ma niewątpliwie świadomość, że podstępnie wciągając niewinną P. w obszar swych brudnych interesów wyrządza jej nieodwracalną krzywdę, trwanie w tak patologicznej relacji musi być niezmiernie ciężką próbą. Czuje się jednak tak zmęczona i osamotniona, że nie jest w stanie sprzeciwić się woli Księcia Ciemności. Joe nie zdaje sobie jednak sprawy z faktu, że znajomość z P. jest przewrotną pułapką zastawioną także na nią samą. To właśnie za sprawą tej niepozornej piętnastolatki nasza bohaterka otrzymuje ostateczny cios, który definitywnie kończy jej nimfomańską "karierę". Na wieść o "romansie"młodej podopiecznej z mężczyzną swego życia, Joe decyduje się na akt największej przemocy : postanawia zabić człowieka, z którym jest połączona dziwną więzią jałowej miłości, pełnej bólu i niespełnienia.
Zabójstwo nie dochodzi jednak do skutku. Zamiast niego widzowie filmu stają się świadkami brutalnej "egzekucji" dokonanej na naszym Antychryście, która jest jakby odpowiednikiem znanej powszechnie z tradycji chrześcijańskiej sceny ukrzyżowania Chrystusa. Mocne kopniaki i dotkliwe uderzenia wymierzone zaciśniętą pięścią w połączeniu z okrutną świadomością faktu iż oprawcami są w tym wypadku najbliższe bohaterce w sensie emocjonalnym osoby, dają w sumie obraz prawdziwie przejmującej kaźni.
W przeciwieństwie do Jezusa bohaterka "Nimfomanki" nie umiera na swym "krzyżu" dosłownie jako istota ludzka. Umiera za to jej seksualność, nadająca sens jej egzystencji i będąca jej siłą napędową. W tym miejscu nasuwa się oczywiście pytanie : na czym ten sens tak właściwie polegał? Co było celem tej nimfomańskiej misji?
W odpowiedzi na to pytanie kryje się z kolei zasadnicze przesłanie najnowszego dzieła Larsa von Triera. Postaram się zatem na nie odpowiedzieć.
Zacząć trzeba od postaci samego Jezusa Chrystusa, która, zważywszy na fakt, że postać Joe jest jak gdyby anty - Jezusem, ma tu znaczenie kluczowe.
Kim był Jezus? Pytanie to zadawały sobie najpotężniejsze umysły w dziejach ludzkości, więc może ograniczę się jedynie do szkicowego nakreślenia podstawowych informacji :))
Oczywiście będzie nas interesowało spojrzenie na tę postać z punktu widzenia teologicznego, zakładającego prawdziwość relacji mówiących o jej łączności z rzeczywistością nadprzyrodzoną.
Jezus był wysłannikiem boga, którego zadaniem było nauczanie (głoszenie Słowa Bożego), zbawienie ludzkości poprzez uwolnienie jej od ciężaru grzechu pierworodnego i udowodnienie na swoim osobistym przykładzie prawdziwości głoszonych przez siebie opowieści o boskiej potędze. Mówiąc najogólniej misja Jezusa na Ziemi wiązała się z przybliżeniem i objaśnieniem ludzkości problemów związanych z szeroko pojętą sferą duchowości. Jezus był co prawda istotą cielesną, wyglądem swym przypominającą do złudzenia zwykłego śmiertelnika, ale cała jego działalność sprowadzała się do tego, by oderwać uwagę ludzi od spraw codziennych, przyziemnych, zmysłowych i skierować ją w stronę nadprzyrodzonej krainy czystej duchowości, zwanej umownie Królestwem Niebieskim, w której pojedyncza ludzka dusza doznaje cudownego zespolenia z Absolutem na zasadach idealnej harmonii.
Dla człowieka duchowość jest jednak dość abstrakcyjnym obszarem, mającym charakter wtórny, gdyż mogącym się rozwinąć dopiero na pierwotnym podłożu "ujarzmionej" cielesności. Nie ważne czy jesteś prostym robotnikiem, profesorem, księdzem czy artystą, jeśli zamierzasz wkroczyć na drogę rozwoju duchowego, musisz najpierw zaznać rozkoszy zmysłowej, a następnie opanować trudną sztukę poskramiania w samym sobie pierwotnej, dzikiej żądzy. Wszystko, co posiada wielką wartość rodzi się w trudzie, wymaga wysiłku i wyrzeczeń. Nie można osiągnąć wysokiego stopnia rozwoju duchowego w sposób szybki, łatwy i przyjemny :) Nie możemy również mówić o autentycznym rozwoju duchowym w przypadku jednostki ludzkiej, która uprzednio nie poznała w wystarczającym stopniu uroków świata materialnego.
Naczelną zasadą organizującą Wszechświat jest zasada wzajemnie uzupełniających się przeciwieństw. Abyśmy byli w stanie zrozumieć sens i znaczenie określonego zjawiska zachodzącego we Wszechświecie, musimy najpierw zapoznać się ze zjawiskiem mającym charakter jego przeciwieństwa. Ktoś, kto nie wie, czym jest jasność, nie pojmie znaczenia słowa ciemność. Ktoś, kto nie doświadczył hałasu, nigdy nie zrozumie czym jest cisza. Pojęcie dobra traci swój sens bez znajomości znaczenia pojęcia zła itp. itd.
Lars von Trier, nie kwestionując bynajmniej ogromnego znaczenia jakie miała dla ludzkości działalność Chrystusa, zdaje się jednocześnie sugerować w swoim najnowszym filmie, że działalność ta miała bardzo jednostronny charakter, bo bagatelizowała potęgę ludzkiej seksualności, ograniczając się do bardzo ogólnikowego twierdzenia głoszącego wyższość świata duchowego nad światem materialnym.
Dostrzegając tę słabą stronę ziemskiej misji Chrystusa, duński reżyser wpadł na pomysł stworzenia rewolucyjnej koncepcji teologicznej, zakładającej pojawienie się na naszej planecie istoty, która, jako wysłannik sił nadprzyrodzonych, zajmie się dla równowagi maksymalnym rozbudzaniem w ludziach dążenia do poszukiwania rozkoszy na drodze zaspokajania żądzy cielesnej :))
W tym miejscu muszę wyjaśnić pewną bardzo istotną kwestię. Jeśli wspominałem w moim tekście o bogu, szatanie, Księciu Ciemności i Lucyferze, to robiłem to oczywiście z przymróżeniem oka :) Tak na serio wcale nie chodzi tu o to, że po jednej stronie "barykady" jest dobry bóg, który wysyła na Ziemię dobrego Jezusa, a po drugiej stronie zły szatan, który za pomocą swojej nimfomanki chce zniweczyć ich wysiłki. Film von Triera nie jest bajeczką dla dzieci, tylko poważnym, ambitnym dziełem, przeznaczonym dla dojrzałego i myślącego odbiorcy.
Trzeba przyznać, że Lars sprytnie skonstruował swą opowieść. Zarówno widzowie religijni, jak i ci niewierzący, mogą odczytać sens filmu na swój własny sposób.
Ja uważam, że przedstawiona w filmie postać Antychrysta w kobiecym wydaniu nie ma nic wspólnego ze złem. W naszym katolickim kręgu kulturowym pojęcie "Antychryst" posiada oczywiście zdecydowanie negatywną konotację i jest nierozerwalnie związane z Szatanem, czyli z pojęciem zła, ale w "Nimfomance" Antychryst jest bardziej dopełnieniem Chrystusa niż jego przeciwnikiem. Jak już wcześniej wspomniałem, Jezus zajmował się duszą człowieka, a obszarem działalności anty - Jezusa jest cielesność. To wszystko. Między tymi postaciami nie ma walki. Walka toczy się jedynie we wnętrzu każdego pojedynczego człowieka. I jest to nieraz walka bardzo zażarta. Ale to już zupełnie inna bajka :))
Stworzona przez Larsa oryginalna koncepcja współistnienia postaci męskiego Jezusa i jego żeńskiego odpowiednika, przywodzi mi na myśl pojęcia Jin i Jang pochodzące ze starożytnej chińskiej kosmogonii i oznaczające dwa przeciwne sobie pierwiastki, w wyniku połączenia się których powstał Wszechświat. Pierwiastki te są obecne w każdym elemencie świata przyrody (zarówno ożywionej jak i nieożywionej) i są odpowiedzialne za cykliczność zjawisk zachodzących w naturze.
Ok, wyjaśniłem już, że Jezus i anty - Jezus nie są wrogami. Teraz warto by było zastanowić się co łączy i co różni obie te postacie.
Z pierwiastkiem Yang określającym męskiego Jezusa wiążą się takie słowa jak : światło, biel, Słońce, siła, aktywność, radość, ciepło, lato, ekstrawersja, liczby nieparzyste, dzień, niebo, dusza, ogień, wiatr. Jeśli prześledzimy przekazy biblijne na temat Jezusa, to dostrzeżemy, że wymienione powyżej słowa rzeczywiście idealnie do niego pasują. Był on postacią otwartą na innych, prospołeczną, był zwolennikiem myślenia w kategoriach wspólnotowych, był nauczycielem, był nastawiony na dawanie, nie na przyjmowanie czegokolwiek od innych, był jednostką silną w tym sensie, że odznaczał się ogromną charyzmą, miał niezwykły wpływ na ludzi, z powagą odnosił się jedynie do sfery duchowej, zachęcał ludzi do tego, by traktowali swe obecne, doczesne życie jedynie jako wstęp do życia wiecznego w Królestwie swego ojca.
Warto też zauważyć, że Jezus zrobił ogromną "karierę". Choć za życia zgromadził bardzo niewielu uczniów, nauczał jedynie przez trzy lata i nie napisał żadnego tekstu, to jego pośmiertny wpływ na historię powszechną jest ogromny. Zdaniem wielu niezależnych historyków i humanistów, Jezus jest najważniejszą postacią w historii świata. Śmiało można określić go supergwiazdą :) Jest tą jaśniejącą gwiazdą od wieków, a jego światło wysyła nieustannie promienie, które "zarażają" chrześcijańską ideą kolejne ludzkie umysły na całym świecie. Jednym słowem trzeba przyznać, że koleś odwalił kawał dobrej roboty :))
A jaki jest w takim razie nasz żeński anty - Jezus? Pierwiastkowi Yin odpowiadają takie określenia jak : zacienione miejsce, zachmurzenie, czerń, Księżyc, bierność, uległość, smutek, chłód, zima, introwersja, liczby parzyste, noc, woda, ziemia.
Gdy myślę o słowach wiążących się z Yin od razu przypomina mi się początkowa sekwencja "Nimfomanki" z tym zimowym dniem, padającym śniegiem i z tym ponurym, pogrążonym w półmroku zaułkiem, w którym zewsząd kapie woda i słychać jedynie cichutkie skrzypienie obracającego się niemrawo wirnika w starym wentylatorze. Pamiętam też tą dziwną, zardzewiałą metalową obręcz z nawleczonymi na nią ciężkimi stalowymi nakrętkami, która skojarzyła mi się z koroną cierniową.
Uosabiająca anty - Jezusa Joe jest indywidualistką, jej stanem naturalnym wydaje się być samotność, towarzystwo innych ludzi wybiera jedynie wtedy, gdy jest do tego zmuszona, jest buntowniczką nastawioną wrogo do społeczeństwa, ale jej bunt jest cichy, pozbawiony spektakularnej demonstracyjności, jej nimfomania nie jest agresywna wobec mężczyzn, ona mężczyzn nie kusi, nie atakuje ich nachalnie swymi kobiecymi wdziękami, nie ubiera się w sposób wyzywający, jest bierna, pozwala by mężczyźni ją zdobywali, jest bardzo silna, ale jej siłę bardzo łatwo pomylić ze słabością, bo polega ona na upartym trwaniu, a nie na dążeniu do dominacji lub do zachowań o charakterze ekspansywnym, jest egoistyczna, skupiona na swoim świecie wewnętrznym, działa instynktownie, nie analizuje swego postępowania, nie rozmyśla o nim, po prostu żyje.
Lars bardzo zadbał o to, by jego nimfomanka nie była kobietą w typie demonicznej femme fatale, która zdobywa mężczyzn podstępem, wykorzystuje ich i porzuca. Joe nie jest też pełną witalności, energii i seksapilu "gorącą kocicą", wulgarną i wyzywającą, zwariowaną imprezowiczką nie stroniącą od używek i zatracającą się w hedonizmie i rozpuście. Lars nie chciał, żeby widz odczytał tę postać zgodnie z popularną w Średniowieczu, prymitywną i niesprawiedliwą teorią głoszącą, że kobieta jest szatańskim pomiotem. Nie interesowała go również dziewczyna traktująca życie jako ciągłą zabawę, która najzwyczajniej w świecie lubi ostry seks w dużych ilościach, bo sprawia jej to ogromną frajdę. Reżyserowi zależało moim zdaniem na tym, by nie powtórzyła się tym razem sytuacja, jaka miała miejsce po premierze "Antychrysta", gdy wielu widzów i krytyków zarzucało mu niesłusznie iż całą winą za zło tego świata obarczył kobiety.
Dla prawidłowego odczytania "Nimfomanki" (a także "Antychrysta") niezbędne jest zrozumienie iż Lars nie postrzega wcale Wszechświata jako dychotomicznego tworu, w obrębie którego toczy się nieustanna walka dobra ze złem. Taka uproszczona, baśniowa koncepcja być może świetnie sprawdza się na początkowym etapie wprowadzania młodych ludzi w obręb trudnych zagadnień moralnych (np. "Władca Pierścieni" Tolkiena czy seria "Gwiezdne wojny" George'a Lucasa), ale nie może być traktowana poważnie przez artystę zwracającego się do dojrzałego odbiorcy, który oczekuje od niego szczerej i bezkompromisowej wypowiedzi.
Antychryst, którego ukazuje Lars von Trier w swoich filmach, nie ma absolutnie nic wspólnego z tym Antychrystem, którego znamy z tandetnych amerykańskich horrorów, w których symbolizuje on po prostu bezwzględne Zło, będące zagrożeniem zarówno dla bohaterów filmu jak i dla całego świata.
Antychryst von Triera nie jest także tożsamy z tym, którego opisano w biblii.
Cała trudność interpretacyjna bierze się stąd, że ten przekorny reżyser celowo umieszcza w swoich filmach tropy mające wyraźnie religijną proweniencję, a te z kolei zachęcają widza wychowanego w tradycji chrześcijańskiej do postrzegania przedstawionych na ekranie zdarzeń w kontekście odwiecznej walki pomiędzy Bogiem i Szatanem. Jeśli więc film nosi tytuł "Antychryst", to przeciętny europejski widz w sposób odruchowy zaczyna zastanawiać się nad tym, który z bohaterów jest tym czarnym charakterem, tym złym czyli tym tytułowym Antychrystem :))
Lars jest chyba najbardziej przewrotnym i złośliwym ze wszystkich znanych mi twórców :))
Z jednej strony pokazuje na przykład : że lewitującej dwunastoletniej Joe ukazuje się Wielka Nierządnica Babilońska (a nie, jak można by oczekiwać Dziewica Maryja), że syn Marcel tuż po urodzeniu uśmiecha się diabelsko do swej matki (jak uśmiechał się syn Noego Cham w powieści Manna "Doktor Faustus", której bohater podpisuje pakt z diabłem), że podczas spotkania terapeutycznego dla osób uzależnionych Joe widzi w lustrze dziewczynkę (jest to aluzja do sceny z "Fausta" Goethego, w której cudownie odmłodzony za sprawą diabelskich mocy Faust dostrzega w lustrze postać pięknej, czternastoletniej Małgorzaty) i że tajemniczy pracodawca Joe, któremu przyporządkowuje znaczącą literę L. (jak Lucyfer) i którego zachowanie cechuje jakiś mroczny majestat, znacznie bardziej przypomina potężnego władcę legendarnego królestwa niż właściciela firmy windykacyjnej, a z drugiej strony robi wszystko, by maksymalnie oczyścić wizerunek samej Joe z elementów charakterystycznych dla diabolicznego anturażu, który mógłby sugerować jej powiązania ze Złem :)))
Kim więc, do cholery, jest ten cały anty - Jezus?! Kto właściwie nim kieruje i w jakim celu?!
Spoko, spoko, postarajmy się podsumować informacje na jego temat.
Nimfomanka Larsa jest melancholijną męczennicą, która wciągnęła się w świat seksu jak gdyby przypadkowo, zachęcona mistycznym doznaniem, które miało miejsce w jej życiu w momencie granicznym pomiędzy bezpiecznym okresem dzieciństwa, a tajemniczą kobiecością, której symbolem była dla niej zimna i daleka postać matki. Joe, w przeciwieństwie do ogromnej rzeszy młodych i atrakcyjnych dziewcząt na całym świecie, nigdy nie używała seksu by piąć się w górę po szczeblach drabiny społecznej. Nie dzieliła nawet swych kochanków na lepszych i gorszych pod jakimkolwiek względem. Umawiała się z kim popadnie, a gdy ilość "zamówień" na jej ciało ze strony napalonych facetów zaczynała przerastać jej możliwości, sięgała po kostkę do gry i bezrefleksyjnie odsiewała losowo nadmiar kandydatów :))
Seks stanowi więc dla niej przepustkę do świata duchowego. Chwile orgazmu są najcudowniejszymi momentami jej życia, bo przenoszą ją na pewien krótki czas do wyższej rzeczywistości, w której odczuwa łączność z Absolutem. Wieczna pogoń za orgazmem jest więc w jej przypadku sensem egzystencji. Ale, ponieważ Joe nie jest jakąś seksualną maszyną, ale normalną kobietą z krwi i kości, nie jest bardziej od innych odporna na strzały Kupidyna. Jednak gdy ulega uczuciu miłości, spotyka ją okrutna kara w postaci utraty orgazmu, co dla niej jest równoznaczne ze śmiercią za życia. Odzyskanie orgazmu wiąże się z przejściem "drogi krzyżowej", na której, niczym Chrystus doświadcza brutalnego biczowania i dotkliwej tortury psychicznej w postaci utraty najbliższych sobie osób. Później następuje w jej życiu okres, w którym, bardziej lub mniej świadomie, pozwala na to, by Zło na równi z Dobrem uzyskało dostęp do jej duszy. A może wcale nie chodzi tu o Dobro i Zło, lecz o to, że w jej duszy pierwiastek męski, związany z agresją zaczyna stopniowo przeważać nad pierwiastkiem żeńskim, związanym z uległością, łagodnością? W końcowym okresie swej "misji" Joe przestała przecież uprawiać seks, gdyż jej narządy płciowe zamieniły się w jedną wielką, krwawiącą ranę. W sensie cielesnym utraciła swą kobiecość. Stała się jakby pozbawioną płci cierpiącą jednostką ludzką. W końcu, w akcie desperacji decyduje się sięgnąć po przemoc, niczym ranne zwierzę, które staje się agresywne, przeczuwając zbliżającą się śmierć. Pistolet, będący przecież wybitnie męskim atrybutem, w jej dłoni jest symbolicznym przedstawieniem faktu, że pierwiastek męski zdominował w niej resztki kobiecości. Teraz pozostaje już tylko zakończyć drogę jej cierpienia mocnym punktem kulminacyjnym, który byłby odpowiednikiem śmierci Chrystusa na krzyżu.
Warto w tym miejscu zauważyć, że ukrzyżowanie Chrystusa, znane z przekazów biblijnych, w bardzo znaczący sposób różni się od "ukrzyżowania" naszej nimfomanki.
Jak wiadomo męczeńska śmierć Jezusa miała miejsce na górze Golgocie, znajdującej się nieopodal Jerozolimy, która była od dawna miejscem wykonywania publicznych egzekucji. Ukrzyżowanie człowieka, który podawał się za Mesjasza z całą pewnością budziło ogromne zainteresowanie wśród mieszkańców miasta. Zarówno samemu ukrzyżowaniu, poprzedzającemu je procesowi jak i wydarzeniom, które nastąpiły później towarzyszył ciekawski tłum. Śmierć Chrystusa była więc wydarzeniem spektakularnym, które dodatkowo było jeszcze szeroko rozpropagowane na przestrzeni kolejnych wieków przez liczne dzieła literackie i przedstawienia malarskie. Śmierć Chrystusa zaowocowała powstaniem religii chrześcijańskiej, której wyznawcy przekazywali ideę objawioną przez Boga z pokolenia na pokolenie. Misja Jezusa zakończyła się więc pełnym sukcesem. Miała charakter jednorazowy. Nie było potrzeby jej powtarzać, gdyż ziarno wiary zostało zasiane.
"Ukrzyżowanie" naszej bohaterki przebiegło w zupełnie odmiennej atmosferze. Choć nie było tak okrutne w sensie fizycznym, jak to, które spotkało Jezusa, w ogólnym rozrachunku okazało się nie mniej przejmujące w swej wymowie.
Najbardziej wstrząsające jest to, że aktu "ukrzyżowania" dokonują wspólnie dwie osoby, które w sensie emocjonalnym były jej najbliższe : będący obiektem jej szczerej miłości Jerome i młodziutka G., która symbolizuje w tej scenie zdradzonego przez Joe Marcela i w jego imieniu dokonuje symbolicznej zemsty.
Bardzo interesujący jest tu motyw zdrady. Jak powszechnie wiadomo Chrystus został zdradzony przez jednego ze swych uczniów, Judasza Iskariotę. Tutaj mamy sytuację odwrotną : to sama ofiara "egzekucji" ponosi winę za grzech zdrady. Pojęcie winy wydaje mi się mieć tutaj kluczowe znaczenie. O ile w przypadku sceny śmierci Chrystusa nie mamy żadnych wątpliwości co do tego, kto jest tu katem, a kto ofiarą i po czyjej stronie jest dobro, racja i prawda, o tyle scena "ukrzyżowania" nieszczęsnej Joe jest niezwykle pogmatwana w sensie psychologicznym, moralnym, filozoficznym i ma bardzo niejednoznaczną wymowę. Larsowi udało się w tej scenie wywołać u widza bardzo ambiwalentne uczucia. Patrząc na "kaźń" bohaterki, widzowie wiedzą, że swym postępowaniem zasłużyła ona na surową karę, a jednocześnie mają wrażenie, że jednak los obszedł się z nią zdecydowanie nie fair.
"Śmierć" kobiecej cielesności Joe odbywa się bez świadków. Jedyną publicznością jesteśmy my, widzowie. Ta "śmierć" jest pozbawiona rozgłosu, nikt się o niej nie dowie, podobnie jak nikt nie dowie się nawet o istnieniu tajemniczej misji naszej nimfomanki. Jedynym zapisem życia i "śmierci" anty - Jezusa jest film Larsa von Triera. Czy więc możemy mówić o tym, że misja zakończyła się sukcesem? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy zapytać najpierw o to, co właściwie było celem owej misji.
Moim zdaniem zadanie Joe polegało po prostu na udostępnianiu męskiej części populacji swej atrakcyjnej kobiecej cielesności. Zadanie, które z pozoru wydaje się dziecinnie proste i na dodatek bardzo przyjemne, okazało się w konsekwencji zadaniem wymagającym ogromnego poświęcenia, przynoszącym gorzkie owoce w postaci skrajnej samotności, wielkiego poczucia winy, cierpienia, upokorzenia i na domiar złego kompletnego niezrozumienia przez bliźnich.
Można teraz zapytać o to, dlaczego kobieca cielesność serwowana mężczyznom w takiej dzikiej, "zwierzęcej", niecywilizowanej, pozamałżeńskiej formie ma tak ogromne znaczenie dla równowagi we Wszechświecie. Przecież wydawać by się mogło, że najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich byłoby całkowite zlikwidowanie zjawiska nimfomanii, gdyż ze społecznego punktu widzenia, prowadzi ono do wielu tragedii, problemów i zbędnych komplikacji. I rzeczywiście, w wymiarze jednostkowym powyższe twierdzenie jest z pewnością prawdziwe. Jednak w skali globalnej nieustanne podsycanie w męskiej części społeczeństwa pierwotnych żądz i instynktów poprzez kultywowanie najprymitywniejszych form ludzkiej seksualności okazuje się być niezbędnym zabiegiem, warunkującym zaistnienie na świecie stanu idealnej harmonii pomiędzy pierwiastkiem materialnym i pierwiastkiem duchowym.
Szlachetna sfera duchowości nie może istnieć bez pierwotnej i nieokiełznanej przez kulturę sfery cielesności.
Misja Jezusa była misją jednorazową. Jej zadaniem było zaszczepienie w ludzkich umysłach idei wiary religijnej. Świat duchowości, którym zajmował się Jezus nie potrzebował większej liczby "misjonarzy". Misja Jezusa nie była skupiona na cielesności, więc pojedyncze ciało Zbawiciela w zupełności wystarczyło do zademonstrowania ludzkości potęgi Ducha Świętego.
Wydaje mi się, że w przypadku "świętych nimfomanek" (albo, jak kto woli żeńskich anty - Jezusów) kwestia ta wygląda zgoła odmiennie.
W przypadku misji, której istotą jest właśnie podtrzymanie kultu cielesności, istnieje konieczność nieustannego dostarczania światu kolejnych anonimowych "męczennic cielesności", które po wyczerpaniu się ich seksualnej esencji, zostają brutalnie wyrzucane na "śmietnik" społeczeństwa.
Ukazana w filmie nimfomanka jest więc tylko jedną z tysięcy kobiet na całym świecie, które z nie do końca zrozumiałych dla nich samych powodów, decydują się na to, by być celem dla zdesperowanych łowców, pragnących uwolnić swą skrywaną na co dzień pod kulturowym płaszczem pierwotną męską energię seksualną.
Swoje twierdzenie o istnieniu nieskończonej liczby anty - Jezusów, potrzebnych do ciągłego podtrzymywania równowagi we Wszechświecie, opieram na podstawie ostatniej sceny filmu "Antychryst", w której w stronę samotnego męskiego bohatera zmierzają setki anonimowych postaci kobiecych. Muszę przyznać, że do momentu obejrzenia "Nimfomanki" sens tej sceny był dla mnie niezrozumiały. Teraz nie mam już żadnych wątpliwości, że właśnie tak należy ją zinterpretować.
Nie zapominajmy jednak, że ukrzyżowanie nie było wcale ostatnim etapem ziemskiej wędrówki Chrystusa. Końcowym etapem misji, który nadał jej sens, było oczywiście zmartwychwstanie, będące dowodem pozaziemskiego rodowodu Chrystusa.
Nasza Joe również "zmartwychwstaje" i wykorzystuje ciekawość swego przypadkowego dobroczyńcy do tego, by zrobić jedyną rzecz, jaką zrobić może "święta nimfomanka" wyrzucona na śmietnik społeczeństwa, a mianowicie opowiada historię swego życia, licząc po cichu na to, że otrzyma upragnione rozgrzeszenie, będące formą podzięki za jej szczerą spowiedź.
Seligman, będący uważnym słuchaczem jej opowieści, to karykaturalny wręcz okaz człowieka, który zawęził obszar swej egzystencji do intensywnego wysiłku intelektualnego, towarzyszącego żarłocznemu pochłanianiu obszernej wiedzy, jaką ludzkość zdołała zgromadzić przez wieki swego istnienia i zapisać na kartach tysięcy książek.
Postać Seligmana była von Trierowi potrzebna dla zaprezentowania w całej pełni swej innowacyjnej teorii teologiczno - filozoficznej i zobrazowania ukrytego w niej tragizmu.
Seligman, będący pojedynczym słuchaczem i spowiednikiem, jest zarazem reprezentantem najbardziej oświeconej części "zdrowego" społeczeństwa i przedstawicielem jedynej dostępnej dla Joe instancji "sądu", która może rozpatrzyć jej "wniosek o uniewinnienie".
Z kolei, patrząc od strony analogii do historii Jezusa Chrystusa, można powiedzieć, że Seligman jest dla naszej bohaterki jedyną nadzieją na osobiste zrozumienie sensu swej misji i na to, by jej ewentualne znaczenie dla świata zostało przez tego mądrego człowieka szeroko rozpropagowane w społeczeństwie.
Chrystus, pomimo pewnych właściwych każdemu człowiekowi lęków i oporów, zdołał przecież ostatecznie pojąć ogromne znaczenie swej męczeńskiej misji i zdołał sprawić, że pojęli je również jego uczniowie, którzy następnie rozpoczęli proces upowszechniania chrześcijańskiej idei.
Tragizm wyłaniający się z ostatniej sceny filmu, mówi nam, że Seligman, symbolizujący elitę umysłową ludzkości, jest jednocześnie szeregowym członkiem społeczności tak zwanego cywilizowanego świata, w którym naczelną zasadą zawsze była i zawsze będzie zasada społecznie uświęconej hipokryzji.
Na przykładzie Seligmana Lars pokazuje nam, że nawet niezwykle wykształcony i oczytany człowiek, może być do końca życia głupcem, jeśli nie zdoła wyzwolić się z więzów wpajanej nam wszystkim już od dzieciństwa hipokryzji. Seligman, który słuchając uważnie opowieści nimfomanki, przez cały czas wtrącał uwagi świadczące o zrozumieniu, a nawet usprawiedliwieniu jej postępowania i jej życiowych wyborów, ostatecznie pokazał, że tak naprawdę kobieta postępująca w sposób, w jaki postępowała Joe jest po prostu zwykłą zdzirą i tak należy ją traktować. "Kulturalne" społeczeństwo nigdy nie zdoła pojąć tragizmu, wiążącego się nierozerwalnie z losem nimfomanek i nigdy nie okaże im należnego szacunku, co jednak nie przeszkodzi mu w dyskretnym korzystaniu z ich plugawych usług. Właśnie na tym polega owa hipokryzja, będąca ukrytym fundamentem naszej kultury.
Bardzo interesujące jest to, że w postaci "świętej nimfomanki" można łatwo doszukać się cech zbliżających ją do nietzscheańskiego nadczłowieka. Zgodnie z teorią niemieckiego filozofa, nadczłowiek to jednostka, będąca sama dla siebie bogiem, obdarzona niezwykłą wolą mocy i nie ograniczona normami moralnymi ustanowionymi przez społeczeństwo. Joe świetnie wpisuje się przecież w powyższą definicję. Z drugiej jednak strony koncepcja Larsa jest niezgodna z teorią Nietzschego, bo w miejsce pojedynczej wybitnej jednostki ludzkiej, wprowadza nieskończoną liczbę anonimowych nadludzi. Dodatkowo teoria Nietzschego, którego wypowiedzi świadczyły o jego wyraźnym mizoginizmie, miała w sposób oczywisty charakter maskulinistyczny i zakładała, że jedynie mężczyzna może dostąpić zaszczytu zostania nadczłowiekiem. Koncepcja Larsa, mówiąca o żeńskim anty - Jezusie, z całą pewnością okazałaby się dla niemieckiego myśliciela szalona i niestrawna :))
Oprócz wizji nadczłowieka, Nietzsche jest też oczywiście autorem słynnego podziału sztuki na apollińską i dionizyjską. I tu przyszła mi do głowy ciekawa myśl, dotycząca zestawienia twórczości Andrieja Tarkowskiego z dokonaniami artystycznymi Larsa von Triera. Wydaje mi się mianowicie, że przy pewnym uproszczeniu, można by uznać, że filmografia wielkiego rosyjskiego reżysera, którą cechuje dążenie do obiektywności, pozytywne spojrzenie, kontemplacja, dążenie do równowagi, ładu i umiarkowania, może zostać przypisana do nurtu apollińskiego w światowej kinematografii. Z kolei kontrowersyjne i prowokacyjne intelektualnie filmy von Triera, mają wyraźnie dionizyjski charakter z uwagi na dostrzegalne w nich silne zaakcentowanie podmiotowości, pesymizm, wydobycie mitu tragicznego z opowiadanej historii i symboliczne postrzeganie zjawisk zachodzących w świecie.
Po obejrzeniu "Antychrysta" miałem wrażenie, że Lars stara się swoim mocnym, brutalnym i dzikim filmem zaatakować wielbicieli twórczości Tarkowskiego. Wydawało mi się, że von Trier zamierza polemizować ze swym dawnym mistrzem z okresu studiów w kopenhaskiej szkole filmowej i że słynna dedykacja pojawiająca się na końcu filmu jest przejawem jego złośliwości. Po "Nimfomance" zrozumiałem, że muszę jednak zweryfikować swój pogląd na tą kwestię.
Wydaje mi się, że Lars wcale nie chce umiejscowić swej twórczości w opozycji do filmografii Tarkowskiego, lecz pragnie wykreować się na drugiego, obok Rosjanina, równorzędnego z nim pod względem wielkości swych artystycznych dokonań, "mistyka" światowego kina. Właśnie dlatego w filmie mówi się o istnieniu dwóch równorzędnych, ale odmiennie podchodzących do istoty wiary, odłamów chrześcijaństwa : Kościoła Wschodniego i Kościoła Zachodniego.
Lars chce nam powiedzieć, że jego własne dokonania i dokonania autora "Stalkera" nie tylko nie wykluczają się wzajemnie, ale wręcz pozwalają widzom na całym świecie doznać pełni mistycznego przeżycia, analogicznej do pełni harmonijnej jedności, powstałej na drodze równorzędnego współistnienia Yin i Yang :))
Mówiąc najogólniej, poprzez wypracowanie rewolucyjnej koncepcji anty - Jezusa, nasz drogi Lars pragnie jako anty - Tarkowski zasiąść u boku swego mistrza w loży honorowej na Olimpie światowej kinematografii :))) Skromny to on zdecydowanie nie jest :)))
Warto jeszcze na koniec zauważyć, że poprzez stworzenie tak przejmującego portretu tragicznej męczennicy, samotnej i zbuntowanej, nie znajdującej uznania w oczach przeciętnych obywateli i mającej łączność ze światem pozazmysłowym, Lars udowodnił z jeszcze większą siłą, niż uczynił to wcześniej w "Antychryście" i "Melancholii", że jest obecnie jedynym prawdziwym kontynuatorem wielkiej europejskiej tradycji romantycznej we współczesnym kinie. Chętnie posłuchałbym, co ma do powiedzenia na temat "Nimfomanki" wielka znawczyni epoki romantyzmu pani profesor Maria Janion. Myślę, że ten film bardzo by się jej spodobał.
Podsumowując swoje rozważania na temat "Nimfomanki" muszę stwierdzić, że pod względem zawartości merytorycznej jest to z całą pewnością najtrudniejsze dzieło filmowe z jakim przyszło mi się zmierzyć w moim życiu :))
Gdyby miarą wartości filmu był ciężar przekazu intelektualnego, który jest w nim zawarty, to bezsprzecznie należałoby uznać "Nimfomankę" za absolutne arcydzieło. Jednak problem z tym filmem polega na tym, że kino, które ze swej natury jest sztuką prostolinijną, opartą głównie na oddziaływaniu emocjonalnym i wymagającą od twórcy przestrzegania kilku prostych zasad dotyczących narracji i konstrukcji, nie radzi sobie z dźwiganiem zbyt dużych ładunków przekazu intelektualnego.
W kategoriach czysto filmowych uważam więc, że "Nimfomanka" należy do mniej udanych dzieł Larsa, ale biorąc pod uwagę zawarty w niej przekaz merytoryczny, należałoby być może uznać ją za film kluczowy dla zrozumienia całego jego dorobku i stanowiący jego opus magnum.
Muszę na koniec przyznać, że jakkolwiek "rozkminka" "Nimfomanki" była zadaniem dość żmudnym, to ostatecznie dostarczyła mi sporej satysfakcji :) Dlatego zdecydowałem się zmienić ocenę tego filmu z 7 na 8.
Dziękuję za uwagę :)
Teraz zamierzam zająć się leczeniem zapalenia opuszków palców :)))

atotocoto

TL;DR

ocenił(a) film na 8
atotocoto

Bardzo dziękuję za tę wnikliwą i interesującą analizę. Nie ze wszystkim się zgadzam, niemniej rzuca ona dodatkowe światło na film i pobudza intelekt do głębszej interpretacji. Doceniam pracę i wysiłek umysłowy, na bazie których powstał powyższy tekst.

ocenił(a) film na 8
Ink_85

To ja dziękuję za cierpliwość i dobrnięcie do końca :) Pisałem na zasadzie spontanicznego strumienia świadomości :)

ocenił(a) film na 9
atotocoto

Jedna z najciekawszych analiz filmowych, jaką czytałem na filmwebie.

ocenił(a) film na 8
radekpoz

dzięki :)

atotocoto

Gratuluję obszernego wpisu.

atotocoto

8 dla filmu porno? Poważnie?

ocenił(a) film na 7
atotocoto

Jedna z najlepszych rzeczy jaką czytałam na Filmwebie. Opisz mi tak Holly Motors.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones