Tom Cruise prosto z dzikiego zachodu ląduje na ostatki feudalnej japońskiej prowincji. I niczym ongiś Richard Chamberlain nie bez trudności, brnie w meandry japońskiej tradycji i kodeksu Bushido. Już sam tytuł sugeruje, to co następuje w międzyczasie. Jest tu tyle zgranych i zdartych schematów fabularnych, że film w zasadzie nie mógł nie wypalić, szczególnie z odkrytym dla rynku amerykańskiego Kenem Watanabe, który stanie się odtąd hoolywodzkim etatowym japońcem niczym dawniej Toshiro Mifune. Niestety nic poza rozrywką lekką, łatwą, przyjemną i przewidywalną fabułą nie uświadczymy. Ładna muzyka zagra nam do ładnych zdjęć. Dramatycznie gorzki Bravehart po japońsku to to nie jest, już prędzej łatwy i wygładzony Gladiator.