Bardzo ciepły, przesycony smakiem i dobrym humorem paradokument.
Nie pozostawia złudzeń że wszystko jest zagrane pod dyktando scenariusza, lecz film naprawdę potrafi zaciekawić. W wielkim stopniu dzięki prze uroczej i prze ślamazarnej głównej bohaterce. Dzięki jej poszukiwaniom i pytaniom które zadaje, film zyskuje na realności w odbiorze.
Po przez ludzi których spotyka i wypytuje na temat miłości,
otwierają jej się oczy na ten element życia w którym nie ma sukcesów.
Przepiękne animacje z papieru dodają amatorskiego i artystycznego wyrazu tego oto obrazu.
Cały czas podróżujemy z bohaterką naprawdę, po kilku minutach akceptujemy jej dziwaczne nie kiedy zachowanie i po prostu zaczynamy ją uwielbiać.
Bo Charlyne Yi jest nie szablonową dziewczyną udowadnia to każdym krokiem stawianym w drodze do odnalezienia miłości.
Jej wybranek czyli Michael Cera najlepsza jak dla mnie "ofiara losu" w Hollywood, idealnie pasuje do niej uzupełniają się. Ich nieśmiałość jest ich atutem.
Tak naprawdę cały film to mądra opowieść ku pokrzepieniu serc dzięki niej naprawdę, można przemyśleć Swoje wybory i uczucia którymi darzymy nasze sympatie, bądź skrywane miłości.
Kiedy oglądałem Paper Heart skojarzył mi się film Eagle vs Shark (2007) Polecam go wszystkim którym spodoba się Papierowe serce.
Pierwsze co mi przyszło do głowy po seansie to jak ważne jest dobre zakończenie. W moim odczuciu końcówka zniszczyła cały nastrój, a jak dobiłem do napisów końcowych to całkiem się zniechęciłem. Reżyser zamiast samemu wystąpić przebrał się w strój jakiegoś luzackiego przystojniaka. Jakie to hollywoodzkie.
A ja myślę, że to było celowe zagranie, żeby nie pozostawić widzom złudzeń, że to tylko na niby. I to w fajny i dyskretny sposób.
Jeśli ktoś jest dociekliwy, a nie był pewien czy to dokument, czy paradokument - specjalnie przeczyta napisy, żeby się przekonać i ma jasne potwierdzenie. Poza tym nie każdy ma "parcie na szkło" i reżyser mógł zwyczajnie zostawić granie profesjonalnym aktorom, bo nie to go kręci, tylko kręci go kręcenie :p. No i dodatkowo to mógł być taki mały żarcik - "patrzcie jakie ze mnie ciacho".
A jak widz woli założyć że to rzeczywistość, bo dzięki temu lepiej mu się ogląda i "pokrzepi" swe serce - to też nie wciska mu się ordynarnie: "to tylko bujda naiwniaku". Taki odbiorca raczej nie będzie dogłębnie studiował napisów.
Wrażliwość każdego jest zostawiona w spokoju.
I za to szacun.
___________
Już sam plakat nie pozostawia złudzeń czy to film, czy dokument - ale w równie delikatny, nienachalny sposób - czyli jak ktoś się chce łudzić, że to prawdziwe wydarzenia, to proszę bardzo. I faktycznie niektórzy zdają się nie zauważać poprawki w tymże z "documentary" na "story", bo po prostu nie chcą. I ok, mają prawo.